Zwykle słońce przeszkadza w fotografowaniu wnętrz. Tworzy przypadkowe plamy światła tam i siam, niepotrzebnie podnosi i tak już wysoki kontrast, ogranicza możliwości kadrowania. Ale bywa też inaczej.
Pewnego słonecznego sobotniego poranka, w ramach oddechu od ślęczenia przy komputerach podczas warsztatów edycji zdjęć, wybraliśmy się do Lubiąża (tak konkretnie, to była ostatnia sobota, trzy dni temu). Tamtejszy zespół poklasztorny ma ogromny potencjał fotograficzny, który wykorzystywaliśmy pracowicie przez trzy godziny. Jak już wspomniałam, świeciło wtedy słońce…
Którego działanie widać na zdjęciu powyżej. Prawda, że słońce pomogło w kompozycji? Blask wpadający przez okna po jednej stronie pięknie się ułożył na podłodze, a okna naprzeciwko ładnie go uzupełniają. Pusta sala zyskała mocny, efektowny obiekt na środku, który choć nietrwały, dodaje jej blasku – dosłownie i w przenośni.
Oprócz słonecznego dnia, do uzyskania takiego efektu było potrzebne jeszcze kilka rzeczy:
- obiektyw szerokokątny, który pozwolił objąć wystarczająco dużą część sali, jednocześnie rozciągając podłogę
- pora dnia; w letnie południe blask nie ułożyłby się tak równo pośrodku podłogi. Trzymałby się w kątach, psując kompozycję. Zimowy poranek to jest to!
- Program do HDR. No tak, to oczywiste, że mamy do czynienia z HDR-em, prawda? Wystarczyły trzy zdjęcia składowe i cztery maski w SNS.