Fotowyprawa Planeta Islandia 2022 była okazją do fotografowania najpiękniejszych plenerów centralnej i zachodniej Islandii, włącznie z kolorowym interiorem i mało znanymi Fiordami Zachodnimi. Fotografowaliśmy w dzień i w nocy – bo trafiały się piękne zorze! Relacja z tej wyprawy poniżej.
Słoneczna Islandia
Deszcz, wiatr, ciężkie chmury – jak na razie takich zjawisk na Islandii nie obserwujemy. Zaczęliśmy kolejną edycję fotowyprawy na Islandię i jak na razie mamy tu bardzo wakacyjną pogodę – błękitne niebo, słońce i prawie 20 stopni w ciągu dnia. Oczywiście to wszystko może się zmienić w ciągu kilku godzin albo po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, ale na razie grupie udało się zmoknąć tylko pod wodospadami.
Zmoknięcie przy wodospadach nie jest trudne, bo pył wodny powstający wokół rozbijających się o skały kaskad potrafi zmoczyć nawet osoby stojące kilkadziesiąt metrów dalej. A trudno stać tak daleko od takiego wodospadu jak Seljalandsfoss, za którego kaskadą można przejść. Robienie zdjęć w tych warunkach wymaga częstego wycierania kropli wody z obiektywu i szybkiego kadrowania, żeby zdążyć zrobić zdjęcie zanim znowu przednia soczewka będzie mokra. Podobna zabawa odbywała się kilkaset metrów dalej podczas fotografowania wodospadu ukrytego w jaskini. Tak całkiem sucho więc na tej Islandii nie jest.
Jest za to całkiem kolorowo – także dlatego, że słonecznie. Żeby zobaczyć tęczę, słońce musi być nisko, aby był odpowiedni kąt padania światła na rozpyloną wodę. Jeśli jednak da się wejść odpowiednio wysoko, to można potrzebny kąt uzyskać nawet w środku dnia, gdy słońce jest wysoko. Tutaj tęcza powstała z pomocą wodospadu Gulfoss, ale praktycznie wszystkie dzisiejsze wodospady (oprócz tego w jaskini) miały tęczę – jeśli tylko stanęło się w odpowiednim miejscu.
Stawanie w odpowiednim miejscu ważne jest zawsze, nawet jeśli to miejsce jest wysoko i wymaga podejścia pod górę. Wzgórza Landmannalaugar wyglądają pięknie nawet z parkingu, ale jeśli przejdzie się trochę i podejdzie nieco wyżej, odsłaniają się widoki na bardziej odległe wzgórza. Tak, zdjęcie zostało zrobione aktualnie – we wrześniu. A te białe plamy to naprawdę płaty śniegu – nie jest nowy, ale przetrwał lato i ma szansę dotrwać do zimy.
Na Islandii jest kolorowo cały dzień, a w nocy pojawiają się na niebie takie stwory…
Plaże czarne i diamentowe
Zachód słońca, szumiące fale, spacery po plaży – nadal jesteśmy na Islandii! Plaża jest więc bazaltowych otoczaków, a na fale trzeba uważać, bo czasem porywają ludzi. Ale zachód słońca faktycznie trafił się bardzo wakacyjny – pierwszy raz nam się trafił taki ładny zachód na złowrogiej plaży Reynisfjara.
O ile niebo było wyjątkowe, o tyle wiatr już całkiem w normie – dął solidnie, stąd te ładne grzywy piany na szczytach fal. Fale, które wdarłyby się głęboko w ląd, też tym razem się nie trafiły, ale i tak były całkiem efektowne, stąd na zdjęciu te smugi mokrego piasku.
Największym wyzwaniem w tej sesji na plaży Reynisfjara nie była całkiem umiarkowana pogoda, tylko konieczność przeczekania turystów. Na plaży momentami było jak na deptaku, a i ścianie skalnej z bazaltowych kolumn momentami siedziało kilkanaście osób. Na powyższym zdjęciu też było ich kilka, tylko akurat wdrapywały się dopiero z dołu, dwie siedziały po prawej, tuż poza kadrem. Wygląda na to, że kryzys turystyczny Islandia ma za sobą.
Diamentowa Plaża, Czarna Plaża
Zanim jednak trafiliśmy pod bazaltowe obeliski na Reynisfjara, mieliśmy sesję na innej Czarnej Plaży. Zachód na Vestrahorn był, jak widać powyżej, bardziej zgodny z wyobrażeniami o islandzkiej pogodzie. Wiało solidnie, zachmurzyło się całkowicie, tylko deszcz nas oszczędził.
Pierwszy deszcz na tej fotowyprawie zmoczył nas na wcześniejszym plenerze, w tzw. Małej Lodowcowej Lagunie. W „dużej” Lodowcowej Lagunie już jednak fotografowaliśmy na sucho przedziwne lodowe twory.
Mniejsze, przejrzyste formy lodu czekały na Diamentowej Plaży. Temu wielorybowi udało się zrobić ze trzy zdjęcia, zanim kolejna fala urwała mu ogon i obróciła na bok.
Dłużej utrzymał swój kształt rekin, choć i on z pewnością nie dotrwał do następnego dnia. Nowe bryły lodu pojawiają się na plaży Jokulsarlon w rytm przypływów, można być więc pewnym, że nie uda się sfotografować tego, co widzieliśmy poprzednim razem.
Zorza z zapasów
Ostatnie dwie noce były pochmurne, co oznacza, że nie było szans na zorzę.
Wrzucam więc to, co udało się upolować podczas dwóch pierwszych nocy. Jutro ruszamy na północne wybrzeże, a później Fiordy Zachodnie, będzie więc jeszcze kilka okazji do fotografowania aurora borealis.
W samym środku Islandii
Jeśli na wybrzeżu Islandii są czarne i diamentowe plaże, wodospady, wulkany, lodowce i tęcza co krok, to co kryje się w sercu wyspy? Byliśmy w geograficznym centrum Islandii, więc możemy zdać relację.
W sercu Islandii
W samym centrum Islandii jest gorąco, nawet gdy jest zimno. Woda spada z nieba i gotuje się na ziemi, a wchodzenie do góry jest łatwiejsze niż schodzenie w dół. Witajcie w obszarze geotermalnym Kerlingarfjöll.
Dojazd tam wcale nie jest długi. Od popularnego wodospadu Gulfoss to jakieś dwie godziny jazdy. Tyle, że większość tej jazdy odbywa się drogą górską, a przed wjazdem na nią widnieją znaki, że dalsza część trasy przeznaczona jest tylko dla samochodów 4×4. Napęd to jedna rzecz, ale przydaje się wysokie zawieszenie. Tym razem na miejscu spotkaliśmy dwóch młodzieńców, którzy po drodze urwali rurę wydechową – wyraźnie ich samochód był niedostatecznie wysoki.
Droga nie jest szczególnie komfortowa – szutr ze sporą liczbą dziur. Wyzwaniem jest jednak dopiero ostatni odcinek dojazdu do Kerlingarfjöll, zwłaszcza po deszczu. Spore nachylenie, błoto i niezbyt szeroka droga z urwiskami po obu stronach mogą nieco zestresować kierowcę. Wszystkie niewygody rekompensuje już pierwszy widok. Nawet z parkingu jest co fotografować.
Zejść po schodach
W Kerlingarfjöll byłem teraz piąty raz. Za pierwszym razem, w lipcu, była wichura i śnieżyca. Śnieg wprawdzie od razu topniał, niemniej był dość zaskakującym zjawiskiem w środku lata. Później była wizyta, na której wszyscy ograniczyli się do fotografowania z parkingu, bo rozmiękła deszczem glina nie nastrajała do dłuższych spacerów (ale zdjęcia i tak się udały, tylko wymagały dłuższych ogniskowych). Następnym razem było sucho, słonecznie i bezwietrznie – idealne warunki do latania dronem, z czego wówczas skorzystałem. W zeszłym roku wprawdzie nie padało, ale wiało tak, że grupa odczekała godzinę w autobusie, nim zeszła ze wzgórza, na którym jest parking. Tym razem trochę padało i solidnie wiało, choć o wiele słabiej niż rok wcześniej. Ponownie wyzwaniem było zejście z parkingu. Jeśli się zejdzie, reszta jest łatwa.
Zejść warto, bo choć z parkingu widać cały obszar pomarańczowych wzgórz, wśród których snują się dymy ze źródeł geotermalnych, to nie widać wszystkiego. Z dołu można podejść do dymiących fumaroli i sulfatarów, można wejść na kolejne wzgórza, a nawet przejść się kilkukilometrową trasą okrężną (choć to akurat dla fotografa jest mniej ciekawą opcją).
Co jest z tym zejściem nie tak, że trzeba do niego zachęcać? No cóż, są schody – strome, idące krawędzią zbocza. Przy bocznym wietrze każdy krok w dół wymaga koncentracji. Wraca się zdecydowanie łatwiej – w razie potrzeby można się podeprzeć rękami. Może to niezbyt eleganckie, zwłaszcza że schody w deszczu robią się błotniste, ale wejście na czworaka jest z pewnością bezpieczne. Tym razem połowa grupy zeszła (bez żadnych niespodzianek, choć z łopotem goreteksów), a połowa zdecydowała się fotografować z góry.
Śnieg i wrzątek
Po raz kolejny byliśmy tu we wrześniu, a na zboczach wzgórz leżały płaty śniegu – jeszcze zeszłorocznego. Jednocześnie wszędzie wznoszą się kłęby pary od geotermalnych źródeł, a co kilka kroków można natknąć się na oczko wodne, w którym woda wrze. Wiatr jest tu uciążliwy, ale dla fotografa stanowi dodatkową atrakcję, bo dzięki podmuchom opary co chwila układają się inaczej, odsłaniając lub częściowo zasłaniając pomarańczowe wzgórza, ścieżki i nielicznych turystów.
Kerlingarfjöll to miejsce magiczne. Nie jest tu łatwo, ale niewiarygodne bogactwo form i barw, dynamika oparów geotermalnych dają tak bogate możliwości kompozycyjne, że to centrum Islandii jest żelaznym punktem naszych letnich fotowypraw na Islandię. Mamy dwa realizowane naprzemiennie programy, w których powtarza się tylko kilka plenerów – Kerlingarfjöll jest zawsze, bo warto. Niezależnie od pogody.
Islandia: Fiordy Zachodnie
Fiordy Zachodnie – najmniej znany, dość mało popularny i do niedawna trudno dostępny region Islandii. Nadal są tu obszary, gdzie dostać się można wyłącznie statkiem. Jeszcze niedawno wszystkie prowadzące na Fiordy Zachodnie drogi były szutrowe i pełne dziur, ostatnio jednak przybywa asfaltu i podróż nie jest już tak wstrząsająca.
Isafjordur – stolica Fiordów Zachodnich
Nadal jednak jest tu pustawo i raczej nieprędko się to zmieni. Tutaj po prostu na razie nie ma miejsca na masową turystykę. Stolica Fiordów Zachodnich, miasto Isafjordu liczy prawie 3 tysiące mieszkańców. Są tu dwa supermarkety, jeden hotel (choć z dwoma budynkami) i stanowiący większość miasta port. Jest też uniwersytet – w trzytysięcznym mieście! Isafjordur jest pięknie położone na wąskim cyplu osłoniętym górami – o zachodzie kolorowe chmurki z odbiciem w wodzie można fotografować w każdą stronę.
No i same fiordy – piękne, a jest sporo czasu na podziwianie, bo przejazd trochę trwa. Owszem, zdarzają się tunele, ale przeważnie podróżuje się wzdłuż linii brzegowej. Dość krętej, jak to w fiordach.
Pogoda, jak widać, nam dopisywała, choć fotografowanie zórz polarnych się skończyło. Takie ładne niebo było w dzień, w nocy zbierały się chmury.
Dynjandi – łagodny olbrzym
To właściwie byłby wystarczający powód, żeby przyjechać na Fiordy Zachodnie. Monumentalny wodospad Dynjandi z jednej strony imponuje rozmiarem, ale jednocześnie nie onieśmiela potęgą spadającej wody. Mierzy 100 metrów wysokości i niewiele mniej szerokości, ale zamiast jednego potężnego strumienia wody składa się dziesiątków małych kaskad. Dzięki temu można do niego podejść blisko – pył wodny daje się we znaki dopiero gdy podejdziemy na kilka metrów.
Powyżej tylko fragment wodospadu Dynjandi z postacią, która pozwala wyobrazić sobie skalę tego giganta. Drugie zdjęcie jest nieco kreatywne, uzyskane techniką opisaną w jednym z naszych ebooków. Ktoś zgadnie jak to zostało zrobione?
Fiordy Zachodnie zasługują na więcej
W trakcie tej fotowyprawy spędziliśmy na Fiordach Zachodnich trzy dni. Z pewnością byłoby tu co robić przez miesiąc. My mieliśmy wschód słońca (całkiem udany) przy stacji radarowej na szczycie klifu (w tym roku ukończono tu platformę widokową, wywieszoną poza krawędź urwiska – bardzo dobre miejsce do rozstawienia statywu o poranku!).
Mniej imponujący, ale sympatyczny był poranek w odtworzonej wiosce rybackiej.
Odwiedziliśmy także większą jednostkę. BA-64 uniknął pocięcia na żyletki, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby zamiast złomowania wbić go w brzeg. I teraz stanowi jedną z ciekawostek, po które trzeba przyjechać na Fiordy Zachodnie.
Uroki półwyspu Snaefellsnes
Na koniec fotowyprawy Planeta Islandia zostawiliśmy sobie przylądek Snaefellsnes i Reyjkavik. Mam nieodparte wrażenie, że Snaefellsnes jest zdecydowanie niedoceniany. Owszem, nie ma tu sławnych i potężnych wodospadów, rozległych pól geotermalnych też raczej należy szukać gdzie indziej, ale jest tutaj co oglądać i fotografować, oj jest! I tutejsze krajobrazy są zdecydowanie ciekawsze niż popularny aż za bardzo „Złoty Trójkąt” (historycznie ważny Thingvellir, gejzery i wodospad Gulfoss). Półwysep Snaefellsnes nie jest też dużo dalej – z Reyjkaviku można tam dojechać w niespełna 2 godziny. Choć na miejscu warto spędzić znacznie więcej czasu.
Kirkjufell – plener zawsze ciekawy
Na dobrą sprawę międzynarodową sławę ma tylko jedno miejsce na Snaefellsnes – góra Kirkjufell. Od kilku lat jest nieoficjalnym symbolem Islandii, a jej zdjęcia witają turystów już na lotnisku w Keflaviku (zwłaszcza czekając na bagaż można się Kirkjufella naoglądać). Kirkjufell nie zawodzi – tę górę nawet przy kolejnej wizycie można fotografować inaczej niż poprzednio. Mieliśmy tam dwie sesje – zachód był niezły, ale zdecydowanie lepszy był wschód. Przypływ prawie w swoim maksimum oraz zupełna cisza (dzień wcześniej solidnie wiało) zapewniał takie eleganckie odbicia. Kolorowe chmury na chwilę przed wschodem słońca też swoje zrobiły. Projekt „36 widoków góry Kirkjufell” staje się coraz bardziej dosłowny. 🙂
Czarna plaża Malariff
Islandia jest słynna z czarnych, wulkanicznych plaż. Najbardziej znana to ciesząca się sławą porywacza turystów Reynisfjara, a wśród fotografów kultowy jest półwysep Stokksnes z górą Vestrahorn w tle (oba fotografowaliśmy wcześniej na tej fotowyprawie). Czarną plażę ma także półwysep Snaefellsnes – to Malariff, gdzie fale turlają bazaltowe otoczaki. Fale tym razem były spore, a turkot czarnych wulkanicznych kamieni to coś, to trzeba usłyszeć!
Plaże zresztą są dwie – jedna po lewej stronie latarni, z większymi kamieniami, druga kawałek w prawo od latarni, gdzie brzeg jest bardziej płaski, a otoczaki mniejsze. Nieco dalej w lewo od latarni też jest ciekawie – widać tam już klify Londrangar, których charakterystyczne skały są na fotografii powyżej. Jak wiadomo, fotografowie krajobrazu są jak dzieci: fale, kamyki, parę skał i zabawa może trwać godzinami.
Hellnar i czarne domy
Generalnie architektura Islandii – z wyjątkiem centrum Reyjkaviku – nie jest porywająca. Jest praktyczna i dostosowana do tutejszego klimatu. Wyjątkiem od tej prawidłowości są czarne domy w Hellnar. W eleganckiej prostocie sprawiają wrażenie dekoracji, ale tam naprawdę ludzie mieszkają, więc fotografując warto z grzeczności zachować dystans, żeby nie zaglądać zbyt dosłownie do okien. Chmury nad wulkanicznym masywem w tle są prawie zawsze. Z plaży Malariff wystarczy tylko kilka minut spaceru do klifów Londrangar, stamtąd już jest blisko do Hellnar, dalej ścieżka prowadzi do ptasich klifów w Arnarstapi – i tak można sobie po Snaefellsnes wędrować, bo plenery tu są co krok.
Zdjęcie grupowe uczestników fotowyprawy Planeta Islandia 2022 tym razem zrobiliśmy przy czarnym kościele w Budir, oczywiście na półwyspie Snaefellsnes. 🙂 Ponieważ kościół (isl. kirkja) jest w miejscowości Budir, więc nazywa się Budakirkja. Prawda, że islandzki jest łatwy? 🙂
Na półwysep Snaefellsnes wracamy z zimową fotowyprawą, a najbliższa wrześniowa fotowyprawa na Islandię ma nieco inny program. Właściwie to w ciągu najbliższego półtora roku zapraszamy na Islandię trzy razy – bo będzie jeszcze czerwcowa wyprawa dla miłośników ptaków.