Za pomocą wielbłądów dotarliśmy do obozowiska na środku pustyni Erg chebbi i za pomocą tych samych wielbłądów wróciliśmy następnego dnia. Wielbłądy bez wątpienia są najbardziej malowniczą metodą podróżowania po pustyni i równie bez wątpienia nie są metodą najwygodniejszą. I tak też jest z pustynią – nie jest wygodnym miejscem, ale pięknym. Wdrapywanie się na wydmy jest męczące, ale widoki o zachodzie i wschodzie słońca są warte wysiłku. Noc była krótka, bo bezchmurne niebo i nów dało nam wreszcie okazję do gwiezdnych interwałów. W tej krótkiej nocy zdążyliśmy jeszcze upchnąć berberyjską ucztę i ćwiczenia z fotografowania i filmowania przy świetle ogniska śpiewających Berberów. Pogoda nam się trafiła idealna, bo w nocy nie było chmur wcale, a na wschód słońca pojawiły się drobne chmury na krańcach pustyni, jak widać na obrazku. Wschodami i zachodami wśród diun jeszcze będziemy Was męczyć – na razie tyle, bo w kanionie Todra, gdzie obecnie jesteśmy, internet sprawia wrażenie, jakby napędzany był ślimakami.
P.S. Do Maroka lecieliśmy przez Paryż, ale wracać będziemy przez Rzym. To tak jakby ktoś był ciekaw 🙂