Nasza pierwsza fotowyprawa do Słowenii za nami! Poczytajcie, co działo się w październiku 2019 na fotowyprawie prowadzonej wspólnie z Piotrem Skrzypcem!
Słowenia: Jamnik we właściwym momencie
Nasza pierwsza fotowyprawa do Słowenii dotarła do celu, a pierwszy świt po przyjeździe zastał nas w plenerze. Zaczęliśmy od uroczego kościoła na wzgórzu nad wsią Jamnik.
Architektura o niebieskiej godzinie – nie za wcześnie, nie za późno
Położony na wzgórzu i podświetlony reflektorami kościół jest przykładem typowego problemu przy fotografowaniu oświetlonych budynków: jak to sfotografować, żeby nic się nie prześwietliło? W tle mamy niebo i odległe Alpy, które już zaczynają być kolorowe od wschodzącego słońca. Pierwszy plan to jednak silnie oświetlona wieża z jasnego kamienia, która ma irytującą tendencję do zmieniania się na zdjęciach w żółtą plamę. Sposobem na poradzenie sobie ze zbyt jasną wieżą i dość ciemnym niebem nie jest jednak żadna fotograficzna technika, a po prostu cierpliwość. Trzeba poczekać na właściwy moment. Ale nie czekać zbyt długo, bo właściwy moment minie i będzie za późno.
Widzimy inaczej niż aparat
Główne wyzwanie przy robieniu zdjęć o niebieskiej godzinie wynika z rozbieżności między tym, co widzimy, a tym, co jest w stanie zarejestrować aparat. Dla nas kontrast jest świetny, kolory żywe, wszystko ładnie widać. W tym samym momencie dla aparatu kontrast jest ogromny, pół sceny to biała plama, a drugie pół – czarna. Jeśli to początek dnia, wystarczy poczekać kilka minut, aby różnica jasności między sztucznym oświetleniem a światłem zastanym zmniejszyła się. Dla nas wszystko robi się wówczas blade i nijakie, ale dla aparatu to właściwy moment – kontrast sceny mieści się w zakresie możliwym do zarejestrowania przez matrycę. I to mieści się bez żadnych kombinacji z HDR-em, filtrami połówkowymi, wielokrotnymi ekspozycjami.
Wieczorem kolejność zmian jest oczywiście odwrotna – najpierw „na oko” jest blado i nijako, a dla aparatu idealnie, a później dla nas wszystko wygląda świetnie, ale zdjęcia już nie wychodzą.
Moment, który trwa kwadrans
Ten właściwy czas na robienie fotografii łączących oświetlenie sztuczne z zastanym trwa około pół godziny, choć idealne warunki to raptem kwadrans. Przynajmniej na naszych, środkowoeuropejskich szerokościach geograficznych, bo latem na Islandii idealna niebieska godzina potrafi trwać całą noc.
Trzeba się więc pogodzić z tym, że sesja będzie trwała krótko i liczba możliwych do wykonania kadrów pozostanie mocno ograniczona. Zmiana miejsca jest ograniczona praktycznie do kilkuset metrów, bo dalej po prostu nie zdążymy dojść przed pogorszeniem się warunków oświetleniowych.
Kolejny powód do pośpiechu to fotokomórki, regulujące podświetlenie budynków – gdy robi się jasno, iluminacja jest wyłączana. Powyżej zdjęcie zrobione dosłownie na sekundę przed zgaśnięciem reflektora oświetlającego wieżę kościoła w Jamniku.
Sytuacja beznadziejna, czyli błąd oświetleniowca
Te wszystkie warunki są prawdziwe dla sytuacji optymalnej. Niestety, zdarzają się sytuacje beznadziejne, gdy po prostu budynek jest źle oświetlony – reflektory są zbyt blisko i dają światło zbyt skoncentrowane lub zbyt silne, przez co różnice jasności na samej elewacji są zbyt duże i zawsze albo otrzymamy plamy wypalone do bieli, albo część konstrukcji zniknie w czerniach. Kościół w Jamniku to na szczęście przypadek trudny, ale nie beznadziejny. Dalej odsunięty reflektor nie powodowałby jaśniejszej plamy na środku wieży, ale na szczęście można wyczekać chwilę, gdy wszystko da się poprawnie naświetlić.
A gdy optymalny czas na fotografię o poranku minie, można schować aparat i poświęcić się innym rozrywkom.
Słowenia: kraina z bajki
Słowenia sprawia wrażenie krainy po prostu wymyślonej dla fotografów (a także malarzy i innych pięknoduchów). Gdzie jeszcze wiejskie kościółki buduje się nie w wioskach, tylko na najbardziej wyeksponowanych wzgórzach nad wioskami? Jedyne uzasadnienie dla takiego umieszczania budynków to kuszenie fotografów, którzy przed świtem stadami okupują sąsiednie wzniesienia, wyczekując na wschód słońca.
Tutejsze miasteczka przypominają bardzo udany miks tradycyjnej architektury austriackiej, toskańskiej, a momentami też weneckiej. Na razie jeszcze Słowenia to prawie że turystyczna terra incognita, więc spacerując i fotografując np. w miasteczku Skofja Loka bardzo sporadycznie można się natknąć na grupę obcokrajowców pędzącą za przewodnikiem.
Wszystko to jest bardzo kameralne. Rozmiar kraju w kilometrach nie do końca oddaje czas potrzebny na przejazd, bo jednak spora część dróg to górskie serpentyny. Jednak gdy ze szczytu najwyższych gór widać jednocześnie Dolomity i wybrzeże Adriatyku, wszystko wydaje się w zasięgu ręki.
Z drugiej jednak strony ta bajkowość i wszędobylskość malowniczych miejsc może być bajką, którą sami sobie opowiadamy. Z przewodnikiem takim jak Piotr Skrzypiec szybko i bezbłędnie docieramy na najładniejsze miejsca widokowe, o wschodzie stojąc tam, gdzie należy stać o wschodzie, a wieczorem – tam, gdzie zachodzące słońce stworzy magiczne scenerie.
Czy Słowenia to kraina z bajki, czy też my bierzemy udział w bajce o Słowenii? Wrażenia są subiektywne, ale na szczęście są jeszcze fotografie, które przecież nie kłamią.
Słowenia: jak się tu zmieścić?
Słowenia imponuje bogactwem i różnorodnością scenerii przy bardzo ograniczonej powierzchni. Jak bardzo mała jest to powierzchnia, mogą świadczyć nasze trasy – przedwczoraj jadąc na plener w Słowenii przejechaliśmy przez Włochy, a wczoraj – przez Austrię. Podobno kompaktowość kraju jest powodem, dla którego Słowenia nie ma lotnictwa bojowego – wprawdzie lotnisko dla odrzutowca by się znalazło, ale miejsce do wykonania zakrętu tak, aby nie wlatywać w przestrzeń powietrzną sąsiadów – już nie. A po co siły powietrzne, których każdy lot powoduje incydent dyplomatyczny?
My dotarliśmy w najwyższe góry Słowenii przez Włochy bez wywoływania jakichkolwiek incydentów. Doczekaliśmy pięknego zachodu słońca i szalonymi serpentynami, po ciemku, wróciliśmy do hotelu.
Wiemy, że wszyscy czekają na kolejne zdjęcie kościoła ze strzelistą wieżą. Nie mogliśmy Was zawieść, więc oto i on – kościół na wyspie na jeziorze Bled.
Jezior ma Słowenia kilka, natomiast to jest jedyna wyspa. Jeśli ktoś by Wam proponował podróż szlakiem słoweńskich wysp, szykujcie się na krążenie wokół jeziora Bled. I jak będziecie się tak kręcić dookoła, to może też się Wam trafią takie ładne mgiełki o poranku. I pyszne bledzkie kremówki na podwieczorek, obowiązkowo ze słodkim muskatem.
Krajobrazy we mgle
Mgły w Słowenii na porannych plenerach nam dopisują, zresztą cały rok był mglisty, a jesienna Toskania rekordowa pod tym względem. Krajobrazy we mgle są fantastycznym tematem do fotografowania, ale też stanowią techniczne wyzwanie.
Mgła idealna dla fotografa
Przepis na idealne warunki pogodowe jest prosty: mgły ma być dużo, ale nie za dużo. Za dużo jest wtedy, gdy widzimy tylko mgłę i nic oprócz niej. Z mgły powinno coś wystawać – drzewa, wzgórza, wille (to w Toskanii) albo kościoły (to w Słowenii, ale tym razem Wam daruję). Jak nic nie widzisz, bo jesteś we mgle – trzeba jechać gdzieś wyżej. Jak nic nie widzisz, bo jesteś ponad mgłą, ale pokrywa ona wszystko i nic z niej nie wystaje – trzeba poczekać.
Mgła nigdy nie jest statyczna. Unosi się lub opada, przenosi się z jednego miejsca na drugie, rozwiewa, nawiewa, rozprasza. Wystarczy mieć skierowany obiektyw w to samo miejsce, a co chwila będzie ono wyglądało inaczej. Nie warto jednak koncentrować się tylko na jednym kadrze. Olbrzymi atut fotografowania mgły polega na tym, że mogą się pojawić ciekawe kadry, które w innych warunkach byłyby zupełnie nijakie. Porośnięte lasem wzgórze w normalnych warunkach byłoby nieciekawe, ale gdy widać z niego tylko kilkanaście drzew, do tego rzucających długie cienie na pasma mgły, wygląda to znacznie bardziej interesująco. Fotografując krajobrazy we mgle trzeba się cały czas rozglądać i szybko reagować – ciekawy układ mlecznych pasm nigdy nie trwa długo.
Mgła o poranku
Dla fotografowania mgły warto wcześnie wstawać. Raz, że w ogóle nad ranem szanse na zamglenia są większe niż w innych porach dnia, a dwa – rano mgła wygląda ładniej. Bardzo wcześnie rano: tuż po wschodzie słońca, gdy pierwsze promienie prześwietlają białe smugi. Dobrze jest wówczas być naprzeciw słońca – nie po to, aby je fotografować, bo lepiej unikać w kadrze tarczy słońca. Kadrując poniżej horyzontu możemy uchwycić ładnie podświetlone pasma, które do tego w pierwszych chwilach dnia nie są wcale białe, ale złote lub czerwone.
Fotografując w stronę słońca trzeba się liczyć z pojawieniem się flar i blików. Można ich unikać korzystając z osłony przeciwsłonecznej i dodatkowo osłaniając obiektyw ręką. Można też je wykorzystać do zdynamizowania kompozycji, jeśli flary są ładne i uda się je ciekawie ułożyć w kadrze.
Z Alp nad Adriatyk
Na koniec fotowyprawy do Słowenii zupełnie zmieniliśmy klimat. Z górzystej północy, gdzie tłem dla zdjęć były szczyty Alp i Dolomitów, przenieśliśmy się w śródziemnomorskie klimaty wybrzeża Adriatyku. Zmiana klimatu, zmiana scenerii, zmiana nastroju, ale nadal byliśmy w tej samej Słowenii.
Gdzie zła pogoda to dobra pogoda
Zanim jednak przenieśliśmy się na słoneczne południe, zaliczyliśmy kilka mglistych i pochmurnych plenerów. Poranna sesja w wąwozie Vintgar na szczęście odbyła się przy pełnym zachmurzeniu. Na szczęście – bo to najlepsze warunki do fotografowania głębokiego kanionu z płynącym jego dnem strumieniem. Praktycznie na koniec zaplanowanej sesji wyszło słońce i można było się przekonać, że w takich sytuacjach zła pogoda to dobra pogoda. Spieniona na kamieniach woda zaczęła się błyszczeć w sposób nie tylko trudny do opanowania, ale po prostu wyglądała dużo mniej atrakcyjnie. Dobrze, że była już pora wracać do samochodów.
Pasiaste pola
Wyzwaniem była natomiast pochmurna i lekko mglista pogoda na następnym plenerze. W drodze na południe zatrzymaliśmy się na wzniesieniu z widokiem na pasiaste pola, samotny kościółek i rząd słupów wysokiego napięcia. Przez długi czas bardziej się tego można było domyślić niż zobaczyć. Mieliśmy jednak dobre warunki do czekania – idealne miejsce na ustawienie statywu mieściło się na tarasie kawiarni, gdzie serwowano m.in. pyszne miejscowe białe wino. W końcu trochę się przejaśniło (albo to wino nam rozjaśniło spojrzenie na świat) i zabraliśmy się za fotografowanie. Efekty i tak wymagały ciężkiej pracy obróbkowej, kontrast był śladowy, a do tego niska przejrzystość powietrza zjadła sporą część ostrości. Bardzo przydał się „szesnastobitowy grzebień” i toskański sposób edycji. Najpopularniejszy motyw z tej scenerii, czyli kościół wśród kolorowych pól i linie wysokiego napięcia na prawo od niego, znajdziecie w galerii naszego przewodnika Piotra Skrzypca, a powyżej mniej znane drzewko na lewo od tamtego kadru.
Najlepszy przewodnik po Słowenii
Sukces naszej fotowyprawy to w równej mierze doskonała pogoda, która dała nam piękne mgliste kadry, jak i starania oraz wiedza naszego przewodnika. Piotr Skrzypiec zaprowadził nas na najciekawsze, osobiście wyszukane plenery. Niekiedy spotykaliśmy tam innych fotografów, często jednak tylko nasza grupa rozstawiała tam statywy. Trzeba przyznać, że Słowenia robi się coraz popularniejsza fotograficznie.
Finał w Piranie
Ostatni etap fotowyprawy do Słowenii to wizyta w adriatyckim Piranie. Mieliśmy tam wieczorną sesję na murach z widokiem na panoramę miasta, a następnego dnia przed świtem eksplorowaliśmy uliczki i nabrzeża. I to by było na tyle.
Była to nie tylko ostatnia sesja na fotowyprawie do Słowenii, ale także nasza ostatnia tegoroczna fotowyprawa 2019 roku. W następny weekend jedziemy jeszcze fotografować jesień w Karkonoszach, a w listopadzie i grudniu będziemy w Warszawie, gdzie Ewa poprowadzi warsztaty z edycji zdjęć, ale dalsze fotowyprawy dopiero w 2020 roku.
Uczestnicy fotowyprawy Słoweńska jesień 2019 w pełnym składzie