Pierwsza fotowyprawa do Portugalii za nami, zapraszam do lektury relacji, spisywanej na żywo na początku maja 2017.
Lizbona od świtu do zmierzchu
Portugalską fotowyprawę zaczęliśmy od sesji o wschodzie słońca przy najdłuższym moście Europy. Miałbym pokusę napisania, że sfotografowaliśmy każdy jego metr, ale nie byłaby to prawda, nawet przyjmując bardzo przybliżoną dokładność owego obfotografowania metrów. Drugi koniec 17-kilometrowej konstrukcji niknie na horyzoncie i nawet teleobiektyw nie pozwala go zarejestrować. Mimo wszystko „nasz” koniec Ponte Vasco da Gama wykorzystaliśmy do maksimum: przed wschodem słońca, chwilę po nim, zarówno pod światło, jak i ze słońcem prawie za plecami. Most jest bardzo wdzięcznym tematem – tyleż imponujący rozmiarem, co elegancją i prostotą linii, pozbawiony jakiegokolwiek otoczenia poza wodą i niebem daje spore możliwości kompozycyjne.
Później wędrowaliśmy po słynnej Alfamie, tropiąc azulejos, polowaliśmy na żółte tramwaje wspinające się stromymi ulicami i usiłowaliśmy się nie pogubić w rozległym i gwarnym mieście. W mieście, w którego centrum dzisiaj częściej słychać polski niż jakikolwiek inny język. Ale o Alfamie, azulejos i o tym, dlaczego w Lizbonie coraz trudniej o żółty tramwaj – innym razem.
Fotografia zbliża ludzi. Na zdjęciu powyżej widać po prawej stronie naszego przewodnika Sławka Adamczaka, po lewej miłośniczkę fotografii ze Szwajcarii, a w tle wieżę Belem na chwilę przed zachodem słońca.
Tańce pod maszkaronem
Hiszpania ma Alhambrę, Portugalia zaś – styl manueliński i klasztor Hieronimitów w Belem. Niby to gotyk, ale gotyk płomienisty – zupełnie inny niż znany nam surowy i mroczny gotyk środkowoeuropejski. Tu także podstawą są kolumny i łuki, ale gęsto zdobiono je motywami roślinnymi i orientalnymi. Jest więc co fotografować i z czego wycinać kadry.
Zestawianie motywów wymaga nie tylko ich dostrzeżenia i wymyślenia, jak je ułożyć, ale też przeważnie serii drobnych kroków w różne strony, skłonów, przysiadów i przechyleń głowy. Wygląda to trochę jak taniec św. Wita, a trochę jak rytuały jakiegoś pierwotnego ludu – a to tylko fotograf próbuje ustawić sobie kadr tak, aby ten łuczek przesunął się nad tamtą kolumienkę i jednocześnie odsunął się od owej wieżyczki. Ponieważ w gotyku płomienistym takich drobnych, a urokliwych detali jest mnóstwo, więc jest wokół czego tańcować.
Płomienisty czy nie, ale gotyk to gotyk, więc maszkarony też mieszkają u Hieronimitów.
Rehabilitacja Ludwika
Ktokolwiek nadał Ludwikowi Bawarskiemu przydomek Szalonego, z całą pewnością nie był w Quinta da Regaleira. Ludwik Bawarski był człowiekiem racjonalnym, rozsądnym, skromnym i pozbawionym wyobraźni – przynajmniej w porównaniu do Carvalho Monteiro, na którego zlecenie Luigi Manini zaprojektował ogród z bajki dla dużych chłopców. No i mamy na terenie Quinta da Regaleira m.in. 27-metrową Studnię Wtajemniczenia, w głąb której prowadzą kręcone schody, mnóstwo wież, murów z blankami, jeziorek i cystern, wodospady, fontanny, a do tego liczne groty oraz tunele i podziemne przejścia. Do samej Studni Wtajemniczenia można wejść i wyjść kilkoma drogami, z czego większość to długie tunele. Nie zabrakło też stylizowanego na średniowieczny zamek pałacu oraz kaplicy – wszystko to bogato zdobione w stylu neomanuelińskim. Między tym wszystkim chodzi się ścieżkami, które nigdy nie są proste, za to często prowadzą do ukrytych w murze kręconych schodów, grot lub podziemnych przejść. Na tle zwariowanego ogrodu Quinta da Regaleira, bawarski zamek Neuschwanstein wygląda jak konserwatywna mieszczańska kamienica.
Fotografuje się to wszystko trudno. Ogród jest wspaniały, ale środek dnia i silne słońce to nie są warunki, pozwalające łatwo pokazać gęstą roślinność. Podziemne tunele i groty wymagają statywów, których z kolei nie lubi obsługa ogrodu. Co nie znaczy, że nie korzystaliśmy ze statywów – przynajmniej do czasu…
W Studni Wtajemniczenia przeszkadza obecność turystów, których nawet nie ma tam dużo, ale na kręconych schodach już kilka osób robi tłum. Fotografując z góry statywu i tak nie da się użyć, bo trzeba się wychylić (ostrożnie!), aby w obiektywie zmieścić konstrukcję aż do samego dołu. Pozostaje wiara w stabilną rękę i wysokie ISO. Lepiej też unikać godzin południowych, gdy świecące w głąb studni słońce stwarza dodatkowy problem z nadmiernym kontrastem.
Plaża dla orłów
Za nami prawdopodobnie najtrudniejszy plener – nie tylko na tej fotowyprawie, ale w ogóle w historii już prawie 40 fotowypraw. Praia da Ursa jest trudna nie fotograficznie, bo co i jak tam fotografować, staje się oczywiste zaraz po postawieniu stopy na piasku, ale logistycznie. Żeby dostać się na plażę, trzeba zejść ze 126-metrowego klifu. Owszem, jest ścieżka, a nawet dwie. Ta łatwiejsza, nie dość, że stroma, to jeszcze w sporej części składa się z drobnego żwiru, tworzącego świetną warstwę poślizgową. Nie sprawdzaliśmy, jak wygląda ta trudniejsza ścieżka. Dość jednak powiedzieć, że wchodziło się łatwiej i szybciej niż schodziło. Nie wszyscy uczestnicy fotowyprawy zdecydowali się na drogę w dół, ale kto dotarł na plażę – nie żałował, a na koniec wszyscy szczęśliwie wrócili do autobusu.
Praia da Ursa to kilka skalnych bloków różnej wielkości w morzu oraz piękna plaża sąsiadująca z efektownym skalnym rumowiskiem tuż obok. Jednym słowem – marzenie pejzażysty. Piasek na pierwszym planie – proszę bardzo! Kamienie różnej wielkości i kształtu – kilka kroków i oto one. Mieliśmy też szczęście do pogody, bo przez cały czas na niebie widniały dość gęste, ale całkiem interesujące chmury, przez które przeświecało słońce, ale tuż przed zachodem jak odsłoniło się słońce i jak zaświeciło… Efekt na zdjęciu na samej górze. Spektakl trwał tylko kilka minut, ale obyśmy na każdym plenerze mieli takie minuty.
Powyżej ścieżka prowadząca na Praia da Ursa. Na zdjęciu ona wygląda znacznie bardziej komfortowo niż okazuje się w pierwszym kontakcie.
Białe Obidos
Na liście bajkowych miasteczek Obidos z pewnością mieści się w światowej czołówce. Wysokie, kamienne mury otaczają kilkadziesiąt białych domków, ze trzy kościoły i dwa place. Domki mają krawędzie ścian i brzegi okien pomalowane na niebiesko, pomarańczowo i żółto. Na ścianach zawieszone są donice z kwiatami lub też zdobią je jakieś kolorowe pnącza. Po prostu sielanka z dodatkiem azulejos (szczególnie imponuje kościół – ten nadal pełniący swoją funkcję – który wyłożony jest od podłogi po sufit malowanymi niebiesko kafelkami).
Obidos potrafi jednak zaskoczyć. W miejscowym barze więcej jest półek z książkami niż butelek alkoholu. Książki wypełniają też… sklep z warzywami, a w jednym z kościołów urządzono księgarnię. Na ołtarzu wystawionych jest kilka wydań Biblii oraz portugalskie wydanie książki… Tony’ego Halika. Tu też był.
Miasteczko jest oczywiście atrakcją turystyczną, ale turyści trzymają się głównej ulicy, na której umieszczono wszystkie sklepy. Wystarczy skręcić w bok, by znaleźć się w zupełnie pustych uliczkach, gdzie do woli można tropić kompozycje z kwiatów, białych ścian, okien i drzwi.
Powyżej zdjęcie z murów, które są najbardziej poważnym elementem Obidos. Wysokie na kilkanaście metrów, od zewnątrz mają blanki, a od wewnątrz nie są niczym zabezpieczone. To świetne miejsce na wieczorne panoramy miasteczka – ale nie dla osób z lękiem wysokości.
Jaskiniowcy i templariusze
Nasza portugalska fotowyprawa już się kończy, więc pominięte dotąd atrakcje w telegraficznym skrócie. Z pewnością do nich wrócimy – niekoniecznie do opisu samych miejsc, ale z pewnością do zdjęć stamtąd.
U góry typowy domek w wiosce Monsanto. Typowy, bo wciśnięty między dwa gigantyczne głazy. Bywają zresztą takie, które głaz mają w roli dachu. Mieszkańcy Monsanto zamiast kopać się z koniem i próbować usuwać skały, wykorzystali je jako fragmenty konstrukcji, bez specjalnego ich obrabiania – jedynie czasem wykuwali w nich schodki. Wnętrze takiego domu wygląda tak, jak się można spodziewać – obły głaz częściowo wypełnia wnętrze pomieszczeń, dając mieszkańcom bliski, choć twardy kontakt z naturą.
Powyżej Charola – okrągły kościół templariuszy w klasztorze w Tomarze. Konstrukcja zadziwiająca, z ośmiokątnym ołtarzem wewnątrz szesnastokątnej budowli i fantastycznie zdobiona. W klasztorze jest więcej niezwykłości.
Ostatnie zdjęcie to słynny żółty tramwaj z Lizbony. Niestety, nie do końca jest on żółty, podobnie jak nie do końca to tramwaj. To rodzaj windy, jeżdżącej tam i z powrotem stromą ulicą. Boki pojazdu są pokryte graffiti, a i tak jest on bardziej żółty niż większość tramwajów w stolicy Portugalii. Niestety, widzieliśmy tylko jeden naprawdę żółty tramwaj, a pozostałe służą za tablice reklamowe i straciły tradycyjny kolor. Nie mamy zresztą pewności, czy ten jeden żółty został taki z szacunku dla tradycji, czy też akurat ogłoszeniodawców zabrakło.
Więcej zdjęć z fotowyprawy w naszym portfolio:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/portugalia/
Uczestnicy fotowyprawy do Portugalii 2017 pod dębem korkowym