Zapraszam na relacje z fotowyprawy, w trakcie które po raz trzeci objechaliśmy Islandię dookoła, fotografując wodospady, wulkany, pola lawy, skaliste wybrzeża, cudowne maskonury i inne tematy nie z tej ziemi. Na więcej fotografii z islandzkich fotowypraw zapraszamy do naszej galerii:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/islandia-3/
Islandzkie drobiazgi
Wśród potężnych wodospadów, rozległych pól lawy, wulkanów i lodowców łatwo przeoczyć scenerie piękne, choć niewielkie. To trochę jak z lasem, w którym nie tak łatwo zauważyć pojedyncze drzewo (na Islandii ta metafora nie jest najtrafniejsza, bo lasy tu niskie i tak rzadkie, że stojąc w lesie widzi się raptem kilka drzew i trzeba wyobraźni, żeby z nich złożyć las). Tutaj nad scenerią warto się pochylić, a czasem nawet położyć, żeby zobaczyć, że pole lawy składa się ze skalnych brył pokrytych fantazyjnymi wzorami, a obok sławnego gejzeru jest gorące źródło, z którego woda spływa do niemożliwie niebieskiej kałuży.
Znowu jesteśmy na Islandii i znowu miło jest patrzeć, jaki entuzjazm wzbudza wśród kolejnej grupy fotowyprawowych maniaków wodospad Gulfoss, gejzer Strokkur i lawowe rozpadliny w Thingvellirze. A to dopiero początek.
Po drugiej stronie wodospadu
Zastanawialiście się kiedyś, co jest za tymi wszystkimi spektakularnymi islandzkimi wodospadami? Dzisiaj poszliśmy sprawdzić, co jest za wodospadem Skogafoss (sam wodospad do obejrzenia w naszym islandzkim portfolio). No więc za, a właściwie nad wodospadem Skogafoss jest Szkocja. Tak to wygląda – takie pejzaże widywaliśmy na szkockiej wyspie Skye.
Nieco wcześniej była sesja na przylądku Dyrholaey, gdzie spotkaliśmy tego wesołego Islandczyka razem ze sporą grupką koleżanek i kolegów. Co można spotkać na Dyrholaey wiadomo, ale co kryje się za następnym klifem, który widać stojąc na północnym krańcu Dyrholaey? Pojechaliśmy sprawdzić – tym chętniej, że w tym roku zamknięto zejście na plażę przy tym przylądku (a rok wcześniej zamknięto wejście na kamienny most). I tak trafiliśmy na Reynisdrangar, niesamowitą czarną plażę z bazaltowymi kolumnami i skałami czekającymi w morzu na fotografów. Gdyby jeszcze przechadzały się po niej maskonury, to byłaby ideałem.
A na koniec dnia zajrzeliśmy sprawdzić, co jest obok wodospadu Seljalandsfoss (po sam wodospad znowu zapraszam do naszej galerii z ostatnich lat). Kilkaset metrów od Seljalandsfoss jest ukryty w skale wodospad, przy którym spotkaliśmy tańczące elfy. Stało się jasne, czemu Islandczycy wierzą w elfy: trudno nie wierzyć w coś, co się spotyka na spacerze.
Gdzie się na Islandii nie ruszyć, to napotyka się fantastyczne scenerie. Nawet gdy jest się w miejscu słynnym ze swego uroku, wystarczy przejść parę kroków, by trafić na plener nie mniej urzekający.
Islandia w bieli i czerni
Ostatnie dwa dni były praktycznie bezinternetowe, więc dzisiaj nieco spóźniona relacja z czwartku i piątku na Islandii. Czwartek był, zgodnie z planem, najzimniejszym dniem fotowyprawy, bo zaczęliśmy od sesji przed czołem lodowca, a po niej była lodowcowa laguna i lodowcowa plaża Jökulsárlón. Choć więc pogoda była niezła (znaczy: prawie nie padało, choć przez większość dnia niebo było zachmurzone), to bliskość wielkich mas lodu znacznie obniżała temperaturę. Uprzedzona zawczasu grupa poubierała się jak na zimę i jakoś przeżyła to trudne doświadczenie. ?
Trudniej zresztą było następnego dnia. Nawet nie ze względu na kilkunastokilometrowy spacer do „Kolorowego Kanionu” (zdjęcia stamtąd z dwóch poprzednich fotowypraw w naszej islandzkiej galerii), nie przez kilkukrotne forsowanie górskiej rzeki w drodze powrotnej (niektórzy preferowali styl ekwilibrystyczny z lewitacją nad kamieniami, inni forsowali strumień truchtem, po kolana w wodzie). Prawdziwe wyzwanie pojawiło się na koniec wędrówki z wąwozu, gdy nasz przewodnik, Witek Rajchert, powitał wszystkich islandzkim poczęstunkiem: hakarlem i brennivinem. To drugie tłumaczy się jako „czarna śmierć”, a jest lokalną wódką. Hakarl zaś to rekin przyrządzony na sposób islandzki: zakopany do ziemi na trzy miesiące, a następnie wykopany i serwowany w małych porcjach. Prawda, że prosty przepis, łatwy do opanowania dla każdego początkującego mistrza kuchni? Wszyscy przeżyli poczęstunek.
Na górze lody na lodowcowej plaży, w środku pościg wydrzyka za rybitwą nad lodowcową laguną, a tu powyżej zupełnie nowy plener. Grupę, która w niezłej formie i w dobrym czasie pokonała Kolorowy Kanion (i przetrwała hakarla z brennivinem) zaprosiliśmy na wieczorną sesję na czarnej plaży pod Vestrahornem. W założeniach miało to być fotografowanie góry odbijającej się w wodach zatoki, z czarnymi wydmami na pierwszym planie, ale… Po pierwsze, trafiliśmy na odpływ, więc zatoka była bez wody, a po drugie – była taka mgła, że góra widoczna bywała momentami i tylko częściowo. Mimo to sesja się podobała, choć robiliśmy zupełnie inne zdjęcia niż się spodziewałem.
Potężny Dettifoss i pokemon błotny
Korzystając ze sprawnego internetu nad Myvatn, gdzie obecnie mieszkamy, nadganiam zaległości w sprawozdawstwie. Wczoraj fotografowaliśmy trzy wodospady, z bardzo dynamicznym i zawsze wywierającym ogromne wrażenie Dettifossem na czele. Niektórzy fotografowali go z bardzo bliska, na szczęście nikt nie stanął o jeden krok za blisko.
Dzisiaj trochę chodziliśmy po wulkanie (nie wybuchł, cierpliwie znosił nasze tupanie). Później spacerowaliśmy po skalnym mieście Dimmuborgir. Na koniec dnia był natomiast kolejny odcinek serialu „Islandia jest z innej planety”, tym razem na polach geotermalnych Namafjall.
Szczególnie wciągające było tropienie błotnych potworów. Do polowania na błotne potwory potrzebny jest teleobiektyw, wysokie ISO (bo potwory szybkie są i pojawiają się na ułamek sekundy) oraz trochę wyczucia i trochę szczęścia. Lub brak wyczucia, dużo szczęścia oraz mnóstwo wolnego miejsca na karcie pamięci. Bulgotanie błotek, z których wyskakują potwory, ma bowiem pewien rytm – albo się w niego wstrzeli, albo trzeba jechać długą serią i później pracowicie przebierać zdjęcia. Pracowite przebieranie zresztą nikogo nie minie, bo błotne formy są interesujące tylko od czasu do czasu i nie ma co liczyć, że co chwilę będzie wyłaził np. taki błotny pokemon (okazał się on jednak aktualizacją androida… 🙂 ), jak poniżej.
Islandia w mrocznej tonacji
Uczestnicy tej islandzkiej fotowyprawy nie są rozpieszczani przez pogodę. Deszcz mieści się w islandzkiej normie, ale mało jest słonecznych momentów, przeważnie na niebie przewalają się ciężkie chmury. Wizualnie takie ołowiane niebo dobrze koresponduje z mrocznymi polami lawowymi wulkanu Krafla, gdzie byliśmy wczoraj. W zastygłych falach lawy, połamanych i powyginanych bazaltowych płytach nie ma nic wesołego, tutaj pogodne błękity byłyby zupełnie nie na miejscu. Także głębokie pęknięcia nad grotami z gorącą wodą lepiej się prezentują w posępnej tonacji.
Faktem jest jednak, że pogoda mogłaby trochę odpuścić, bo Hvitsekur schował się we mgle i grozi deszczem. Przy okazji stało się jasne, że ta skała to naprawdę łoś, a nie żaden dinozaur, nosorożec czy inny smok. Tylko łoś stałby ciągle w miejscu, gdzie niemal nieustannie leje, wieje i mgli. Jutro rano łoś ma ostatnią w tym sezonie szansę, żeby zaprezentować nam się z lepszej strony.
Co nie znaczy, że nie ma tu scenerii po prostu ładnych. Takich, jak powyższe najładniejsze zdjęcie wodospadu Godafoss.
Islandia w niewidzialnym świetle
Ostatnie dwa dni to praktycznie tropikalne upały – jak na Islandię, oczywiście. Upały islandzkie to ostre słońce, któremu towarzyszy jednak niezbyt ciepły wiatr. Jak nie wieje, to robi się faktycznie gorąco, ale przeważnie wieje, więc mimo słońca warto mieć pod ręką jakiś cienki goretex. No i cały czas należy się liczyć, że w ciągu pół godziny tropiki skończą się jakąś zgoła nietropikalną ulewą. No to liczymy się, a pogoda nas od dwóch dni zaskakuje niezmiennością i słońcem.
No to z okazji tropikalnej pogody tym razem zdjęcia z Islandii w nowym świetle – świetle podczerwonym. U góry oczywiście góra Kirkjufell, poniżej płonąca wieża czarnoksiężnika. W roli wieży – latarnia morska Malariff. Oba cuda na półwyspie Snaefellsness, ale pogodnie zaczęło się robić już od momentu pożegnania z Łosiem.
Jutro ostatni dzień fotowyprawy, czyli część grupy fotografuje okolice Błękitnej Laguny, a część jedzie przywitać Reykjavik, a wczesnym popołudniem wspólnie wsiadamy do samolotu do Warszawy. Tutaj wracamy za rok i już zapraszamy na fotowyprawę Islandia 2017 – możemy z całkowitą pewnością obiecać nieziemskie pejzaże i zróżnicowaną pogodę! ?
I to już koniec – przynajmniej na ten rok. Powyżej uczestnicy fotowyprawy „W krainie ognia i lodu 2016”, a my zapraszamy na Islandię za rok!