Tegoroczna fotowyprawa na Islandię zaczęła się wyjątkowo długą podróżą – przedłużoną o 2 godziny siedzenia w samolocie, który w tym czasie był naprawiany. Naprawiony został skutecznie, a my zaliczyliśmy nie tylko kolejny start z Warszawy, ale też kolejne udane lądowanie w Keflaviku. Opóźnienie sprawiło, że wylądowaliśmy dobrze po godzinie 2 nad ranem czasu miejscowego (czyli po 4 czasu polskiego) – w sam raz na spektakularny wschód słońca z udziałem chmur soczewkowych. Część uczestników fotowyprawy pierwszą sesję urządziła pod bramą lotniska.
Po paru godzinach snu ruszyliśmy w trasę – na początek dwie główne atrakcje okolic Reykjaviku, a także mało znana perełka. Pierwsza z tych atrakcji to gejzer Strokkur, w regularnych, kilkuminutowych odstępach oferujący gorącą kąpiel widzom, którzy ustawią się z jego niewłaściwej strony. Druga atrakcja to „złoty wodospad” – Gulfoss, który dzięki słonecznej pogodzie nie tylko był złoty, ale nawet tęczowy, a tęcze można było fotografować nad wodospadem i na obu jego brzegach – w zależności od ustawienia fotografującego. Nieznaną perełkę macie u góry. To nie jest szykujący się do erupcji wulkan, nawet jeśli tak wygląda, ale prawie bezludne pole geotermalne na półwyspie Reykjaness.
Dolne zdjęcie to Strokkur – nie tyle sam gejzer, co fragment otaczającej go płyty skalnej. Samego Strokkura w różnych fazach erupcji, a także Gulfossa możecie obejrzeć w naszej islandzkiej galerii. Tym razem postaramy się pokazać nieco mniej znane i mniej oczywiste zakamarki Islandii, choć trasa fotowyprawy jest ta sama, co w poprzednich latach.