Podziemia Kopalni Soli w Wieliczce to najbardziej niezwykły plener, jaki mieliśmy okazję fotografować. Po wielokilometrowych trasach przewija się tam ponad milion turystów rocznie, ale w nocy mieliśmy je tylko dla siebie.
Kopalnia soli w Wieliczce jest najchętniej odwiedzaną kopalnią świata – i nie bez powodu. Długie chodniki łączą rozległe komory, piękne jeziorka, zabytkowe maszyny i podziemne kaplice, ze słynną kaplicą Świętej Kingi włącznie. Dzięki uprzejmości kierownictwa kopalni uczestnicy naszych warsztatów mogli ją zwiedzać i fotografować swobodnie, bez mijających i potrącających nas co chwila wycieczek.
Noc pod ziemią
Zaczęliśmy warsztaty w piątek od największej atrakcji, czyli wieczornej sesji w kopalni. Ruch turystyczny kończy się tam przed godziną 19, a wtedy właśnie – po obiedzie, krótkich przygotowaniach i zwiezieniu bagaży do komory, która później będzie naszym hotelem – rozpoczęliśmy sesję. Nasza 22-osobowa grupa została podzielona na trzy pododdziały, które pod dowództwem przewodników ruszyły na eksplorację trasy turystycznej.
Ta najpopularniejsza i najstarsza trasa to trzy kilometry korytarzy, prowadzących do najbardziej znanych, pięknie oświetlonych miejsc. Nie musieliśmy się spieszyć – sesję skończyliśmy o godzinie pierwszej w nocy, co daje bardzo fotograficzne tempo pokonywania trasy, zwłaszcza że w samych korytarzach spędziliśmy względnie niewiele czasu, dłuższe postoje urządzając w komorach, kaplicach i przy jeziorkach. Podział na podgrupy pozwolił każdemu z uczestników warsztatów swobodnie realizować pomysły – bez pośpiechu i bez konieczności czekania, aż inne osoby wyjdą z kadru. Kopalnia to jednak nie wzgórza Toskanii czy islandzkie równiny, gdzie dwadzieścia osób może się w kilka minut tak rozejść, że trudno naraz dostrzec więcej niż jedną czy dwie osoby. Ogromnym ułatwieniem był brak ruchu turystycznego – jakiekolwiek planowanie kompozycji w sytuacji, gdy przez korytarze ciągnie jedna zwiedzająca grupa za drugą, byłoby co najmniej wątpliwe.
Kontrastowo jak w kopalni
Oświetlenie jest ważne – bo ustawia od razu sytuację do fotografowania. Na trasie turystycznej można korzystać ze statywu i obyć się bez lampy błyskowej, bo zastanego światła jest sporo i jest dobrze ustawione, czyli umiejętnie podkreśla urodę miejsc, nie powodując szczególnych problemów z kontrastami.
Kilka słów wyjaśnienia wymaga sformułowanie o braku „szczególnych problemów z kontrastami”. Owszem, należy liczyć się z problemami z nadmiernym kontrastem sceny i punktowymi prześwietleniami, bo albo w kadrze będziemy mieli same lampy, albo też obszary, na które one bezpośrednio świecą. Trzeba precyzyjnie ustawiać ekspozycję, mając jednocześnie świadomość, że nie zawsze prześwietlenia będą warte ratowania. Mimo tych trudności nie ma powodów do narzekań, bo oświetlenie tak dużych przestrzeni jest trudne, a uzyskany efekt – rewelacyjny, biorąc pod uwagę skalę wyzwań stojących przed oświetleniowcami (oprócz rozmiaru i wysokości komór musieli oni jeszcze starać się ukryć same lampy, a przynajmniej sprawić, by nie rzucały się bardzo w oczy). Z pewnością warto, jak zawsze zresztą, po zrobieniu zdjęcia zerknąć na histogram i w razie potrzeby skorygować naświetlanie i powtórzyć ujęcie.
Cuda u Świętej Kingi
Powtarzać, analizować rozkład jasności i poprawiać ujęć nie dało się podczas fotografowania kaplicy Świętej Kingi, gdy włączono pokaz świetlno-muzyczny. Muzyka była miłym akcentem, natomiast światło zmieniało się płynnie, ale nieustannie, to rozjaśniając, to przyciemniając, akcentując i tonując różne obszary imponującego ołtarza. Wygląda to bardzo efektownie, ale fotografuje się trudno, bo jasność w momencie wciśnięcia spustu migawki z pewnością będzie się różniła od jasności po zakończeniu naświetlania (nawet przy podniesionym ISO należy się liczyć z ekspozycjami trwającymi dłużej niż sekundę). Można próbować przewidywać w którą stronę w danym momencie zmienia się jasność oświetlenia i z wyprzedzeniem wprowadzać korekcję ekspozycji w aparacie, ale to i tak mimo wszystko jest w dużej mierze loteria. Loteria, dodajmy, w której tak samo łatwo zepsuć fotkę, co uzyskać zaskakująco atrakcyjny kadr.
Trasa górnicza
W niedzielne przedpołudnie wróciliśmy do kopalni, tym razem na trasę górniczą. To już było zupełnie inne fotografowanie, bo trasa górnicza jest… nieoświetlona! Każdy z nas dostał kask z lampą-czołówką (a także pochłaniacz dwutlenku węgla oraz górniczy kombinezon), a następnie wyruszyliśmy do części kopalni, gdzie panowały warunki bardziej zbliżone do tych, w jakich pracują górnicy. Wędrówce towarzyszyły zabawy, w których splataliśmy liny, odszukiwaliśmy drogę na mapach i rąbali kilofami sól.
Wszystko to oczywiście fotografowaliśmy, co nie było łatwym zadaniem. Zewnętrznego oświetlenia brak, a górnicze czołówki do fotografii nadają się kiepsko. Najlepiej sprawdziły się lampy błyskowe – zwłaszcza mocne lampy zewnętrzne zdjęte z aparatu i wyzwalane zdalnie. Niezbyt skuteczne były natomiast próby odbijania błysku od ścian czy sufitu, bo po pierwsze porowate ściany solne bardziej pochłaniały światło niż je odbijały, a po drugie – odbicie nie dawało wystarczającego zasięgu przy rozległych komorach i długich korytarzach. Natomiast zdjęcie lampy z aparatu i wysunięcie jej w bok lub do góry na wyprostowanej ręce pozwalało ukierunkować światło, a jednocześnie odsunąć je z osi aparatu, dzięki czemu widoczne na pierwszym planie maszyny czy postaci nie sprawiały wrażenia płaskich, ale dzięki cieniom stawały się przestrzenne.
Statywy w tradycyjnej roli nie są tutaj potrzebne, bo naświetlanie trwa krótko – tyle, ile błysk flesza. Trójnóg albo monopod mogą być natomiast poręczne dla osób, które nie radzą sobie z trzymaniem aparatu jedną ręką, gdy drugą mają zajętą lampą błyskową.
U Tetmajera i na kirkucie
Nie spędziliśmy całego weekendu pod ziemią. Zajrzeliśmy jeszcze z aparatami do kościoła świętego Sebastiana, gdzie ściany i sufit zdobią piękne polichromie autorstwa Włodzimierza Tetmajera, pochodzące z początku XX wieku. Sobotni popołudniowy plener to z kolei sesja na opuszczonym i zrujnowanym kirkucie. W Wieliczce jest co fotografować!
Nie zabrakło także dyskusji o fotografii, wspólnego omawiania wykonanych zdjęć oraz poprowadzonego przez Ewę kursu specjalnych technik edycyjnych. Jedyne, czego zabrakło, to czasu na sen, ale to akurat normalne na warsztatach.
Kopalnia dla fotografów!
Sukces tych warsztatów to przede wszystkim zasługa życzliwości kierownictwa kopalni w Wieliczce, która zgodziła się na nasze nocne wędrowanie po podziemiach. Byliśmy pierwszą grupą fotograficzną, która dostała zgodę na takie buszowanie po oficjalnym zamknięciu trasy turystycznej! Nie sposób przecenić także pomocy Rafała Stachurskiego z działu marketingu kopalni, który od początku pomagał w organizacji warsztatów, a że sam jest fotografem, to świetnie rozumiał, co będzie potrzebne, aby uczestnicy byli zadowoleni. Kopalnia soli to wspaniały temat dla fotografa, ale też trudne wyzwanie – pomoc ze strony przewodników zdecydowanie ułatwiła zadanie.