Nasze siódme warsztaty w Pradze w końcu zaczęliśmy tak, jak należy zaczynać spotkanie w tym mieście – od wizyty w browarze. W browarze znajduje się sporo interesujących wizualnie urządzeń: miedziane kotły, rzędy mosiężnych kraników, tajemnicze czarne schody, a nawet lustrzane sufity, pozwalające z nietypowej perspektywy fotografować aparaturę i… siebie nawzajem. Oczywiście piwo też było. Ale piwa chyba nikt nie fotografował…
Fotograficzną część dnia zakończyliśmy spacerem wzdłuż Wełtawy i zmierzchem nad Mostem Karola. Zachód słońca nie stawił się na spotkanie. Później czekała nas jeszcze kolacja i wieczorne spotkanie z omówieniem fotograficznych możliwości, które nas czekają w dwóch następnych dniach. Zostało jeszcze parę godzin snu przed poranną sesją.
Sobotnia poranna sesja to tradycyjnie już spotkanie z Mostem Karola. Tym razem po raz pierwszy fotografowaliśmy ten most z poziomu mostu (zawsze dotąd mieliśmy świt na jednej z wież, otaczających most). Tym razem było inaczej i to podwójnie – oprócz tego, że zmieniła nam się perspektywa, to jeszcze most był zupełnie bezludny. O wschodzie słońca zawsze jest pustawo (czego nie da się powiedzieć o zachodzie, gdy trzeba przebijać się przez zwarty tłum), ale tym razem cały Most Karola był dla nas. Zasługa w tym deszczu, który wprawdzie nie był intensywny, ale wystarczający, aby zniechęcić innych zwolenników wczesnych spacerów. Wprawdzie słońce znowu nie dopisało, ale była okazja zrobić zdjęcie, które zawsze chciałem zrobić, ale z wież się nie dało – czyli zapalone lampy i praska architektura w tle. Jak się okazało, tu trzeba było się wykazać szybkością, bo lampy zostały wyłączone szybko. Zdecydowanie za szybko, ledwie kilka minut po tym, jak niebo z czarnego zrobiło się granatowe i fotografowanie zaczęło mieć sens.
Posileni gulaszem na śniadanie (kawa i ciastka też były, ale co gulasz, to gulasz) ruszyliśmy zapoznać się z najnowszymi trendami w sprzęcie fotograficznym. Zupełnie nowej generacji, innowacyjny aparat fotograficzny można obejrzeć, jeśli dotrze się do pewnego tajnego miejsca. „Trifot” (dla niepoznaki aparat ukrywa się pod kryptonimem „Statyw”) to wieloobiektywowa konstrukcja z obiektywami wykorzystującymi elementy biotechnologii. Prototyp ma kilkanaście metrów wysokości, ale do czasu rozpoczęcia masowej produkcji są szanse na miniaturyzację. Autorem „Trifota” jest oczywiście David Černý – wybitny rzeźbiarz-jajcarz.
Resztę dnia przeplataliśmy fotografowaniem współczesnej architektury Pragi (m.in. Kooperativa, Florentinum) z sesjami na stacjach metra. Praskie metro ma spory fotograficzny potencjał, stacje mają różny wystrój, a dodatkowo atrakcyjność podziemi zwiększała deszczowa momentami pogoda.
Sobota była, jak zwykle zresztą, wyjątkowo długim dniem. Z hotelu ruszyliśmy o 5 rano, a ostatnim punktem programu była wieczorna dyskusja o zdjęciach, która skończyła się przed godziną 23. Do końca dotrwało spore grono uczestników.
Niedzielne przedpołudnie to clou tej edycji warsztatów. Przez kilka godzin fotografowaliśmy Żydowskie Miasto, czyli cztery synagogi (w tym fantastyczną Synagogę Hiszpańską) i cmentarz. Nie było łatwo, bo fotografować wolno, ale użycie statywu jest niedozwolone (choć niektórzy uczestnicy warsztatów sprytnie próbowali nagiąć reguły za pomocą stołowych statywów ustawianych na ławkach i gablotach – czasem to przechodziło). Sesje były testem sprzętu i umiejętności – wysokie ISO i umiejętność stabilnego trzymania aparatu (tudzież wynajdywania różnego rodzaju podpór) decydowała o jakości zdjęć. O atrakcyjności zdjęć nadal decydowały pomysł i oko – tutaj trudne oświetlenie nic nie zmienia.
A na koniec był tradycyjny pożegnalny obiad i powroty do domów. I jak zwykle wszystko się udało dzięki pomocy Włodka „Sewo” Krajewskiego, najlepszego praskiego przewodnika.
Uczestnicy warsztatów Praga po żydowsku 2017