Nie ma dwóch takich samych plenerów, a tym bardziej dwóch identycznych fotowypraw. Tym razem Dolomity okazały się bardziej pogodne niż Wenecja (czyli odwrotnie niż przy poprzednich fotowyprawach). Gorsza pogoda w Wenecji nie była zresztą wcale zła, lecz sprowadzała się do mało spektakularnych wschodów i zachodów. Generalnie było nieźle – padało niewiele, a braki nasłonecznia o poranku nadrabiały lekkie mgiełki, więc złota godzina w Wenecji była całkiem fotogeniczna.
Wschody słońca w październiku, choć wymagały wyjazdów o całkiem nieludzkiej godzinie, to i tak dawały więcej czasu na spanie niż wschody w czerwcu – czyli tak, jak mieliśmy przy poprzednich fotowyprawach do Wenecji. Nabrzeże i plac Świętego Marka nie były już tak całkiem bezludne, bo oprócz fotografów kręcili się tam joggerzy – jeśli fotografowie zasuwający o nieludzkiej porze na wschód słońca wydają się szaleni, to co powiedzieć o ludziach, którzy zrywają się w środku nocy, żeby potruchtać wzdłuż kanałów? Dodatkową atrakcją były sesje ślubne – wygląda na to, że Wenecja to bardzo modne miejsce wśród nowożeńców z Europy Wschodniej, momentami można było mieć w zasięgu wzroku 3-4 pary z fotografami. Była też jedna azjatycka para, która stosowała zasadę „chcesz mieć zrobione dobrze, to zrób to sam” – zamiast fotografa mieli statyw i robili sobie sesję samowyzwalaczem. Ślubniacy, bójcie się!
Dolomity zaś, jak to góry, okazały się nieprzewidywalne. Na porannej sesji, po której nie spodziewaliśmy się niczego ciekawego (ale i tak wszyscy uczestnicy w komplecie poszli), chmury zrobiły okienko, przez które słońce przez kilka minut zaświeciło na jeden ze szczytów. Z kolei nad jeziorem Misurina popołudnie zapowiadało się nieźle, a później się chmurzyło coraz bardziej.
Do Wenecji i w Dolomity wrócimy – także w październiku, ale 2019 roku. Sprawdzimy wówczas, czy ładniejsza jest złota godzina w Wenecji czy w Dolomitach. Natomiast na blogu możecie się spodziewać niejednego zdjęcia z tych rejonów, także w galerii.
Na dole moment tuż przed zachodem słońca nad jeziorem Misurina – tym razem tuż przed było lepiej niż tuż po. W środku Canale Grande z mostu Rialto. A na górze: „JA nie potrafię malować?”, czyli zdjęcie o świcie, jakie robi się bez statywu, nie bojąc się poruszenia aparatu, a nawet wręcz przeciwnie – intensywnie nim machając.