Luty na Lofotach 2017

dwa rorbu, Lofoty

Zapraszamy na spisywaną na żywo relację z fotowyprawy na Lofoty 2017:

Odbicie drzewa, Lofoty

Pasażerowie klasy SBY

Nie bez pewnych komplikacji dotarliśmy na Lofoty. Cztery (!) loty (czyli trzy przesiadki!) poszły całkiem sprawnie, samoloty się nie spóźniały i nawet żaden bagaż się nie zgubił. Oboje z Ewą do Kopenhagi podróżowaliśmy jako normalni pasażerowie, ale od Kopenhagi podróżowaliśmy na biletach oznaczonych jako „SBY”. Jeśli ktoś z Was kiedyś będzie miał okazję dostać bilet lotniczy, na którym zamiast numeru miejsca widnieje „SBY”, może już cieszyć się na czekające go atrakcje.

Kod „SBY” nie oznacza, niestety, „Supreme Business Yuppie”. Oznacza „Stand by”, czyli „klient nadmiarowy, upchnąć w miarę możliwości”. Linie lotnicze robią overbooking, czyli sprzedają więcej biletów niż mają miejsc, a tym razem za nadmiarowych zostaliśmy uznani oboje z Ewą (reszta grupy miała normalne bilety). Jeśli trafi Wam się bilet z oznaczeniem miejsca „SBY” spodziewajcie się nawiązania w najbliższym czasie wielu relacji z pracownikami linii lotniczych. Ponieważ czekały nas jeszcze trzy przesiadki, to na trzech lotniskach mieliśmy okazję do przekonywania obsługi, że naprawdę musimy polecieć z grupą i lepiej, żeby nas zmieścili, bo jakoś nas dostarczyć i tak muszą (wszystkie połączenia mieliśmy na jednym bilecie), a dużo tych lotów na Lofoty nie ma. Po licznych wewnętrznych konsultacjach i wykonaniu sporej liczby telefonów miejsca za każdym razem się znajdowały i razem z resztą fotowyprawy dotarliśmy na Lofoty.

Norweska architektura - detal, Lofoty

Pierwszy dzień był najbardziej – mamy nadzieję – hardkorowy: lało, wiało i chmurzyło. Lofoty się skurczyły, kończą się szybko białymi oparami – jak widać powyżej. Poniżej detal z lokalnego apartamentowca (ale w takim nie śpimy, bo na luksusy nas nie stać).

 

Kamienie na wybrzeżu, Lofoty

Ręka pewniejsza niż statyw

Od dwóch dni sens używania statywu bywa co najmniej wątpliwy. Owszem, jest zachmurzenie, a rozproszone światło jest delikatne i mało intensywne, więc wsparcie aparatu jak najbardziej by się przydało, ale… silny wiatr powoduje, że nawet najbardziej solidny statyw, nawet dociążony, nie gwarantuje dobrych jakościowo zdjęć. Co więcej, przy trójnogu trzeba cały czas zachować czujność, bo podmuchy są tak silne, że mogą wywrócić aparat razem ze wsparciem. Z poprzedniego dnia mamy kilka zdjęć nieudanych, bo poruszonych, mimo porządnego statywu i zachowania staranności – większość to próby wykorzystania dłuższych, wielosekundowych ekspozycji. Bezpieczniejsze okazywało się fotografowanie z ręki na podniesionym ISO, choć to oczywiście ogranicza możliwości twórcze.

Dzisiaj nadal wieje, choć mniej intensywnie, a wieczorna sesja na wybrzeżu nawet pozwoliła na kilkuminutowe naświetlania (powyżej – 154 sekundy z filtrem polaryzacyjnym i szarym ND64, ze statywu oczywiście). Pogoda się powoli poprawia: wiatr słabnie i prawie dzisiaj nie padało. Nadal jest pochmurno, o zorzy nie ma co wspominać, ale liczymy, że każdy następny dzień będzie lepszy.

Zamarznięty wodospad, Lofoty

My tu mamy prawie upały (8-9 stopni powyżej zera), ale na otaczających górach nadal śnieg i zamrożone wodospady, jak na zdjęciu powyżej.

 

Świt w Reine, Lofoty

Światła w cieniu wielkiej góry

Lofoty to nie tylko woda, kamienie i dzikie ostępy, ale też domy, a nawet całe miasteczka. Dziwnym trafem, sporo z tych miasteczek znajduje się w miejscach bardzo malowniczych: nad fiordami, pod górami, wśród skał i lasów. Nie ma to jak oświetlone latarniami miasteczko tuż przed świtem, odbijające się w wodach fiordu, prawda? Norwedzy bardzo lubią oświetlać; nic w tym w sumie dziwnego, skoro naturalnego światła o tej porze roku jest mało. Popularne są na Lofotach czerwone domki (sporo z nich to mieszkanka wynajmowane turystom), a przed każdym takim domkiem – latarnia. Dzięki temu turyści się mniej gubią, a miejscowości stają się bardziej atrakcyjne wizualnie. Same zalety.

Reine o poranku, Lofoty

Nawet gdy latarnie już pogasną, a pogoda utrudnia fotografowanie odbić w wodzie, w miasteczkach jest co robić. Wystarczy się przespacerować, żeby znaleźć mnóstwo charakterystycznych, lofockich detali do uwiecznienia. Zdobione drewniane domy, łodzie, liny, sieci, płotki i kutry tylko czekają na dobrze wycelowany obiektyw.

Odbicie łódki, Lofoty

 

 

Słoneczny moment, Lofoty

Faustowska chwila

Lofoty okazały się fotowyprawą, na której mieliśmy najbardziej fotograficzną pogodę – znaczy, pogodę, z której tylko fotograf może zrobić użytek. Dzisiaj było prawie bez deszczu, a nawet późnym popołudniem nastąpiła chwila, gdy słońce błysnęło (nie samo osobiście, ale chmury podświetliło, co udowadniam powyżej). Uprzedzam złośliwców – chwila była znacznie dłuższa niż czas synchronizacji aparatu z lampą błyskową. Chwila wręcz faustowsko trwała – zdjęcie powyżej to dziewięciominutowa ekspozycja.

Domki rorbu, Lofoty

Zanim jednak nastąpiła wieczorna kulminacja, mieliśmy dzień wypełniony fotografowaniem. Rano grasowaliśmy w okolicach naszego rorbuera (czyli grupy domków rorbu), później odwiedziliśmy wioskę o zwięzłej nazwie A, a na koniec kolejną plażę z obfitością głazów do ćwiczeń długiej ekspozycji. Na tej plaży spotkaliśmy surferkę… Pisałem wcześniej, że tu prawie lato.

Plaża za kręgiem polarnym, Lofoty

Przebojem dzisiejszego, ostatniego plenerowego dnia fotowyprawy (jutro rano rozpoczynamy podróż z trzema przesiadkami), były suszące się na stojakach ryby. Na razie dajemy ostatnią szansę zorzy, żeby się pokazała. Gęstość pokrywy chmur i okazyjna mżawka nie dają szczególnych nadziei, ale kto wie…

 

Hamnoy o poranku, Lofoty

Powrót z końca świata

Nasza najbardziej północna fotowyprawa (i pierwsza za krąg polarny) okazała się najbardziej deszczową w historii kilkudziesięciu fotowypraw. Zorzę polarną udało się uchwycić w ostatnią noc tylko jednemu uczestnikowi (a i to malutką przez trwającą chwilę dziurę w chmurach). Nie da się ukryć, że do pogody mieliśmy pecha i potwierdził to nawet miejscowy kierowca, który przyznał, że utrzymującego się przez tydzień deszczowego zachmurzenia jeszcze nie widział. Nawet jednak w tych warunkach Lofoty okazały się piękną, fotogeniczną krainą. Mgły na szczytach i mroczne wały chmur musiały nam zastąpić wschody i zachody słońca. Powstały dzięki temu fotografie prezentujące zupełnie inne Lofoty: spokojne, stonowane, może nieco roczne. Zresztą – sami oceńcie w galerii:

www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/lofoty/

Powyżej domki rorbu w wiosce Hamnoy, w których mieszkaliśmy, a poniżej grupowe zdjęcie uczestników (prawie w komplecie – brakuje dwóch zagrypionych). A my na Lofoty wracamy za rok i jesteśmy przekonani, że pogoda może być tylko lepsza! 🙂

Uczestnicy fotowyprawy na Lofoty 2017