Opóźniona o rok z powodu covidowych restrykcji fotowyprawa do Jordanii za nami! Zdecydowanie warto było czekać – lataliśmy balonem (lub go ścigaliśmy jeepem), mieszkaliśmy w kosmicznej bazie, spacerowaliśmy po ruinach rzymskiego miasta, polowaliśmy na zachody słońca nad Morzem Martwym i przez trzy dni eksplorowaliśmy bajkową Petrę. Relacja z tych warsztatów fotograficznych poniżej.
Jordania: Portrety, deszcz i antyki
Fotowyprawa do Jordanii zaczęła się gładko, szybko i bezproblemowo – jak w złotych czasach przedcovidowych. Owszem, praktycznie przylecieć mogą tylko zaszczepieni, trzeba zrobić test PCR przed przylotem, wypełnić formularz lokalizacyjny (ale to raptem jedna strona). I już można się cieszyć bliskowschodnią egzotyką. Bezpośredni, niedrogi lot z Polski, pomoc urzędnika na lotnisku, który ułatwił nam formalności, a później autobus, hotel i warsztatowe spotkanie przygotowujące do najbliższych sesji fotograficznych. No i nasza jordańska przewodniczka Amina, która przywitała nas słowami: „Dzień dobry, tam jest wasz autobus”.
Ukryty talent Aminy
Amina pierwsze 13 lat życia spędziła w Polsce, jej matka jest Polką, a ojciec w Polsce studiował. Amina mówi perfekcyjnie po polsku. Mówi też, że nigdy nie pozowała do zdjęć i nie bardzo wie, jak to się robi. W to ostatnie trudno uwierzyć, choć być może odkryliśmy naturalny talent, bo w 10 minut przeszliśmy od „co ja mam zrobić i gdzie stanąć” do improwizowanych póz, min i gestów. Tutaj tylko maleńka próbka, bo cała grupa fotowyprawowa przez prawie godzinę była zaangażowana w robienie Aminie portretów, które „koniecznie mi wyślijcie, ale nie za dwa lata!”. Nie zakładamy się, że jak następnym razem przyjedziemy do Jordanii, to Amina nadal będzie pracowała w turystyce, a nie pójdzie w modeling.
Dżerasz – podróż w czasie
Tłem dla portretów Aminy były fantastyczne ruiny rzymskiego Dżerasz. Miasto jest świetnie zachowane, ale przede wszystkim jest bardzo przyjazne dla fotografów. Nie trzeba było klonować z tych zdjęć linek, ogrodzeń, tabliczek z zakazami – bo nie było linek, ogrodzeń ani tabliczek. Chodzisz, gdzie chcesz. Wchodzisz, gdzie dasz radę. Jak sam wlazłeś, to sam złaź. Gdzie w Europie znajdziemy taką swobodę wobec liczącego dwa tysiąclecia zabytku?
Teren absolutnie nie jest porzucony. Jest ogrodzenie wokół, są sprzedawane bilety, a na terenie Dżerasz są prowadzone prace konserwacyjne. Po zniszczeniu Palmiry to obecnie największa tak dobrze zachowana rzymska metropolia. Aż trudno uwierzyć, że w takim miejscu po prostu można oprzeć się o kolumnę, którą postawiono na polecenie Pompejusza Wielkiego.
Pierwszy deszcz w Jordanii
Nasz całodzienny plener przypadł na niezwykły dzień – dzisiaj spadł pierwszy w tym roku deszcz w Jordanii. Dla mieszkańców była to wielka radość, bo zupełny brak opadów jest przyczyną poważnych problemów z wodą dla rolnictwa i przemysłu (na szczęście nie ma ograniczeń wody pitnej). Dla nas było to pewne utrudnienie, ale też niezwykła sposobność. Mało kto miał okazję fotografować mokre Dżerasz, antyczne kolumny odbijające się w kałużach, amfiteatry i świątynie zwieńczone groźnymi burzowymi chmurami. Deszcz zresztą nie padał długo i druga połowa pleneru była już na sucho.
Ciąg dalszy nastąpi.
Petra w dzień i w nocy
Ostatnie dwa dni spędziliśmy eksplorując Petrę i był to czas tak intensywny, że nie było kiedy zdjęć przejrzeć, nie mówiąc o wybraniu kilku i napisaniu kilku zdań relacji. Nadrabiamy więc, zwłaszcza że jutro jedziemy na pustynię Wadi Rum, gdzie są piękne widoki, ale raczej nie ma widoków na internet.
Siq – pułapka na drodze do Skarbca
Petra kojarzy się ze Skarbcem, czyli ładnie zdobioną bramą w skale, z której wyjechał Indiana Jones po zdobyciu eliksiru nieśmiertelności, aby popędzić przez wąwóz Siq. Wprawdzie Skarbiec nie jest żadną bramą, nigdy nie był Skarbcem i nie da się z niego wyjechać na koniu (nie mówiąc już o zmieszczeniu w środku labiryntu pułapek i watahy nazistów), ale większość turystów postępuje wzorem filmowego archeologa – pędzi przez Siq, robi kilka selfie pod Skarbcem i gna z powrotem. Dla nas taki widok jest równie niewiarygodny co przygody poszukiwacza zaginionej Arki. Po prostu przez wąwóz Siq nie da się pędzić, a gdy już się dotrze do skarbca, żadna siła nie skłoni do zawrócenia w takim momencie.
Ile czasu potrzeba, aby przejść lekko pochyły teren o długości 1200 metrów? Jeśli tym terenem jest wąwóz Siq, to fotografowi zabierze to co najmniej 2-3 godziny (a znamy przypadki, gdy wejście o wschodzie słońca pozwalało osiągnąć koniec wąwozu, czyli Skarbiec, dopiero w południe). Co tak długo? Gdyby nie świadomość dalszych atrakcji, na fotografowanie tego skalnego kanionu można by poświęcić cały dzień, a i to najchętniej niejeden.
Pierwsze wrażenie podczas spaceru przez Siq – to kalejdoskop kolorowych i pozakręcanych płaszczyzn skalnych, gdzie każdy krok pokazuje nowe skręty i sploty barw i półcieni. Drugie przejście – każdy krok ujawnia też odmienne mozaiki kolorowych wzorów i faktur skalnych. Jeśli jeszcze zaczniemy rozglądać się nie tylko do przodu i do tyłu, ale także do góry, zobaczymy postrzępione i rozwidlone krawędzie skał, ale także wcześniej niedostrzeżone łuki skalne, oczka i rytmy poprzeplatanych kamiennych pasm. Jeśli to za mało, można jeszcze wpaść tam w porze widowiska „Petra by night”, gdy wzdłuż całego kanionu ustawione są lampiony, a górną część skalnych ścian oświetla światło Księżyca.
A to tylko pierwsze 1200 metrów prowadzących do Petry.
Kolorowy cud świata
Dalej jest oczywiście Skarbiec, ale to nie koniec Petry, tylko jej początek. Trzy tysiące metrów głównego szlaku, a każdy metr wart jest osobnego pleneru. Co innego widzi się patrząc w przód, w tył, do góry, o poranku, przed zmierzchem. Są też boczne ścieżki, którymi po kilku krokach dojdziemy do łososiowych jaskiń, mniej popularnych nabatejskich grobowców, niebanalnych widoków na miasto sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Cud świata? Bez wątpienia.
No i są gospodarze Petry – Beduini. Sprzedają pamiątki na straganach, prowadzą bary i restaurację, zapraszają na przejażdżkę wielbłądem czy podwózkę osiołkiem do Klasztoru. A w wolnych chwilach pędzą piaszczystymi ścieżkami, a każdy z nich wygląda jak Jack Sparrow.
Na tej fotowyprawie spędziliśmy w Petrze całe dwa dni i pół jednej nocy. Długo? Z pewnością za krótko, bo nadal pozostało tam mnóstwo fotogenicznych zakamarków, nieodkrytych motywów i cudownych zestawień barw i form. Trzeba jednak zrobić sobie przerwę od tych motywów, więc jutro rano jeszcze tylko praktycznie nieznana Mała Petra, a później ruszamy na pustynię Wadi Rum.
Lądowanie na Marsie
Po trzecim okrążeniu planety weszliśmy w atmosferę Marsa. Osłony termiczne paliły się jedna po drugiej, hamowaliśmy zrzucając balast, później bagaże, a wreszcie najsłabszych członków załogi. Rozbiliśmy się 70 kilometrów od bazy marsjańskiej. Po trzydniowym marszu dotarła do niej połowa spośród tych, którzy przeżyli lądowanie.
Prawie tak było.
No dobrze, niezupełnie było tak, ale też miały miejsce dramatyczne zwroty akcji, wstrząsające widoki znad powierzchni planety i marsz przez pustynię. Ok, raczej – spacery po pustyni.
Balonem nad Wadi Rum
Po ruinach rzymskiego Dżerasz i trzydniowej eksploracji nabatejskiej Petry trzecim głównym punktem naszej fotowyprawy były sesje na pustyni Wadi Rum. Jednym z plenerów był opcjonalny lot balonem. Większość grupy zgłosiła chęć lotu, reszta zgłosiła chęć oglądania, jak wysoko i daleko ci pierwsi polecą. Z pomocą Aminy zarezerwowaliśmy 12 miejsc w balonie. Loty balonem zrobiły się ostatnio bardzo popularne, więc mieliśmy rezerwacje rozłożone na dwa dni: 4 na jeden poranek i 8 na drugi. Na dwa dni przed pierwszym planowanym lotem dostaliśmy informację, że wszystkie nasze loty zostały odwołane.
Wadi Rum to nie Kapadocja, tutaj jest tylko jeden człowiek z balonami. Jeśli on nie ma miejsc, to nie można iść do konkurenta, bo tu nie ma żadnego konkurenta. Należałoby rozłożyć ręce i uznać, że żadnego lotu balonem nie będzie. Jednak… Amina uruchomiła wszystkie swoje kontakty, w negocjacje zaangażowani byli różni znajomi Beduini, w finalnym sukcesie miał swój udział pewien odkurzacz z Akaby. W efekcie dzień później dostaliśmy informację – miejsc w balonie będzie tyle, ile chcemy, lecimy wszyscy razem. No to polecieliśmy.
Lot balonem nad pustynią Wadi Rum to fantastyczne przeżycie. Z wysokości kilkuset metrów potężne formacje skalne stają się mozaiką abstrakcyjnych wzorów, a na piasku uwidaczniają się regularne struktury fal, których nie widać z powierzchni. Powolny lot daje sporo czasu na wyszukanie kadrów, a jednocześnie sceneria zmienia się na tyle szybko, że nie obawy, że będzie się oglądać wciąż ten sam krajobraz. Nasz lot był wyjątkowo niespieszny, bo wiatr rzadko przekraczał 2,5 metra na sekundę, mimo to tempo zmian widoków było na tyle szybkie, że zmiana obiektywów groziła przegapieniem ciekawych kadrów. Najwygodniej jest mieć dwa aparaty – jeden z obiektywem o zakresie 24-70 mm lub 24-100 mm, który sprawdzi się dla 80 procent kadrów, a drugi z zoomem 70-200 mm lub 100-400 mm dla co bardziej interesujących detali. Okazjonalne sytuacje, gdy 24 mm daje zbyt wąskie pole widzenia, można obejść szybką panoramą z ręki, jak na fotografii poniżej.
Pustynia Wadi Rum z góry i z dołu
Z każdej strony pustynia Wadi Rum jest piękna – i z dołu, i z balonu, i z wysokości kamiennych ostańców, skalnych łuków, fantazyjnie wyrzeźbionych przez wiatr skał, o wschodzie i o zachodzie słońca. Lot balonem nad tym cudem natury to oczywiście niezwykła frajda i wręcz zalew fotogenicznych scenerii. Świetnie też się bawiła grupa, która została na dole, a jechała samochodem za lecącym balonem. Raz, że miała cały czas w zasięgu obiektywów balon na tle spektakularnych scenerii, to jeszcze zaliczyła dość niespodziewane spotkanie z niewielką karawaną wielbłądów.
Prowadzący karawanę beduin podjechał spytać, czy nie mamy ognia. Najbliższy ogień płonął jednak pod balonem kilkaset metrów wyżej…
Aicha Memory Luxury Camp – futurystyczny obóz marzeń
Wszystkie trzy noclegi na pustyni Wadi Rum spędziliśmy w najlepszym i najładniejszym campie. Aicha Memory Luxury Camp jest tak pięknie położony wśród skał i u wrót pustynnej doliny, że jeden z popołudniowych plenerów spędziliśmy fotografując sam obóz i jego otoczenie. Futurystyczne szklane kule poprzeplatane pseudonamiotami (tak naprawdę to murowane domki wyposażone w łazienki, luksusowe sypialnie, klimatyzację i prąd) przypominają scenerie filmu science fiction. Epopeję o losach pionierów podbijających Mars dałoby się tu nakręcić bez dodawania żadnych scenografii, czyż nie?
Aicha Memory Camp to także pyszne posiłki serwowane w restauracji umieszczonej w ogromnej, ale tym razem białej kuli. To także świetny punkt wypadowy do eksploracji samej pustyni. Położenie w sercu Wadi Rum dało też okazję do nocnych sesji z astrofotografią.
Byłoby to też idealne miejsce do pracy, bo przy wszystkich wygodach i spektakularnych sceneriach tuż za progiem wokół panuje spokój. Koncentracji nie rozprasza zgiełk internetowych wiadomości i nerwica mediów społecznościowych, bo… tu nie sięga internet, a złapanie zasięgu telefonu wymaga kilkusetmetrowego spaceru. Ponieważ jednak dzisiaj trudno pracować bez internetu, więc relację z pustyni Wadi Rum wysyłamy dopiero gdy ją opuściliśmy i dotarliśmy do Morza Martwego.
Dni na Wadi Rum upływały nam w stałym rytmie: wyjazd na wschód słońca, powrót na śniadanie, warsztatowe spotkanie z omówieniem fotografii wykonanych przez uczestników warsztatów, nieco relaksu, wyjazd na popołudniowy plener pustynny, powrót na kolację, sesja nocna pod gwiazdami.
Ruch na pustyni, zwłaszcza po południu, był całkiem spory, ale fotografowie patrzą jakoś inaczej. Pod ten łuk skalny podjechało jeszcze kilka samochodów, ale tym cudem natury zainteresowany był tylko pewien Londyńczyk – pozostali turyści zupełnie go zignorowali i podziwiali wschodzące słońce.
A z Marsa odlecieliśmy na planetę pokrytą solą i wodą. Ale to już zupełnie inna historia…
Morze Martwe: wszystkie formy soli
Nasza fotowyprawa do Jordanii zbliża się do końca i nieco zwolniliśmy tempo – co nie znaczy, że skończyły się plenery fotograficzne. Dwa ostatnie noclegi nad Morzem Martwym to okazja do nieco dłuższego spania, ale też do bardzo kreatywnych sesji o zachodzie słońca. Czemu o zachodzie, a nie wschodzie? Bo to jordańska część Morza Martwego.
Krajobrazy dla śpiochów
Morze Martwe to niecka zorientowana południkowo, do tego leżąca w rekordowej depresji ponad 400 metrów. Jordania ma jego wschodnią część, nad którą wnosi się teren obejmujący m.in. kilkusetmetrową górę Nebo, gdzie mieliśmy jeden z pierwszych plenerów. Oznacza to, że zanim słońce zaświeci nad tą depresją, od świtu mija kilka godzin. No cóż, jak depresja, to depresja.
Dostępny za to jest zachód słońca, przeważnie całkiem sympatyczny i łatwy do fotografowania. Mikroklimat Morza Martwego sprawia, że przeważnie unosi się nad nim gęsta warstwa pary wodnej, redukującej blask zachodzącego słońca, a tym samym ułatwiającej kontrolę nad rozpiętością tonalną zdjęć. Sama natura tutaj mówi: „wyśpij się, zdążysz pofotografować wieczorem”. Po serii sześciu plenerów na pustyni Wadi Rum (trzech wschodów i trzech zachodów słońca), intensywnych sesjach w Petrze, w tym spektaklu „Petra by night”, teraz można z czystym sumieniem trochę odespać i nadal załapać się na najlepsze światło dla tego krajobrazu. A krajobrazy są tu przepiękne.
Ćwiczenia z form kryształu
Do dyspozycji mieliśmy dwie sesje popołudniowe nad Morzem Martwym. Na jedną wybraliśmy plener, gdzie dominowały niezwykłe formy krystaliczne soli zlokalizowane na wybrzeżu – idealne dla nieco abstrakcyjnych, zamkniętych kompozycji zorientowanych na detal, kształt i fakturę. Drugi plener to już bardziej tradycyjne krajobrazy, nadal jednak korzystające fantastycznych solnych formacji, tym razem częściowo zanurzonych w wodach Morza Martwego.
Popołudniowe plenery były intensywne, acz krótkie, dzięki czemu uczestnicy mieli czas na błotne kuracje, kąpiele w Morzu Martwym czy po prostu pływanie w basenach hotelowych Holiday Inn, gdzie spędziliśmy dwa ostatnie dni.
Jutro lecimy do Polski, kończąc 11-dniową fotowyprawę, a do Jordanii wracamy w marcu, powtarzając wszystkie tegoroczne atrakcje i dodatkowo licząc na kwitnącą pustynię.
Uczestnicy fotowyprawy do Jordanii 2021 na pustyni Wadi Rum w obozie Aicha Memory Luxury Camp.