Auditorio de Tenerife, Wyspy Kanaryjskie, filharmonia w nocy, budynek przed świtem

Teneryfa: dzień pod łukami

Ponieważ tu jest całkiem ciepło i słonecznie, to chowamy się pod łukami. Zaczęliśmy jeszcze przed świtem, chowając się pod „ogonem skorpiona” monumentalnej Auditorio de Tenerife. Pierwsze zdjęcia zrobiliśmy jeszcze w niebieskiej godzinie i fotografowaliśmy do wschodu słońca, które ten fantastyczny budynek pokazało w zupełnie inny sposób. Ponieważ gmach jest tuż nad morzem na wschodnim wybrzeżu wyspy, więc jest idealnie zbudowany dla fotografowania go o świcie.

Auditorio de Tenerife, Wyspy Kanaryjskie, filharmonia w nocy, budynek przed świtem

Spod Auditorio mieliśmy 10 minut spacerem na śniadanie. Hotel Silken Antlantida całkiem sprawnie ogarnia śniadania w czasach covidowych – trzeba dzień wcześniej zaznaczyć na formularzu co się chce oraz podać godzinę przyjścia. Zjawiasz się o wyznaczonej godzinie i dostajesz wszystko, co zamówiłeś. Wszystko – więc następnym razem dłużej myślisz na wyborem, bo choć wędzone sery kozie, iberyjska wieprzowina, kanaryjska szynka i lokalny omlet z warzywami są świetne, to już wiesz, że wszystkiego nie dasz rady zjeść. Nawet po porannym plenerze.

Las wawrzynolistny, Teneryfa, Wyspy Kanaryjskie, drzewa, laurasilva, omszałe drzewa

Po śniadaniu pojechaliśmy w dzicz – bardzo pierwotną, pamiętającą jeszcze dinozaury. Może nie osobiście, ale jako gatunek drzewa wawrzynolistne pochodzą z czasów, gdy człowiek jeszcze częściej huśtał się na gałęziach niż chodził na dwóch nogach. I rzeczywiście  drzewa w lesie wawrzynowym sprawiają wrażenie bardzo wiekowych: omszałe, z brodami porostów, poskręcane i powyginane.

Skalny łuk, Teneryfa, Wyspy Kanaryjskie

Pierwotność i dzikość swoją drogą, ale w lesie jest spory parking, a obok niego przyjemna kawiarnia, gdzie można odpocząć po wędrówce przez pierwotny las. Z wilgotnego, zamglone lasu przeskoczyliśmy w zupełnie inny klimat – godzina jazdy i jesteśmy prawie w Jordanii. Potężny łuk skalny wśród głazów, kaktusów i pod palącym słońcem sprawia wrażenie przeniesionego wprost z pustyń Afryki. Akurat trafiliśmy na zachód słońca (cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności 😉 ), więc łuk był z jednej strony w cieniu, a z drugiej podświetlony niskim światłem. Miejsce, choć nieźle ukryte, okazało się całkiem popularne – oprócz nas były tam miejscowe nastolatki, robiące sobie sesje na szczycie łuku.

Na wieczór podjechaliśmy do pobliskiego miasteczka do tawerny serwującej świeże owoce morza. Dotąd nie jestem pewien, czy powinienem mieć wyrzuty sumienia z powodu zjedzenia alfonsino (polska nazwa: beryks wspaniały). Jedyne restrykcje covidowe – przy stoliku nie może być więcej niż 4 osoby, więc musieliśmy się podzielić.