Z Hanoi wyruszyliśmy na północ, z gwarnego miasta przenosząc się w krainę pól ryżowych i plantacji herbaty. No dobrze, plantację herbaty odwiedziliśmy jedną, za to najładniejszą w całym Wietnamie. Z hotelu w Hanoi wyjechaliśmy w środku nocy, żeby po ponaddwugodzinnej jeździe być wśród herbacianych wzgórz przed wschodem słońca. A gdy przyjechaliśmy, mieliśmy wrażenie, że niewiele zobaczymy i jeszcze mniej sfotografujemy.
Herbata we mgle
Najpierw nie było nic widać, bo było jeszcze ciemno. Im bardziej zbliżał się wschód słońca, tym robiło się jaśniej, ale też przybywało mgły. Herbaciane krzaczki można było oglądać z bliska, ale im dalej, tym bardziej wszystko znikało w bieli. Przez moment było nawet widać wznoszące się nad opary słońce, ale chwilę później mgła tak się podniosła, że widoczność spadła do kilku metrów.
Konkurencyjna grupa fotograficzna, która tego dnia też wybrała się na wschód słońca nad plantacją herbaty, nie czekała dłużej i zostaliśmy sami (nie licząc obsługi skuterkowych taksówek). Pogadaliśmy, wypiliśmy kawę (Wietnam ma świetną kawę!) i doczekaliśmy się.
Mgła, nadal wisząca nad herbacianymi wzgórzami, budowała przestrzenność sceny, a przebijające się słońce wzmacniało kolory i podkreślało kształty wzniesień. Warto czekać – zwłaszcza przy dobrej kawie. 🙂
W Wietnamie nie trzeba mieć drona – ale warto
Trzy pierwsze fotografie zaprezentowane w tym wpisie pokazują plantację herbaty lekko z góry, ale wykonane były ze statywu, a nie drona. Krajobraz północnego Wietnamu pozwala na takie ujęcia, bo tu pełno jest wzgórz, więc łatwo znaleźć odpowiednio wysokie miejsce. Znaleźć łatwo, aczkolwiek wejść znacznie trudniej, bo wzgórza tu są malowniczo strome. Można wspinać się, można wjeżdżać korzystając z motorowerów-taksówek (z czego bez skrupułów korzystamy), można też posłać nad wybrane wzgórze drona. Pomijając kwestię wygody czy też uzyskania perspektywy z wysokości niedostępnej dla aparatu na statywie, można też w ten sposób fotografować znad kolejnych wzgórz, przenosząc się z jednego na następne w ciągu sekund, efektywniej korzystając z chwil najpiękniejszego światła dnia.
Z jednej strony pozwala to zmieniać perspektywę szybciej niż wędrując osobiście, a z drugiej łatwo można sprawdzić, czy nieco dalej sceneria jest nadal ciekawa.
Można też zobaczyć coś, czego z niższej perspektywy nie widać (albo przynajmniej nie widać tak precyzyjnie), jak podobieństwo ryżowych pól do użyłkowania liści.
Spotkanie wśród pól ryżowych
Powyższym zdjęciem przenieśliśmy się na następny plener poranny, który również był mglisty, choć nie tak dramatycznie. Wschód słońca wśród tarasowych pól był podobny do poprzedniego pod jeszcze jednym względem – ponownie fotografowaliśmy wschód słońca obok tej samej grupy, która dzień wcześniej zmagała się z mgłą na plantacji herbaty. Jak się okazało, tamtą grupę warsztatową prowadził Daniel Kordan, z którym zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.
Z wyjazdami prowadzonymi przez Daniela Kordana mijaliśmy się już kilka razy o włos, na przykład w Toskanii nasze grupy mieszkały w tej samej willi (choć nie w tym samym czasie).
A sam plener wśród ryżowych tarasów? Wyszedł bardzo fajnie, mgły było dokładnie tyle, ile powinno być.