Zachód nad Wadi Rum, Jordania

Więcej nie znaczy lepiej

Największy w roku sezon prezentowy właśnie minął i takie mnie naszły przemyślenia – wybieranie jest trudne, a im wybór większy, tym trudniejszy. Ta myśl akurat nie jest specjalnie oryginalna, każdy pewnie zna dylemat dwóch żłobów i osiołka. A zwykle tych „żłobów” jest znacznie więcej! No, bo jak wybrać aparat fotograficzny? A monitor – jak? Statyw, kartę pamięci, obiektyw… z każdego rodzaju sprzętu tyle jest tego wszystkiego, że nie wiadomo od czego zacząć.

A jak nie wiadomo, to pojawia się taka pokusa, żeby znaleźć jakieś proste kryterium, najlepiej liczbowe. No i tu nas marketingowcy mają: podsuną nam takie łatwo porównywalne kryteria, a jakże. Więcej megapikseli, wyższe maksymalne ISO, więcej klatek na sekundę, a dla bojących się techniki więcej programów tematycznych – to o aparatach. Monitory? Większa jasność, większy kontrast, większa rozdzielczość i moje ulubione: szersza przestrzeń kolorów. Łatwo porównywalne liczby, nie trzeba żadnych interpretacji, żadnych „tak, ale”, po prostu szukaj największych liczb, jak jakie cię, drogi kliencie, stać.

Tylko że to nie tak. Więcej bardzo rzadko znaczy lepiej. Bywa wręcz, że z takiego „więcej” bardziej jest kłopot niż pożytek. Megapiksele? Pięknie, ale ile naprawdę ich potrzebujesz? Zdjęcia będą bardziej szczegółowe, owszem… pod pewnymi dodatkowymi warunkami, których jest całkiem sporo i które zależą nie tylko od sprzętu, ale przede wszystkim od umiejętności operatora. Jeśli nie dochowasz odpowiedniej staranności, szybko dostaniesz gigabajty plików o szczegółowości megabajtów. I nawet nie wspominam o takich fotografiach, gdzie szczegółowość nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się chwila i nastrój. A gigabajty lecą…

Z monitorami jest jeszcze śmieszniej, bo tak naprawdę zamiast na jasność maksymalną, należałoby patrzeć na minimalną. Bardzo często ta ostatnia jest po prostu za duża: monitor świeci jak reflektor i niepotrzebnie męczy oczy, a obniżyć jasności się już bardziej nie da. Wszystkie dostępne obecnie monitory są o wiele jaśniejsze niż to potrzebne. To bezpośredni efekt pogoni za „więcej” – ktoś tam gdzieś doszedł do wniosku, że jaśniejsze monitory będą się lepiej sprzedawać, a że optymalna jasność pracy powinna być zupełnie inna, to już trudno. Mniejsze liczby słabiej się sprzedają, nawet jeśli są bliższe zdrowego rozsądku.

Zachód nad Wadi Rum, Jordania

To, że technika na coś pozwala, nie znaczy jeszcze, że jest to potrzebne. Wyścig zbrojeń trwa w najlepsze również w dziedzinie przestrzeni barwnych, a określenie „szeroki gamut” jest w pewnych kręgach synonimem dobrej jakości. Nie muszę tu chyba dodawać, że niesłusznie. Dla nieobeznanych: monitory szerokogamutowe to te, które wyświetlają kolory z przestrzeni Adobe RGB zamiast zwykłego sRGB – tak w dużym skrócie. Ma to swoje zalety w niektórych zastosowaniach (niekoniecznie fotograficznych), ale na codzień jest po prostu kłopotliwe. Mimo to, jeśli ktoś chciałby nabyć wiarygodny monitor do zastosowań fotograficznych, który będzie wyświetlał porządnie paletę sRGB i nie będzie użytkownikowi zawracał głowy szerokim gamutem, to do wyboru ma obecnie… jeden model. Przy pewnej gotowości do kompromisów, będą to dwa modele. A monitorów z „prawie że Adobe RGB” jest cała masa. Czy to znaczy, że większość kupujących takich potrzebuje? Bynajmniej – po prostu klątwa „trzeba dać więcej, to będzie lepiej” zadziałała, a komu się nie podoba, ma pecha. I jak tu się nie dać zwariować?

Na górze zdjęcie, które nie wymagało ani wysokiego ISO, ani szybkostrzelności, ani szczegółowości, i oczywiście, jak to w internecie, jest utrzymane w przestrzeni sRGB.

  1. Prowadzicie rewelacyjny, rzetelny blog. Czytuję z przyjemnością! W zasadzie jedyny, do którego chce się wracać. Zgadzam się z każdym słowem w tekście 😉 od siebie dorzucę tylko coś, co ja nazywam fetyszyzmem marki. Bardzo popularne w Polsce, praktycznie w każdej dziedzinie. W fotografii też!

    1. Dziękuję, cieszę się, że się podoba 🙂
      A fetyszyzm marki to chyba nie tylko u nas… choć to inny temat 🙂

  2. Pani Ewo, czy może Pani zdradzić co to za jeden jedyny model, który „porządnie wyświetla sRGB”? Dziękuję i wszelkiej pomyślności w 2019 roku.

  3. Dziękuję za wskazanie modelu. A może mi Pani jeszcze wyjaśnić w czym CS230 jest lepsze od np. Eizo EV2456? Zależy mi bowiem na 16:10 i minimum 24 calach, ale jak bezproblemowość CS-a jest o wiele lepsza, to w sumie przeżyłbym i cal mniej i te fatalne proporcje 16:9. Rozumiem też, że nastawiając się na sRGB, można śmiało brać CS-a bez kalibratora, bo to potrzebne tylko przy szerszym gamucie, czy tak?

    1. Eizo EV2456 jest przedstawiany przez producenta jako biurowy, CS230 jako graficzny. Przy biurowych nie kładzie się aż takiego nacisku na równomierność podświetlenia i wierność kolorów i to niestety może być widać przy użytkowaniu. Oczywiście, można mieć szczęście i trafić na egzemplarz idealny monitora biurowego, który będzie tak równomierny i wierny jak graficzny 🙂 Jest też kwestia własnego wzroku: ja niestety zauważam odchyłki, więc mam problem…
      Proporcje 16:9 rzeczywiście są dość nieszczęśliwe. Cal mniej wynika głównie właśnie z tych proporcji – na szerokość ekran ma tylko 1 cm mniej. Plamka jest praktycznie taka sama. Co do kalibratora, to teoretycznie bez kalibracji nic nie wyświetla poprawnych kolorów a bez kalibratora nie wiadomo jak zdjęcia wyglądają. Tylko że to tak jakby mówić, że zegarek który się spieszy o minutę jest do niczego, bo nie pokazuje dobrego czasu 😉 W praktyce, jeśli masz porządnej jakości monitor sRGB i nikt Ci nie urwie głowy za różnice kolorów wykrywalne maszynowo, możesz się nie przejmować kalibracją w ogóle. Natomiast przy szerszym gamucie to już inna sprawa – bez kalibracji i zarządzania kolorem ani rusz.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *