Kraj Basków już za nami, przejechaliśmy Kantabrię, jesteśmy w Asturii, jutro wpadniemy na chwilę do Galicji, a wybrzeża nadal tak samo niesamowite i spektakularne. I trudne. Trudne dlatego, że kamieniste, skaliste i w ogóle się nie nadają do plażowania, a chodzi się tam powoli i ostrożnie. Ale też trudne dlatego, że trzeba dobrze wybrać moment. Wybrać dobrze, ale i tak bardzo liczyć na szczęście.
3-metrowe przypływy i inne atrakcje
Ładne są te biskajskie skały, prawda? Ale można ich w ogóle nie zobaczyć, jeśli przyjdzie się w niewłaściwym momencie. Różnica między przypływem a odpływem często przekracza tutaj 3 metry wysokości. Oznacza to, że jeśli przy odpływie skały wyglądają tak, jak widać powyżej, to przy przypływie wystają tylko czubki najwyższych głazów.
Oznacza to także, że są momenty, gdzie w dane miejsce da się dojść w normalnych butach, ale kilka godzin później niezbędne są kalosze lub… łódka, bo dojść się w ogóle nie da. Widzicie tę skałę na piaszczystej plaży? A widzicie te wodorosty w górnej części plaży? Ciekawe skąd się tam wzięły… 🙂
Okienko czasowe, żeby dotrzeć w pewne miejsca to czasem tylko 1-2 godziny dziennie. Podczas styczniowego rekonesansu do tego naturalnego „łuku tryumfalnego” brnęliśmy po kolana w wodzie. Teraz dało się względnie wygodnie dojść suchą stopą, ale za kilka godzin cały ten obszar będzie głęboko pod wodą. Plenery muszą się więc odbywać o godzinach określonych nie przez nas, ale przez rytm przypływów i odpływów. I czasem nie mogą trwać dłużej, bo tematy zdjęć nam znikają pod wodą.
Okres przejściowy między odpływem a rozpoczynającym się przypływem też bywa całkiem ciekawy. Gdy zaczęliśmy sesję, „kanał” między fliszowymi skałami był całkiem suchy. Gdy po niespełna dwóch godzinach sesję kończyliśmy, to miejsce było wypełnione wodą, a fale przelewały się przez widoczny w centrum skalny mur.
Na szczęście obok scenerii, które można fotografować tylko przy niskim poziomie wody, są też takie, którym odpowiednio wysoki poziom wody służy. Kotłująca się, spieniona woda pozwala tworzyć zarówno dramatyczne kadry, ale też sprawdzić, jak to wszystko wygląda, jeśli rozciągnie się czas (czas rozciągamy filtrami szarymi). Im większe fale, tym bardziej zaskakujące potrafią być efekty użycia filtra szarego. Swój wkład wnosi też wiatr, gdy gna po niebie chmury. Wystarczy być we właściwym miejscu i to wykorzystać. „F/8 i stań gdzie trzeba” – znacie to? 🙂
Wyprawa fotograficzno-kulinarna
Od czasu do czasu wraca do nas pomysł, żeby wyjazdy fotograficzne wzbogacić o aspekt kulinarny. Na dobrą sprawę to i tak się dzieje, bo potrawy z ryb na Islandii czy Wyspach Kanaryjskich to coś, czego trudno nie zauważyć. Z całą pewnością nie da się nie zauważyć aspektu kulinarnego wybrzeża nad Zatoką Baskijską, a restauracja Terre Astur to główny niefotograficzny powód, aby wybrać się do Aviles.
Jedzenie to tutaj styl życia. W Bilbao poszliśmy za podpowiedzią tubylcy i spróbowaliśmy pintxos na lokalny sposób. Pintxos to odpowiednik tapas, czyli po prostu przekąsek. Sposób ich użycia tutaj nie polega na tym, aby siąść i się najeść, ale udać się w podróż kulinarno-towarzyską. Należy zamówić w barze pintxos i coś do picia, zjeść, wypić, pogadać i… przenieść się do następnego baru, gdzie powtarza się procedurę. Nocą ulice w centrum Bilbao są zatłoczone, a konsumpcja pintxos i napojów odbywa się w dużej części na ulicy, nawet nie potrzeba do tego stolików.
Wspominałem, że mieliśmy parę fajnych plenerów nad Zatoką Biskajską? 😉