Zdjęcie wykonane przez aparat jest tylko na wpół gotowe – zawsze jeszcze może wyglądać lepiej. Czasem nawet bez porównania lepiej, ale żeby tak się stało, wywoływania trzeba się nauczyć. Uczenie odbywało się po raz trzeci w grudniu 2015 w Zgierzu oraz w styczniu 2016 we Wrocławiu; dla dwóch grup, ale według tego samego programu.
[beforeafter id=”12″ before=”https://www.ewaipiotr.pl/przedpo/IMG_2269_przed.jpg” after=”https://www.ewaipiotr.pl/przedpo/IMG_2269_po.jpg”]
Zaczęliśmy w piątkowy wieczór od drobnych prac porządkowych, pomagających odpowiedzieć na pytanie: „Gdzie ja mam to zdjęcie i jak je porównać z innym?” Pierwszym programem, z którego korzystaliśmy, była prosta przeglądarka Fast Stone Image Viewer; prosta, ale zawierająca zaskakująco dużo pożytecznych narzędzi, łącznie z wygodnym porównywaniem kilku zdjęć czy na przykład hurtowym skalowaniem wybranych. A potem już było poważniej: zaczął się Adobe Camera Raw (u niektórych był to Lightroom), wywoływanie RAW-ów i odpowiedzi na trudniejsze pytania: jak podciągnąć cienie, nie tracąc w nich kontrastu; jak podkreślić detale w światłach; co zrobić, żeby zdjęcie ogólnie było bardziej efektowne, jak podkreślić kolory, by wciąż wyglądały naturalnie. Dobra jakość obrazu to też brak błędów, więc mówiliśmy również o odszumianiu, wyostrzaniu, prostowaniu, aberracjach chromatycznych i innych tego typu nieprzyjemnych rzeczach, które znienacka wyskakują na fotografa ze zdjęć. Duży entuzjazm wzbudziła metoda wykorzystująca nasycenie do ustalenia prawidłowego balansu bieli. Przy okazji można się też było dowiedzieć, jak rozpoznać liczbowo, czy mamy do czynienia z kolorami ciepłymi, zimnymi czy z jakimś przebarwieniem – to na wypadek, gdy nie możemy ufać swojemu monitorowi.
Praca z RAW-em to też wykorzystanie narzędzi do poprawek miejscowych, i to też robiliśmy: wirtualne filtry połówkowe, które bez skutków ubocznych można stosować po kilka naraz (nie to, co filtry przed obiektyw), poprawki nanoszone pędzlem, usuwanie drobnych śmieci z obrazu – wszystkie te rzeczy, które lepiej zrobić już na etapie RAW-a.
A później nastała pora na Photoshopa, co u niektórych oznaczało GIMP-a, i te rzeczy, które robi się lepiej na warstwach. Okazywało się, że malowanie szarej warstwy pozwala poprawić błędy, które Pan Bóg uczynił podczas oddzielania światła od ciemności, a maski to jest to, co umożliwia bezstresowe (no, na początku prawie bezstresowe, później już zupełnie) łączenie zdjęć. Usuwaliśmy z fotografii nadmiar ludzi i nadmiar odblasków, a przede wszystkim nadmiar drutów, samochodów i innych przeszkadzajek. Taka walka o czyste kadry (czyste pod różnymi względami) zajęła całą sobotę i nawet kawałki pozostałych dni. Sięgnęliśmy jeszcze po broń specjalną pod postacią konwersji do czerni i bieli, z zachowaniem kolorowych fragmentów kadru.
Ostatnim punktem programu było składanie HDR-ów z użyciem polskiego programu SNS-HDR oraz radzenie sobie w sytuacjach, gdy z jakiegoś powodu takie złożenie nie wystarczy do uzyskania pożądanego wyglądu kadru – na przykład wtedy, gdy witraże trzeba wkleić ręcznie z innego zestawu obrazków. Walka z kontrastami o piękne detale potrwała aż do pory niedzielnego obiadu, który każdy spożył już u siebie, zastanawiając się, od jakich zdjęć rozpocząć szlifowanie świeżo nabytych umiejętności.