Dziesiąta fotowyprawa do Toskanii za nami! Poniżej spisywana na żywo relacja z fotowyprawy do Toskanii, którą prowadziliśmy we wrześniu 2017.
Właściwy rytm
Porządek dnia na toskańskich fotowyprawach może dziwić osoby przyzwyczajone do wycieczek objazdowych. Dzień rozpoczyna się w środku nocy i od razu rusza z kopyta, bo trzeba zdążyć na wschód słońca. Ze wschodem słońca następuje spowolnienie – jest czas połazić, pomedytować, poszukać kadru i poczekać na światło. Późniejszy powrót na śniadanie to znowu przyspieszenie – nie ma sensu tracić na jedzenie więcej czasu niż to potrzeba (zwłaszcza że śródziemnomorskie śniadania to nie jest coś, co można by celebrować – w przeciwieństwie do kolacji). Później znowu zwalniamy i to solidnie – żaden normalny turysta nie spędziłby połowy dnia w miasteczku, które da się przejść w kwadrans. Ale my nie jesteśmy normalni i dziennie nie zwiedzamy więcej niż dwóch miasteczek – im mniejszych, bardziej zapyziałych i pozbawionych ważnych turystycznych atrakcji, tym lepiej. Później następuje znowu przyspieszenie – ale nie na kolację, tylko na zachód słońca, który czekać nie będzie nawet na swoich wiernych wyznawców. Zachód słońca to znowu celebracja – rozpoczyna się dobrze ponad godzinę przed momentem, gdy słońce dotknie linii horyzontu i niekoniecznie kończy z chwilą, gdy zniknie poniżej. Na wieczorne snucie się po jakimś polu poświęcamy czas, który zwartej wycieczce objazdowej starczyłby na zaliczenie co najmniej jednej stolicy. A na koniec dnia, a właściwie już początek nocy – kolacja (bo wcześniej szkoda czasu) oraz dyskusje (bo jak nie teraz, to kiedy?).
Trudno ukryć, że fotowyprawa to wyjazd turystyczny postawiony na głowie, ale dzięki temu jest czas na to, co ważne, a brak straty czasu na nieistotne banały.
U góry poranek przy willi Belvedere, gdzie słońce dopisało, a poniżej zachód przy cyprysach, gdzie dopisały chmury.
Piaggio i dzwony rurowe
Pitigliano to miasteczko pełne kontrastów. Kiedy jest słonecznie – a na południu Toskanii często jest słonecznie – stwierdzenie to można rozumieć dosłownie: w wąskich, kamiennych uliczkach plamy światła i zwały cienia tworzą kontrast trudny do fotograficznego ogarnięcia. Ale nawet gdy uprzejma chmura zasłoni słońce, to dalej jest to miejsce pełne kontrastów, tyle że innych.
Z jednej strony, mamy tu wąskie kaniony uliczek pomiędzy kamiennymi domami. Stare, naprawdę stare budynki, bramy, z których ostatnia warstwa farby zeszła jeszcze przed wojną (która to była wojna, pozostaje do ustalenia), pranie wiszące nad ulicami wśród plątaniny kabli, babulinki robiące na drutach w otwartych drzwiach swoich mieszkań, trójkołowe samochody Piaggio o konstrukcji pamiętającej dzieciństwo babulinek. Z drugiej strony, Pitigliano to miasto artystów i dusz kreatywnych. Przypomniały mi o tym dźwięki Dzwonów rurowych Mike’a Oldfielda, dobiegające z otwartego okna na uliczce, na której kadrowałam niebieski samochodzik w otoczeniu pasujących do niego, obdrapanych murów z dużą ilością zwisających i sterczących z nich dodatków. Sklepiki w zerodowanych kamienicach sprzedają ręcznie robione drewniane zabawki, torebki ze starych opon, biżuterię tworzoną na miejscu z bóg-wie-czego, obrazy stare i nowe, lampki nocne z części samochodowych i ciuchy o stylistyce zdecydowanie awangardowej.
Nawet reklama sklepu mięsnego jest bardzo kreatywna, choć niekoniecznie apetyczna. Stare miasto z powiewem świeżości – czego więcej potrzebuje kreatywność fotografa?
Od świtu do zmierzchu
Najważniejsze pory dnia to oczywiście wschód i zachód słońca – przynajmniej na toskańskiej fotowyprawie. Nie znaczy to jednak, że reszta dnia to „czas wolny”, choć… Owszem, to czas wolny w którymś z toskańskich miasteczek (dzisiaj były to Montepulciano i Monticchiello, wczoraj – Pitigliano i Bagnoregio, a jutro Siena, która jest dużym miasteczkiem, więc nie ma pary). Miasteczka penetrujemy dokładnie: od szczytów wież po piwnice – zwłaszcza takie z beczkami wina. Szczególnie w Montepulciano nie zejść do piwnic, to jak nie być tam wcale. „Katedra wina” ma faktycznie rozmiary i wysokość katedry, tyle że podziemnej, a katakumby strzeżone przez zardzewiałego rycerza to labirynt, w którym fotograf łatwo może stracić poczucie czasu. Z poczuciem przestrzeni jest na szczęście lepiej, bo ciąg korytarzy nie ma bocznych odnóg i jak się weszło, to się wyjdzie. Raczej nieprędko, ale być może nie nazbyt późno. Te piwnice to nie zabytki – cały czas tam dojrzewa wino, aktualnie głównie nobile z rocznika 2015 i 2016, choć trochę vinsanto też jest.
Zdjęcia w kolejności achronologicznej: na górze dzisiejszy zachód pod Monticchiello, w środku „Katedra wina” w Montepulciano, a na dole wschód wśród wzgórz Crete Senesi.
Nie komplikuj!
Podstawowym zadaniem przy komponowaniu kadrów jest upraszczanie. Usunięcie zbędnego elementu zawsze poprawia kadr, usunięcie dwóch zbędnych poprawia jeszcze bardziej. Gdy nie ma już nic zbędnego, kadr jest najlepszy, jaki w danym momencie można zrobić. Toskańskie pejzaże są bardzo dobrym poligonem do ćwiczeń z upraszczania. Stoimy na wzgórzu i widzimy przed sobą wiele następnych wzgórz, a na nich wille, cyprysy, wijące się drogi, kępy drzew, linie wyznaczone przez zaorane bruzdy. Wszystko wygląda interesująco, ale sfotografowanie wszystkiego interesujące nie jest. Okazuje się, że jedno drzewo bardziej przykuwa uwagę niż dwa drzewa, a jedna willa jest ciekawsza bez dokładania do kompozycji drugiej. W kompozycji mniej elementów ma większą wagę niż umieszczenie na zdjęciu większej liczby przedmiotów, choć istotne jest też wybranie tych właściwych kilku i wyeliminowanie tych mniej ciekawych czy po prostu mniej pasujących do reszty. I takie układanki wyjątkowo dobrze ćwiczy się w toskańskich krajobrazach.
Zdjęcia z dzisiejszego porannego i wieczornego pleneru.
Gladiator i wieczór w San Gimignano
Ostatnia toskańska sesja o świcie zastała nas przed willą „Gladiatora”. Russel Crowe nie wyszedł, za to wyszło słońce. I to nam wystarczyło. Później wpadliśmy na chwilę do Monteriggioni – chwila to jednostka czasu wystarczająca, żeby obejść i obfotografować tę metropolię. Resztę dnia i początek wieczoru spędziliśmy wśród wież San Gimignano, inspirując się do zdjęć za pomocą pizzy zjadanej na schodach katedry oraz najlepszych na świecie lodów. Dzień ze średniowiecznymi wieżami zakończył się sesją o błękitnej godzinie, gdy gwarne, choć małe miasto cichnie i pustoszeje. Dobranoc!
Jutro zaczynamy powrót do Polski, po drodze zatrzymując się jeszcze w Arezzo, a do Toskanii wracamy na początku kwietnia: https://www.ewaipiotr.pl/warsztaty/toskanska-wiosna-2018/
Uczestnicy fotowyprawy Toskańska Jesień 2017 pod bramą Monticchiello.