Wisienką na torcie naszej fotowyprawy na Islandię był przejazd przez sam środek wyspy do Kerlingarfjöll. W przedostatni dzień wyprawy, górską drogą F35 przejechaliśmy z północy Islandii na jej południowe wybrzeże. To druga najdłuższa islandzka droga górska i jedna z dwóch, które pozwalają przeciąć interior wyspy. Nie jechaliśmy nią jednak dla jej długości, nie chodziło też o przygodowy skrót na południe. Najciekawsze, co oferuje droga F35, znajduje się dokładnie na jej środku: to obszary geotermalne w łańcuchu gór Kerlingarfjöll.
Najbardziej znane islandzkie wzgórza to Landmannalaugar, gdzie mieliśmy długi, 5-godzinny plener na początku tej fotowyprawy. Kerlingarfjöll jest trudniej dostępny, tu naprawdę trzeba mieć pojazd 4×4 (choć i na trasie do Landmannalaugar minęliśmy samochód utopiony w górskiej rzece). A jak się już dojedzie, to są…schody.
Po schodach się chodzi, ale przede wszystkim fotografuje się ludzi chodzących po tych schodach. Kilka hektarów pomarańczowych wzgórz to jeden wielki obszar geotermalny, więc tu wszystko dymi, białe opary wznoszą się i są rozwiewane wiatrem. W takiej białej mgle, która mgłą wcale nie jest, wędrują ludzie, znikając i pojawiając się na tle bieli. Stoi się z aparatem i czeka na właściwy moment: gdy postać będzie w dobrym miejscu, gdy wiatr ciekawie ułoży białe smugi, gdy odsłoni się ciekawy fragment wzgórz, gdy błyśnie światło tam, gdzie powinno.
W Kerlingarfjöll byłem po raz piąty, ale pierwszy raz mieliśmy taką pogodę! Słońce podświetlało kłębiące się opary, a wiatr momentami był silny, a chwilami ustawał zupełnie, pozwalając miniaturowym chmurom zbierać się i rosnąć. Jak widać na zdjęciach – był też śnieg. Zupełnie świeżutki, spadł dzień wcześniej. Na samym, dość ciepłym obszarze geotermalnym, nie utrzymał się, za to pięknie zdobił otaczające góry. Śnieg we wrześniu nie jest tu niczym nadzwyczajnym – kiedyś trafiła mi się śnieżyca podczas lipcowego pleneru, choć topniała praktycznie natychmiast.
Czy w Kerlingarfjöll trzeba chodzić po schodach? W ogóle nie trzeba chodzić, a klasyczny widok – jak ten powyżej – można zrobić praktycznie z parkingu. Warto chwilę postać na górze, długą ogniskową wycinając sobie co ciekawsze układy pomarańczowych wzgórz, dymów i ludzi. A później warto zejść na dół i… wejść znowu do góry. Po schodach warto chodzić, bo daje to możliwość oglądania i fotografowania tych samych wzgórz i dymiących strumieni z różnych stron.
Tuż obok, też przy trasie F35, jest kolejny obszar geotermalny – Hveravellir. Można tam znaleźć taką naturalną biżuterię jak powyżej. To oczywiście zdjęcie pionowo z góry – dron się tam przydaje, jeśli tylko bardzo nie wieje. Tym razem wiało umiarkowanie, co zdecydowanie ułatwiało nie tylko użycie drona, ale też schodzenie po schodach.
Jak takie oczko wygląda z bardziej ludzkiej perspektywy i jaka jest faktyczna wielkość – powyżej. W Hveravellir chodzi się po pomostach, bo wszystko, co obok nich, może być grząskie, gorące i bardziej wciągające, niż by się chciało.
Dwa długie plenery na polach geotermalnych gór Kerlingarfjöll były jednymi z ostatnich na tegorocznej fotowyprawie na Islandię. W nocy mieliśmy zorzę (niezbyt intensywną), a następnego dnia wpadliśmy jeszcze na chwilę na historyczny Thingvellir oraz w miejsce, gdzie przed wiekami rozrabiała czarownica Gunna (pozostawiając po sobie nieco apokaliptyczną scenerię). Na koniec jeszcze spacer po Reykjaviku – i odlot do domu.
W przyszłym roku mamy trzy wyjazdy na Islandię, na wrześniowej fotowyprawie Planeta Islandia wracamy do Kerlingarfjöll i do Hveravellir. I takie oczka, jak powyżej, też będą.
W naszej galerii można obejrzeć więcej fotografii z Islandii.