Za nami pierwsza fotowyprawa do Szkocji. Listopad nie okazał się tak straszny, mieliśmy deszcz, ale też wspaniały wschód słońca, kilka niezłych zachodów i mnóstwo malowniczych szkockich plenerów. Zapraszamy do relacji spisywanej dzień po dniu, a także do zerknięcia na wykonane podczas fotowyprawy fotografie w naszym szkockim portfolio:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/szkocja/
Lądowanie w Glasgow i zimna rozgrzewka
Zaczęliśmy 25 fotowyprawę: przelot do Glasgow, później jazda autobusem do Onich, gdzie przez kilka dni będziemy mieli bazę wypadową, a po drodze pierwsze postoje i sesje plenerowe. Pogoda jest dobra – nie pada, jeśli nie liczyć lekkiej mżawki na koniec dnia. Zachmurzenie mamy bardzo dynamiczne; liczymy, że w okolicy najbliższych wschodów i zachodów będzie równie dynamiczne. Szkockie pejzaże mamy w jesiennych brązach, przyprószonych gdzieniegdzie pierwszym śniegiem. Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.
Wschód nad Loch Linnhe, zachód nad Rannoch Moor
Stanowczo za mało jeździmy na tej fotowyprawie. Wschód słońca fotografowaliśmy z hotelowego ogrodu (w ogrodzie uprawia się: skały, porosty i wodorosty), położonego na brzegu Loch Linnhe – niby jeziora, które faktycznie jest bardzo długą zatoką morską. Później mieliśmy przejazdy wzdłuż doliny Glen Coe od jednej sesji plenerowej do następnej. Zawsze staraliśmy się tak przygotować fotowyprawy, żeby było jak najmniej jeżdżenia, a jak najwięcej fotografowania, ale tutaj trochę przesadziliśmy. Godzinne czy dwugodzinne plenery, między którymi jest 2-3 minuty przejazdu byłyby fajne na Santorini albo w Toskanii, ale tutaj jest zimno! Nie ma wprawdzie mrozów, a i prawie nie wieje, ale cieplej się robi tylko podczas podejść na punkty widokowe. Na szczęście dzień jest krótki: wschód słońca przed ósmą, zachód o 16 i można wracać na pyszną obiadokolację do hotelu.
Bajki z mchu i paproci
Dzisiejsza eksploracja doliny Glen Coe to najpierw lasy, a pod koniec dnia wodospady. Lasy okazały się zdecydowanie bardziej komfortowe do fotografowania, bo podczas sesji przy wodospadach woda lała się także z nieba. Mamy przerwę w dobrej pogodzie, ale liczymy na to, że to tylko chwilowe. Choć patrząc na tutejsze drzewa, z których każde obrośnięte jest solidną warstwą ocieplającą z mchu i porostów, wierzę, że duże stężenie wody w powietrzu jest stanem normalnym.
Fotografowanie w deszczu nie byłoby takie złe, gdyby nie wiatr. Łatwiej fotografować z wiatrem w plecy, ale niekiedy najciekawszą kompozycję ma się, stojąc twarzą pod wiatr. Pół biedy z twarzą – gorzej z obiektywem. Technika: szybko wytrzeć obiektyw i zrobić zdjęcie, zanim znowu będą krople na przedniej soczewce, nie bardzo się sprawdza. Bycie szybszym od kropel deszczu nie jest łatwe, ale się nie poddajemy. Poniżej wodospad, który był dobrze ustawiony względem wiatru z deszczem.
O podróży na wietrzną wyspę Skye
Opuściliśmy dolinę Glen Coe i ruszyliśmy na wyspę Skye. Po drodze zahaczyliśmy o pewien znany zamek (pokażemy po powrocie). Mieliśmy też fotostopa przy scenerii, która spodobałaby się Anselowi (temu od „The Tetons and Snake River”) – sceneria poniżej.
Grand finale dnia był w mało znanej wiosce, do której nasz autobus jechał długo i powoli drogą, która była tylko nieco węższa niż szerokość autobusu. Wioska dysponowało wybrzeżem, które samo w sobie stanowiłoby dobry powód, żeby przyjechać do Szkocji. Wybrzeże też dysponowało typową dla wyspy Skye pogodą – wiało silnie i cały czas, co gwarantowało zmienną pogodę. Na tyle zmienną, że ekspozycja wyliczona przed rozpoczęciem naświetlania z użyciem filtra szarego z pewnością się nie zgadzała z poprawną ekspozycją dla końca tego naświetlania – bo w międzyczasie słońce zaszło za chmury albo zza nich wyszło, zrobiło się ciemniej lub jaśniej, ale z pewnością nic nie było tak samo.
W górach Quiraing
Żarty się skończyły, zaczęło się wczesne wstawanie. Wprawdzie jest listopad, więc wschody słońca są późno, a zachody wcześnie, ale żeby dojechać na wschód słońca w górach Quiraing, musieliśmy wstać przed 6 rano, zjeść śniadanie i o 7 być już w drodze. Spróbujcie policzyć, o której trzeba by wstać na wschód słońca w lipcu czy sierpniu. Wyspa Skye jest niewielka, więc w kilometrach odległości do plenerów nie są duże, ale drogi są wąskie i kręte, trudno jechać nimi szybko, szczególnie przed świtem, po ciemku.
No i dotarliśmy w góry Quiraing (które wcale górami nie są), gdzie trafiło nam się kilka minut dobrego światła w momencie wschodu słońca i jeszcze kilka dobrych minut później. Łącznie był może z kwadrans, gdy zdjęcia same się robiły, a kadry same się komponowały. To był dobry dzień, bo miał dobre 15 minut we właściwym momencie.
Dzień nie skończył się jednak o poranku. Po południu były bardzo wciągające bagna, strumienie, bajorka i inne góry. Ale to innym razem.
Stary człowiek i czarodziejki
Szkocja to Szkocja. Po wczorajszym fantastycznym poranku dzisiaj mieliśmy mgłę i deszcz. Wyjechaliśmy na wschód słońca i jeszcze w mroku podchodziliśmy pod Old Man of Storr, ale musieliśmy podejść naprawdę blisko, żeby zobaczyć charakterystyczne iglice „Starego Człowieka ze Storr”. Uczestnicy fotowyprawy wykazali się jednak sporą pomysłowością w komponowaniu tego, co ledwo widoczne. W gęstej mgle powstały kadry, których z pewnością nie znajdziecie na żadnych pocztówkach z tej słynnej lokacji. Teraz wiecie, czemu Skye jest nazywana Wyspą Mgieł…
Po południowej przerwie na pospieszne suszenie ubrań i sprzętu odwiedziliśmy czarodziejki w ich basenach. Pogoda przy Fairy Pools nie była specjalnie lepsza niż rano, ale te scenerie robią wrażenie przy każdej pogodzie. Strumienie i liczne wodospady na nich były imponujące – do tego stopnia, że droga do dalszej części „Basenów Czarodziejek” była niedostępna. Po tej stronie, gdzie byliśmy, jednak też było co robić.
Odlatujemy ze Szkocji
Jesteśmy w Glasgow, rano pakujemy się do samolotu i wracamy do Polski. Szkocja w listopadzie okazała się całkiem fotogeniczna. Owszem, trochę padało, sporo wiało, a i zbyt ciepło nie było. Szczególnie chłodne były poranki (co oczywiste) oraz dni z ładną pogodą (wyż zimą to słońce, ale też niższe temperatury). Najbardziej uciążliwe były oczywiście deszcze. Z nadmiarem wilgoci miało problem kilka aparatów: Sony A550 i dwa Canony 60D, natomiast kilka Canonów 7D, 5D i bezlusterkowce Olympusa dobrze zniosły wilgotność. Tutejszy klimat łatwiej polubić w goretexowych butach – chodzenie po podmokłym terenie jest koniecznością w wielu atrakcyjnych wizualnie miejscach.
Potwora z Loch Ness nie zobaczyliśmy, zobaczyliśmy natomiast wiele wspaniałych miejsc, część z nich nawet przy bardzo dobrym świetle. Dobre światło tutaj to nie kwestia dnia, ale raczej minut – zdarzało się wcale często, ale trwało zaledwie chwilę – albo się było przygotowanym i zdążyło je złapać, albo trzeba było czekać na następną okazję. A następna okazja już za rok – wracamy w listopadzie 2016.
Powyżej zdjęcia z wcześniejszych dni, a poniżej portret z ostatniej sesji tej fotowyprawy, gdy spotkaliśmy szkocką blondynkę.
Pierwszy, ale nie ostatni!
Szkocki listopad okazał się całkiem fotogeniczny. Owszem, czasem padało – w końcu to Szkocja! Były też momenty pięknego światła, dwa razy trafiła nam się tęcza, a były też inne zalety. Wschód słońca około 8 rano pozwala spokojnie zjeść śniadanie o 6 rano i dojechać na plener – no prawie wczasy! 😉 Zachód słońca o 16 i niskie słońce nawet w południe to dodatkowe atuty: dzień jest krótki, ale cały użyteczny fotograficznie. Po zakończeniu sesji plenerowych i obiadokolacji zostawało jeszcze sporo czasu na wykłady i dyskusje o zdjęciach. Dodatkowo w listopadzie nie ma meszek, które pożerają żywcem w miesiącach letnich.
W przyszłym roku wracamy do Szkocji – też w listopadzie! Wybierzcie się z nami, zapraszamy!
http://www.horyzonty.pl/oferta/fotowyprawy/wycieczka-fotograficzna-szkocja-skye
Uczestnicy fotowyprawy do Szkocji 2015.