Szósta fotowyprawa dookoła Islandii za nami! Zapraszamy do lektury spisywanej na żywo relacji, dla której poświęcaliśmy godziny snu. 🙂
Wyspa w pigułce
Zaczęliśmy szóstą fotowyprawę dookoła Islandii i już pierwszego dnia były wszystkie atrakcje w pigułce. Pierwszym plenerem były wulkaniczne atrakcje pola geotermalnego, później przenieśliśmy się na klifowe wybrzeże morskie, fotografowaliśmy erupcje gejzeru i zakończyliśmy sesją przy jednym z największych islandzkich wodospadów.
Warto się spóźnić
Pierwszego dnia po przylocie kręcimy się koło Reykjaviku, unikając tłumów turystów. Idzie nam nieźle, bo zaczęliśmy od mało popularnego pola geotermalnego i pobliskiego wybrzeża, a zanim dotarliśmy do żelaznych atrakcji „Złotego Kręgu”, czyli gejzeru Strokkur i wodospadu Gulfoss, to zrobiła się pora, gdy wszyscy normalni turyści jedzą kolację.
Ćwiczenia z kontroli czasu
Płynąca w różnym tempie i w różnym kierunku woda to okazja do ćwiczeń z ekspozycji bardzo długich, bardzo krótkich i porównywania jaki efekt daje każda z nich. Pogoda na razie jest idealna – zachmurzenie pozwala uzyskać długie czasy naświetlania, a jednocześnie nie powoduje problemów z odblaskami słońca na płynącej wodzie. Wiatr, jak na Islandię, jest niezbyt silny, a padało wtedy, gdy powinno – czyli w trakcie przejazdów.
„Nie warto kopać głęboko…”
To powyżej, co wygląda na alegorię degradacji środowiska przez ciężki przemysł, to faktycznie pole geotermalne i „zielona” elektrownia cieplna. Nie wygląda zielono? No cóż, fotografia nie kłamie, ale fotograf czasami tak. Te kłęby dymu na pierwszym i dalszym planie to naturalna para wodna (z dodatkiem równie naturalnych związków siarki – tereny wulkaniczne oferują takie atrakcje).
Tak wygląda pole geotermalne Gunnuhver. Jego nazwa pochodzi od pewnej upartej pani imieniem Gunnur, która po swojej nagłej śmierci postanowiła uregulować niedokończone rachunki. Podczas własnego pogrzebu odezwała się do grabarzy: „Nie warto kopać głęboko, nie będę tu długo leżeć”. A później zaczęła zabawę, której skutkiem jest ponoć dzisiejszy wygląd pól geotermalnych Gunnuhver. Legenda legendą, ale to miejsce jest wyjątkowo mało popularne jak na bardzo niewielką odległość od Reykjaviku.
My też tu długo nie pośpimy, bo jutro będzie wszystkiego więcej: wodospadów, wybrzeża, Islandii. Ale o tym dopiero jutro.
Pod wodą
Dzisiaj spędzaliśmy czas włażąc pod strumienie wody. Owszem, czasem padało, ale deszcz nie wystarczał. Przez cały dzień pakowaliśmy się pod co większe kaskady wody.
Uczestnicy fotowyprawy pod wodospadem Kvernufoss.
Ładniejszy sąsiad Skogafossa
Zaczęliśmy od sesji przy znanym (i bardzo popularnym, niestety) wodospadzie Skogafoss. Tutaj nikt wprawdzie nie wszedł pod kaskadę wody, ale były podejmowane ambitne próby zbliżenia się do niej. Zbliżyć się można na dowolną odległość, ale trzeba się liczyć z tym, że chmury pyłu wodnego, wzbijanego przez spadającą z wysokości 60 metrów wodę, zmoczą każdego, kto podejdzie bliżej niż na 30 metrów.
Następnym wodospadem był Kvernufoss, zgodnie uznany przez uczestników fotowyprawy za ciekawszy i ładniejszy niż pobliski Skogafoss. Był to też pierwszy tego dnia wodospad, któremu można wejść za kaskadę wody. Co więcej, można to zrobić bezkarnie, bo wiatr zdmuchuje pył wodny w stronę strumienia wypływającego z wodospadu. Nasz przewodnik Witek postanowił sprawdzić, czy da się obejść wodospad przechodząc za strumieniem spadającej wody – owszem, da się, ale obejście Witek kończył przechodząc przez strumień.
Andromeda czekająca na Perseusza na plaży Reynisfjara.
Czarna plaża w deszczu
Później szukaliśmy maskonurów na półwyspie Dyrholaey i fotografowaliśmy przypływ na równie pięknej, co groźnej czarnej plaży Reynisfjara. Maskonury latały w te i we wte, ale nie były dzisiaj skłonne do pozowania. Za to plaża Reynisfjara prezentowała się bardzo spektakularnie – fale prawie sięgały bazaltowych skał. Deszcz trochę przerzedził tłum turystów, ale nie odstraszył młodej pary, która zrobiła sobie sesję ślubną w czarnej jaskini z widokiem na skały Reynisdrangar.
Spacer pod wodospadem Seljalandsfoss.
Popołudnie pod wodospadem Seljalandsfoss
Wypogodziło się przy ostatniej dzisiejszej sesji – przy wodospadzie Seljalandsfoss. Pogoda pogodą, a okazja do wejścia za drugą tego dnia kaskadę była trudna do odparcia. Uczestnicy fotowyprawy znowu byli mokrzy, tym razem z premedytacją i na własne życzenie.
Wodospad Gljufrabui i ja w podwójnej roli – fotografa i modela. Muszę przyznać, że ciężko mi się współpracowało z modelem.
Wodospad w jaskini
Ostatnią okazją zmoknięcia dawał pobliski wodospad Gljufrabui. Tym razem moknięcie było wszechstronne – nie tylko od góry, ale też od dołu. Aby dojść do wodospadu Gljufrabui trzeba wejść do strumienia i brodząc w wodzie (lub skacząc po kamieniach) wejść do jaskini. Później już tradycyjnie – spadająca z kilkudziesięciu metrów woda rozbijająca się o skały, wodny pył, nieustanne przecieranie obiektywów, aby choć na chwilę nie mieć kropel wody na przednich soczewkach.
Jutro znowu czeka nas sporo wody, ale żadnego wodospadu.
Diamenty Jökulsárlón
Fotowyprawa dotarła do etapu, gdy zamiast bezproduktywnie snuć się po Islandii, trzeba zabrać się za coś dochodowego. Na plaży Jökulsárlón z dużym zapałem poławialiśmy diamenty.
Tor przeszkód pod lodowcem
Zanim jednak dotarliśmy do Diamentowej Plaży i leżącej przy niej Lodowcowej Laguny, zatrzymaliśmy się na krótką sesję na porośniętym mchem polu lawy, a później podeszliśmy do czoła lodowca. Tutaj okazało się, że na Islandii nie tylko pogoda zmienia się błyskawicznie, ale ukształtowanie terenu może ulec pewnym przemianom. Szeroka ścieżka, która od lat prowadziła do jeziora przed czołem lodowca, zniknęła, a na jej miejscu obecnie jest kilka kamieni w strumieniu spływającym z lodowca. Kamienie mają zachęcać do kontynuowania wędrówki – wystarczy nieco zręczności, trochę szczęścia, wodoodporne buty i już jest się po drugiej stronie. Niektórym nawet to się udało, innym udało się nieco mniej i suszyli później nogi w autobusie. Większość nie próbowała szczęścia i zrezygnowała z przejścia ostatnich 300 metrów, zadowalając się widokiem na lodowiec z pewnego dystansu.
Zatoka czy plaża – oto jest pytanie!
Następnym przystankiem była już plaża Jökulsárlón, czyli Lodowcowa Zatoka i Diamentowa Plaża. Spędziliśmy tu ponad cztery godziny i raczej nie była to zbyt długa sesja, skoro niektórzy uczestnicy fotowyprawy nie dali rady oderwać się od Lodowcowej Zatoki i na plażę w ogóle nie dotarli… Faktem jest, że ta zatoka jest zawsze dynamiczna. Kilkunastometrowe góry lodowe kręcą się i przesuwają pchane prądami, nieustannie zmieniając pozycję tworzą niekończące się nowe kompozycje. Wystarczy stać na brzegu z aparatem, a co chwila ma się przed oczami inny widok.
Połów diamentów Jökulsárlón
Na plaży w tym czasie trwało polowanie na diamenty. „Oszlifowane” przez morską wodę bryły lodu pięknie kontrastowały z czarnym, wulkanicznym piaskiem. Uczestników fotowyprawy wciągnęło też dokumentowanie „procesu szlifowania” – chwytanie momentu, gdy fale obmywały bryły lodu. Niekiedy przymiarki do zdjęcia kończyły się nagłą ucieczką przed falą większą niż wcześniejsze, ale obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie.
Na górze: diamenty w trakcie łowienia, na dole – diament wyłowiony. Wartość – bezcenna. Przepis na procedurę przerabiania brył lodu w diamenty – na Fotezji.
Życie na czarnej plaży
Dzień rozpoczęliśmy od 12-kilometrowego spaceru do wąwozu Hvannagil, a zakończyliśmy sesją w miejscu, gdzie pierwszy Islandczyk zbudował dom.
Klątwa palca czarownicy
Spacer do kolorowego kanionu Hvannagil przebiegał bez niespodzianek. Grupa rozciągała się wskutek spontanicznych fotostopów, ale regularne postoje pozwalały dociągnąć „tyły” i wstrzymać „przody”. Dzięki temu do krawędzi Hvannagil dotarliśmy bez strat, nie licząc zaginionego dekielka. Po zejściu do kanionu stało się jednak coś dziwnego – znaczna część uczestników fotowyprawy zamiast fotografować kolorowe kamienie, zaczęła je zbierać. Pojawiła się teoria, że to klątwa rzucona przez stojący w górnej części wąwozu Hvannagil ostaniec, zwany „Palcem czarownicy”. Na szczęście udało nam się wydostać z wąwozu nim waga zebranych kamieni przekroczyła udźwig zbierających. Co się stało ze zbiorami dowiemy się pewnie, gdy przyjdzie do ważenia bagaży przed odlotem.
Tu mieszkał pierwszy Islandczyk
Na wieczorną sesję przenieśliśmy się na wybrzeże, na piękną plażę Vestrahorn. Pogoda trochę się popsuła i przez znaczną część sesji trzeba było zmagać się z opadami deszczu, ale to nie powstrzymało części grupy przed wykorzystaniem pleneru do ostatniej minuty – najtwardsi zjawili się w autobusie na 3 minuty przed oficjalnym końcem 3-godzinnej sesji.
Nieopodal słynnej wśród fotografów plaży znajduje się ni to rekonstrukcja, ni to scenografia wioski wikingów. Miejsce jest faktycznie historyczne – tam zbudował dom jeden z pierwszych osadników na Islandii. Gdy my jednak dotarliśmy do wioski, nie było w niej żadnych Wikingów. Być może nie mogli znieść widoku czegoś, co wyglądało na ruiny zamku Gargamela.
Wszystkie zdjęcia z okolic Vestrahorn.
Groźniejsze od smoków
Jeśli ten kanion kojarzy Wam się z latającymi smokami i serialem „Gra o tron”, to nie bez powodu. Nad Fjaðrárgljúfurem (prawda, że wpadająca w ucho nazwa?) latały smoki, ale to nie one mogą zablokować wejście do kanionu i zepsuć dzień fotografom.
Klątwa Biebera
Fjaðrárgljúfurowi w 2015 roku przydarzył się Justin Bieber, który nagrał tam kilka sekund teledysku. Od tej pory kanion jest celem najazdów fanów, którzy chcą sobie pstryknąć fotkę tam, gdzie stał ich idol. Klątwa Biebera powoduje, że kanion jest co jakiś czas zamykany, aby roślinność mogła odetchnąć i na chwilę przestać być rozdeptywana. Jeszcze w maju kanion znowu został zamknięty z obietnicą, że do lata będzie można go zwiedzać. Na kilka dni przed rozpoczęciem tej edycji fotowyprawy na Islandię skontaktowałem się z administracją parku pytając, czy w połowie lipca Fjaðrárgljúfur będzie dostępny. Otrzymałem odpowiedź, że owszem, klątwa Biebera została zdjęta i wąwóz znowu zaprasza. Uff!
Jak się jednak okazało, nie zadałem jeszcze jednego ważnego pytania…
Proszę nie przeszkadzać w rozmnażaniu
Fjaðrárgljúfur można zwiedzać dwoma drogami. Jedna z nich prowadzi wzdłuż górnej krawędzi wąwozu, co kilkaset metrów odgałęziając się w stronę punktu widokowego na krawędzi stumetrowego urwiska. Druga, mniej popularna, ale nie mniej ciekawa fotograficznie droga wiedzie dnem kanionu. Trzeba się wówczas wyposażyć w kalosze, bo strumień meandruje od lewej do prawej, a jego głębokość bywa… różna. Podobno daje się jednak przejść aż do pierwszego wodospadu. Podobno… bo nie udało nam się wejść do kanionu. Górna droga jest otwarta, ale dół zamknięty i zagrodzony z powodu… tarła. W zasadzie o tej porze powinno się już ono skończyć, ale miejscowym rybom amory się przeciągnęły, więc aby im nie przeszkadzać, droga prowadząca dnem kanionu została zamknięta. I tak życie seksualne zimnokrwistych skróciło nam o połowę sesję w Fjaðrárgljúfur.
Podczas robienia tych zdjęć nie został zakłócony spokój żadnej ryby.
Troll w rurce
W ostatnich dwóch dniach mamy problem z synchronizowaniem plenerów z dobrą, a przynajmniej bezdeszczową pogodą. Do tego dzisiaj trafiła nam się awaria autobusu, który wprawdzie jeździ, ale wolno i nie lubi pod górkę.
Dramatyczny Eystrahorn
Na pierwszy plener zatrzymaliśmy się pod grzbietem Eystrahorn, mając do dyspozycji oczka wodne, latarnię morską i skaliste wybrzeże. Mieliśmy też deszcz, który skutecznie utrudniał fotografowanie masywu Eystrahorn. Można próbować różnych rzeczy, ale fotografowanie pod wiatr w deszczową pogodę daje dość przewidywalne efekty. Za to z wiatrem w plecy da się robić zdjęcia, o ile tylko podmuchy nie unoszą statywu. Powyżej zdjęcie z ręki, na krótkim czasie, dzięki czemu nie było ryzyka, że sprzęt odleci. A przynajmniej nie odleci bez fotografa.
Witek opowiada straszne historie
Ruszyliśmy na długi przejazd w stronę wodospadu Dettifoss. Nasz przewodnik Witek w ramach przybliżania uczestnikom fotowyprawy kultury Islandii zaczął opowiadać o lokalnych wierzeniach. Było o elfach, trollach, a zwłaszcza paskudnych zwyczajach trollic, które miały zwyczaj porywać mężczyzn w celu eksploatacji seksualnej. Gdy przeszedł do opowieści o wrednych mały trollątkach, które uwielbiały robić złośliwe psikusy, w autobusie rozległ się trzask. Kierowcy zapaliły się kontrolki trybu awaryjnego, moc silnika spadła. Okazało się, że pękła rurka doprowadzająca sterowanie hydrauliczne do skrzyni biegów. Zbieżność momentu awarii z opowieścią o paskudnych małych islandzkich trollach była zupełnie przypadkowa.
Wchodzimy na wulkan
Osłabionym autobusem nie było szans dojechać do Dettifossa, więc jutrzejszy plener przenieśliśmy na dzisiaj i weszliśmy na krater wulkanu Hverfjall. Tutaj nic się nie zmieniło – wulkan nadal śpi. Nadal też jest imponującym żwirowym wzniesieniem o wysokości ponad stu metrów. Z krateru spędził nas deszcz i silny wiatr, kończąc fotograficzną część dnia.
Jutro my ruszamy na kolejne wulkaniczne plenery, a autobus jedzie do mechanika, który ma usunąć skutki trollowych dowcipów.
Na górze oczko wodne pod Eystrahornem, niżej widok ze szczytu wulkanu Hverfjall, na dole kaldera wulkanu.
Berek z pogodą
Dzisiaj był dzień samych sukcesów: naprawionym autobusem nadrobiliśmy program fotowyprawy, a częste zmiany planów zmyliły Deszczowego Trolla i dwa duże plenery były bezdeszczowe.
Wszystkie odcienie lawy
Dzień był wyjątkowo długi. Na pierwszy plener wyruszyliśmy o 8 rano, z ostatniego wróciliśmy o 23. W międzyczasie udało się naprawić autobus (w warsztacie, gdzie pracowało dwóch Polaków) i wpaść do hostelu na przerwę obiadową.
Pierwszy plener mieliśmy na polach lawowych Krafla. Olbrzymie masy lawy z niedawnej, bo sprzed ledwo 40 lat erupcji, są tyleż efektowne, co trudne do fotografowania. Tym razem pogoda ułatwiała nam zadanie. Niskie chmury przechodzące momentami w mgłę nadawały scenerii odpowiednio mroczny wygląd, pomagały uzyskać przestrzenność fotografii, a przy tym ułatwiały zaakcentowanie wielobarwności lawy. Lawa wszak ma wiele odcieni, tyle że w ostrym słońcu trudno je dostrzec. Tutaj przejściowa mżawka, która nam się trafiła podczas pleneru, mniej przeszkadza niż błękit nieba i plażowa pogoda.
Będzie padać, nie będzie, a może będzie?
Gdy skończyliśmy trzygodzinną eksplorację okolic wulkanu Krafla, przyjechał naprawiony autobus i pojawiło się pytanie: dokąd teraz? Blisko były pola geotermalne Namafjall, ale w planach mieliśmy też zaległą wizytę przy wodospadzie Dettifoss. Najpierw Namafjall, a później Dettifoss czy odwrotnie? A przerwę obiadową zrobić teraz czy później? Dettifoss w deszczu jest trudny, ale Namafjall to już całkiem katastrofa, bo tamtejsza ziemia zmienia się w klej, z którego buty trzeba wyrywać przemocą. Analizując prognozy pogody, zmienialiśmy kilka razy plany i udało się! Tak zdezorientowaliśmy tymi zmianami Deszczowego Trolla, że zupełnie się pogubił i gdy my mieliśmy sesję wśród wyziewów Namafjall, padało przy Dettifossie, a gdy dojechaliśmy do potężnego wodospadu, deszcze wyniosły się na pola geotermalne.
Pożegnanie z Dettifossem
Reszta dnia przeszła gładko. Najbardziej wstrząsającą drogą Islandii dojechaliśmy do wodospadu Dettifoss. Droga wprawdzie wytrzęsła nas dogłębnie, ale byliśmy z właściwej strony najpotężniejszego wodospadu – cały pył wodny leciał na tych, którzy dojechali wygodnym asfaltem do drugiego brzegu. Trzygodzinna sesja minęła błyskawicznie, a my z Dettifossem żegnamy się na dłużej.
Finisz na zapałkach
Jak zwykle mamy problem z relacją z ostatnich dni fotowyprawy na Islandię. Przyczyna jest zawsze ta sama: polujemy na światło, ledwo starcza czasu na nieco snu, więc na relacje już całkiem nie ma siły. Ale podparliśmy oczy zapałkami i uprzejmie donosimy co się z fotowyprawą działo na północnym wybrzeżu Islandii.
Tropiąc nocne słońce
W lecie na Islandii słońce wschodzi na północnym wschodzie, a zachodzi na północnym zachodzie. Oznacza to, że na południowym wybrzeżu niskie słońce jest gdzieś nad lodowcami, które przeważnie są ukryte w chmurach. Co innego na północnym wybrzeżu. Tu wschód i zachód następuje w morzu, a w nocy słońce czołga się pod horyzontem i – jeśli jest bezchmurna pogoda – widnokrąg jest kolorowy przez całą, krótką noc. No właśnie – jeśli…
Chmury, chmury
Wczoraj polowaliśmy na nocne słońce przy „Pijącym Łosiu” (który, jak opowiedział Witek, nie jest łosiem, tylko skamieniałym trollem-chuliganem). Dzisiaj była wieczorna ekspedycja pod górę Kirkjufell. Przy „Łosiu” pogoda była umiarkowanie dobra – nie padało (co tam jest sporym sukcesem), widoczność była dobra (co też nie zdarza się często), ale warstwa chmur odcięła zupełnie słoneczny blask (co akurat jest typowe dla okolic skały Hvitserkur). Lepiej było pod Kirkjufellem, ale tu zawsze jest lepiej. Ale lepiej niż pod „Pijącym Łosiem” nie oznacza, że jakoś szczególnie spektakularnie.
Z pleneru w plener
Gdyby dni na fotowyprawie były ograniczone do wschodów i zachodów, to byśmy się wyspali. Jednak dni też są bardzo intensywne. Wczoraj i dzisiaj mieliśmy kolejno: sesję pod „wodospadem bogów” (Goddafoss), fotografowanie gigantycznych bazaltowych kolumn Gerduberg, wybrzeże przy latarni morskiej Malariff i plażę Skardsvik. W międzyczasie zajrzeliśmy do uroczego miasta Akureyri, skąd zabraliśmy nowy album fotograficzny. Nie mniej intensywny ciąg dalszy jutro. Dobrze, że nie ma upałów, to przynajmniej migawki aparatów się nie przegrzewają.
U góry dwa nowe widoki góry Kirkjufell oraz latarnia w Malariff.
Islandia: odlatujemy!
Ostatni dzień był faktycznie odlotowy, intensywnością nie ustępując dwóm poprzednim. A teraz jesteśmy pół godziny przed odlotem i robimy pierwszą relację z lotniska.
Kirkjufell do śniadania…
Wczoraj zaczęliśmy od wczesnej sesji pod górą Kirkjufell – jako dodatek do wieczornej. Później było wybrzeże z latarnią morską, plaża z rybitwami, Reykjavik i Błękitna Laguna. Ta ostatnia oczywiście fotograficznie, a nie kąpielowo. Błękitną wodę wśród porośniętych mchem złomów lawy mało kto fotografuje, ale do kąpieli są tłumy nawet o 23! O północy mieliśmy ostatnie spotkanie warsztatowe i dyskusję o wykonanych podczas fotowyprawy zdjęciach, a już około godziny drugiej nad ranem położyliśmy się spać. Na całe dwie godziny, bo o 5 wyjechaliśmy na lotnisko.
Z Islandii za chwilę odlatujemy, ale wracamy tu za rok!
U góry kościół w wiosce Hellnar i trudny do znalezienia wodospad Selvallafoss.
I to już koniec szóstej fotowyprawy na Islandię. Więcej fotografii z tej i poprzednich edycji warsztatów fotograficznych na Islandii w naszej galerii: https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/islandia-3/