Pejzaże w fiolecie
Wielkim przebojem dwóch sierpniowych edycji naszych warsztatów „Wrzosowa Kraina” były maleńkie rosiczki, ale fotografowaliśmy też większe motywy – np. kępy wrzosów. Coś większego? Proszę bardzo: całe hektary kwitnących wrzosów.
Dwa ostatnie weekendy sierpnia były okazją do spotkania się z naszymi Czytelnikami na zrealizowanych w Borach Dolnośląskich warsztatach fotograficznych „Wrzosowa Kraina”. Naszą bazą wypadową była „Gajówka Głuszec” we wsi Borówki, a stamtąd busem wyruszaliśmy na plenery. Naszym celem były miejsca niezwykłe – dwie dekady temu był to obszar niedostępny, bo mieściła się tam jednostka Armii Czerwonej, zajmująca się namierzaniem celów dla radzieckich łodzi podwodnych. Po Rosjanach pozostały wrzosy – po wypaleniu sporych obszarów lasu to właśnie te niewielkie, kwitnące fioletowo rośliny zajęły pogorzeliska. I to one były głównym tematem naszych fotografii w trakcie dwóch edycji warsztatów.
Dziedzictwo Armii Czerwonej
Wrzosy to rośliny niezwykłe – w trakcie kwitnienia przybierają rzadko spotykany fioletowo-różowy odcień. Pojedyncza gałązka wrzosu, zwłaszcza podświetlona od tyłu, wygląda bajkowo, a cała porośnięta nimi łąka, gdzieniegdzie przecięta pojedynczymi brzozami – bardzo malowniczo. Tyle, że wrzos tak masowo rośnie tylko w dwóch miejscach w Polsce – oba były niegdyś poligonami Armii Czerwonej, na których często dochodziło do pożarów lasów. A po pożarze na pogorzelisko pierwsze wprowadzały się wrzosy. I tak dzięki wizycie wojsk ZSRR mogliśmy fotografować niezwykłe scenerie – najbliższe podobne plenery są na następnym byłym poligonie radzieckim w Bornem Sulinowie, później dopiero w Szkocji.
Rosjanie na terenie Wrzosowej Krainy – czyli Przemkowskiego Parku Krajobrazowego – niechcący przygotowali jeszcze jedną atrakcję: zerwali roślinność na niektórych obszarach, co uruchomiło znajdujące się pod nią wydmy. I teraz te wydmy wędrują – przemieszczając się powoli, ale stale. Celowaliśmy więc obiektywami w wędrujące wydmy, wrzosy, malownicze brzozy, a do tego drobne zwierzęta, z jaszczurkami włącznie oraz największą atrakcję, czyli…
Mała wielka atrakcja
Ostrzegaliśmy, informowaliśmy, mówiliśmy… A i tak pierwsze spotkanie z rosiczkami nieodmiennie wywoływało okrzyki: „One są AŻ tak małe?!!”. Owszem, nasze rodzime drapieżne, mięsożerne rośliny są malutkie. Najbardziej wyrośnięte osobniki mierzą w porywach pół centymetra. To jest dopiero wyzwanie dla fotografa! I jaki piękny trening w prawdziwej makrofotografii! Prawdziwej, bo to już nie fotografia zbliżeniowa, a żeby wypełnić rosiczką kadr lustrzanki, nie wystarczy „zwykły” obiektyw ze skalą odwzorowania 1:1. Dopiero po założeniu do obiektywu makro pierścieni pośrednich udawało się rosiczką wypełnić kadr, a tak duża skala odwzorowania pozwalała poznać zupełnie nowe problemy – głębię ostrości mierzoną w ułamkach milimetra, punkt ostrzenia przesuwany wte i we wte wdechem i wydechem, problemy z pozycjonowaniem aparatu kilka centymetrów nad ziemią i inne atrakcje.
Rosiczki były hitem warsztatów i nic w tym dziwnego – są piękne, a ich urodę widać dopiero w odpowiednio dużym powiększeniu. Trudno wymyślić bardziej atrakcyjny temat do makrofotografii. Jeszcze trudniej byłoby te rosiczki znaleźć na tysiącach hektarów Przemkowskiego Parku Krajobrazowego, gdyby nie nasz przewodnik, p. Lucjan Zawadzki, który bez pudła dowoził nas, gdzie tylko chcieliśmy. Rosiczki? Pół godziny i jesteśmy na miejscu. Biały wrzos – proszę bardzo. Kolonia susłów? Nie ma problemu (choć problem był z samymi susłami, które nie chciały tak dobrze współpracować).
Wszystko i jeszcze więcej o głębi ostrości
Głębia ostrości, jej rozkład, kontrola, a zwłaszcza to, że tak naprawdę nie istnieje, były tematem wiodącym tych warsztatów. Zaraz, zaraz… jak można kontrolować coś, co nie istnieje? I dlaczego o tym nieistniejącym zjawisku uczą wszystkie podręczniki fotografii? Na warsztatach jesteśmy nieco bardziej dociekliwi niż autorzy podręczników i wiemy już, że głębia ostrości jest złudzeniem, do tego zależnym od różnych czynników – i wcale nie chodzi o ogniskową obiektywu i odległość do fotografowanego motywu. Uczyliśmy się więc wykorzystywać to złudzenie do świadomego tworzenia fotografii, zwłaszcza z uwzględnieniem docelowego sposobu prezentacji – czy będzie to galeria internetowa, czy wielkoformatowy wydruk.
Kolejnym elementem układanki pod tytułem „iluzja głębi ostrości” były aspekty psychologiczne i estetyczne. Analizowaliśmy, jaki wpływ ma punkt ostrzenia na postrzeganie przedstawionej na fotografii przestrzeni, co jest odbierane przez widza jako naturalne, a co wręcz przeciwnie, a także przed jakimi decyzjami staje fotograf, wybierając punkt ostrzenia oraz wartość przysłony.
Pod światło
Kolejnym zadaniem, postawionym przed uczestnikami, było fotografowanie pod światło. To sytuacja, której wielu amatorów unika, bo efekty są trudne do kontrolowania, ale jednocześnie daje to możliwość uzyskania pięknie rozświetlonych, magicznych kadrów. Trzeba bardzo precyzyjnie kontrolować pozycję aparatu względem słońca – niewielka, milimetrowa zmiana pozycji zupełnie zmienia kolorystykę kadru, wpływając na to, czy flara rujnuje kompozycję, czy wręcz przeciwnie – stanowi o jej atrakcyjności.
Od świtu do zmierzchu
Tradycyjnie już na naszych warsztatach ostatni wieczór poświęcony był minikonkursowi i dyskusji o wykonanych zdjęciach. Uczestnicy wybierali po kilka swoich zdjęć wykonanych na warsztatach, a następnie wspólnie je oglądaliśmy i dyskutowaliśmy. Ostatnim punktem wieczornego programu było głosowanie – uczestnicy wybierali najlepsze zdjęcia, a ich autorzy zostali nagrodzeni książkami fotograficznymi ufundowanymi przez wydawnictwo Galaktyka.
Dyskusje trwały zresztą w oba warsztatowe wieczory (czyli w piątek i sobotę) do upadłego – czyli dopóki ostatni uczestnik nie padł ze zmęczenia, co przeważnie następowało koło północy.
A już cztery godziny później oferowaliśmy następną atrakcję – sesję fotograficzną o wschodzie słońca. Pierwszy wschód słońca, w soboty, cieszył się stuprocentową frekwencją, entuzjazm do powtórnego wstawania przed brzaskiem był w niedziele znacznie mniejszy…
Pogodowa sprawiedliwość
W trakcie obu edycji warsztatów pogoda była różna. Uczestnicy pierwszego spotkania mieli więcej słońca, w trakcie drugiej niekiedy trochę padało. Dla sprawiedliwości społecznej za to w trakcie drugich warsztatów wrzosy były pięknie rozwinięte, podczas gdy tydzień wcześniej dopiero startowały. Nieco zmodyfikowaliśmy program drugiej edycji (rezygnując m.in. z kapryśnych susłów), więc warunki za każdym razem były nieco inne, co prowadziło do powstania zróżnicowanych zdjęć i potwierdziło znaną prawdę, że wracając w to samo miejsce robi się inne zdjęcia.