Z islandzkich żywiołów ogień mieliśmy na niebie – wieczorem przy słynnej Lodowcowej Lagunie. Żaden wulkan na razie nie objawił swojej aktywności, więc fotografujemy płomienne niebo i ogniste zachody słońca. Lód ostatnio mamy nie tylko na Diamentowej Plaży Jökulsárlón, ale też na chodnikach i drogach – dzisiaj rano padał deszcz i tam, gdzie był ubity śnieg albo lód, jest teraz dodatkowo cienka warstwa wody. Na szczęście grupa fotowyprawowa, zgodnie z zaleceniem, przywiozła raczki i teraz bardzo się przydają. Najbardziej dynamiczny jest trzeci z żywiołów Islandii – Atlantyk pobił właśnie rekordy jeśli chodzi o wysokość fal. Dwa dni temu w Reyjkaviku zmierzono 40-metrową falę – o 15 metrów wyższą od dotychczasowej rekordzistki.
Złowroga plaża Reynisfjara – tym razem bezproblemowa
Dwa plenery mieliśmy na plaży Reynisfjara – jeden w jej zachodniej części, z bazaltowymi stopniami i czarną jaskinią, a drugi po stronie wschodniej, przy miasteczku Vik. Ta plaża z charakterystycznymi skałami cieszy się ponurą sławą najbardziej niebezpiecznego miejsca na Islandii. Co roku kilkadziesiąt osób jest wciąganych do morza przez niespodziewanie silne fale, co roku też kilkunastu pechowców nie udaje się uratować. Podczas jednej z poprzednich fotowypraw jeden z uczestników miał przykre, acz na szczęście nie tragiczne, doświadczenia z taką podstępną falą na Reynisfjara. Tym razem na Czarnej Plaży obyło się bez przykrości, aczkolwiek podczas obu plenerów fale wzbudzały respekt siłą i dynamiką.
Drapieżne diamenty
Bardziej dramatyczna okazała się tym razem względnie bezpieczna plaża Jökulsárlón. Tutaj też zdarzają się silne fale, ale nie wciągają one ludzi do oceanu, tylko ochlapują, czasem zalewają. To zdarzyło się dwojgu uczestnikom fotowyprawy – w dwóch osobnych incydentach, fale na Diamentowej plaży dopisywały. W jednym przypadku powodem kłopotów okazała się nie sama fala – która co najwyżej sięgnęłaby połowy ud – ale bryła lodu przed fotografem. Woda uderzyła w lodowy masyw i rozbryznęła się na wszystkie strony, zalewając pechowca od góry. Aparaty fotograficzne suszą się, trzymamy kciuki, aby okazały się sprawne.
Na zdjęciu powyżej widać, jak głęboko wchodziły niektóre fale. Fotografowie na obu zdjęciach powyżej nie są z naszej fotowyprawy. Trzeba im jednak przyznać, że byli zdeterminowani – przed żadną falą nie uciekali.
Vestrahorn na biało
Nie wszystkie plenery były takie dramatyczne. Czarna plaża na półwyspie Stokksnes pod górą Vestrahorn tym razem przyprószona była śniegiem, a drobny wulkaniczny piasek tak zmrożony, że praktycznie nie zapadał się pod butami. Można było długo spacerować wśród czarnych wydm i śniegowych faktur, cały czas mając w tle monumentalny masyw Vestrahorn. Ba, można było nawet dojść do widocznej u stóp góry wioski wikingów…
…choć lepiej było nie iść aż tak daleko. Nie, żeby wikingowie mieli coś przeciwko. Nigdy ich tam zresztą nie było, a wioska powstała jako dekoracja do filmu, który nigdy nie został nakręcony. I jak to dekoracja z paroletnim stażem – lepiej wygląda z dystansu. Podobnie zresztą jak atlantyckie fale.