Artystów już nie ma – są kreatywni przedsiębiorcy, którzy łączą umiejętności w zakresie sztuki z kompetencjami fachowców od marketingu, promocji, zdobywania dotacji/dofinansowań/grantów/stypendiów, a przede wszystkim kontaktów. Wiliam Deresiewicz (łatwiejsze językowo omówienie jego artykułu tutaj) twierdzi, że starą zasadę 10 tysięcy godzin (uznawano, że tyle czasu ćwiczeń potrzeba na opanowanie jakiejś umiejętności) zastąpiła zasada 10 tysięcy kontaktów – tyle relacji (networking) trzeba nawiązać, by móc funkcjonować jako artysta. Artysta będący perfekcjonistą w dziedzinie twórczej, ale zupełnie nieporadny życiowo już dzisiaj nie istnieje – kompetencje przedsiębiorcy są dzisiaj co najmniej równie ważne, jak sprawność w kreacji. Dotyczy to także malarzy i rzeźbiarzy. To jest prawdziwe nie tylko dla fotografów uznawanych za stricte komercyjnych (reklamowi, ślubni itp.), gdzie wiadomo, że klient płaci i klient wymaga, więc zdjęcia robi się z myślą o kliencie, nawet jeśli nie bezpośrednio pod niego. To dotyczy każdego twórcy, dla którego ważny jest odbiorca – ważny nie w sensie szacunku do niego, ale ilościowo. Jeśli odbiorca ma istnieć – i najlepiej aby odbiorców było wielu – to gusta i potrzeby odbiorcy zawsze są obecne w zdjęciach. Modne aktualnie (czyli lepiej sprzedające się) tematy zdjęć ilustracyjnych czy reporterskich są z oczywistych powodów chętniej realizowane – proste sprzężenie zwrotne (np. nagrody w konkursach prasowych) powodują, że pewne tematy, ujęcia i problemy dają większą szansę sukcesu niż inne. A sukces (tu i teraz, a nie pośmiertnie) jest wyznacznikiem wartości artysty.
Amator nie musi być przedsiębiorcą, choć i tak często bywa (wzajemne lajkowanie w galeriach internetowych to marketing i networking w krzywym zwierciadle). Zawodowiec robi to, bo musi, a przymus wyraża się stanem konta: oddaje część swojego czasu i energii na działania nietwórcze, bo samą twórczością daleko nie zajedzie. Amator naśladujący przedsiębiorcze techniki zawodowców uzyskuje imitację profesjonalnego sukcesu – jakby sukces, tylko bez profesjonalnych benefitów, ale nadal kosztem czasu i energii, które można by poświęcić na swój rozwój artystyczny. Cieszcie się swoją amatorskością.
Powyżej zupełnie amatorskie zdjęcia z tegorocznej Strefy Militarnej, robione wspólnie z amatorskim wcieleniem F-Lexa. Jeśli pierwsze wydaje się nieco podobne do znanej fotografii Roberta Capy, to wcale nie przypadkiem, tylko ja byłem z drugiej strony, a Capa miał lepszy marketing. 😉