Goniący za technicznymi nowinkami (jakoś tak się składa, że to prawie wyłącznie faceci), mają skłonność do negowania możliwości sprzętu, który jeszcze wczoraj był przedmiotem westchnień (dobra, faceci nie wzdychają), uwielbienia i głoszonych z dużym zaangażowaniem opinii, że „tym aparatem to dopiero będą fotografie, że hohoho!”. Hoho się kończy, gdy pojawia się nowa generacja, a po trzech generacjach to niegdyś świetny sprzęt w ogóle zdjęć nie ma prawa robić.
Żeby nie było nieporozumień: postęp istnieje, a nowe generacje sprzętu generalnie są lepsze od poprzednich w niektórych zastosowaniach, warunkach i sytuacjach. W innych natomiast lepsze nie są, co nie znaczy, że są gorsze. Kluczowe słówka w poprzednim zdaniu to „w niektórych”. Zdjęcie niewykonane 2005 roku z powodu ograniczeń sprzętu być może da się zrobić w 2010, a zdjęcie kiepskie techniczne ze względu na trudne warunki w 2007 być może lepiej wyglądałoby w 2014, nawet jeśli warunki byłyby takie same, ale aparat inny. Większość fotografii jednak dzisiaj wcale nie wyglądałaby lepiej niż zrobiona lata temu, bo skrajne warunki, gdzie lepszy sprzęt daje wyraźną przewagę są – jak sama nazwa wskazuje – skrajne, a skrajnie mało fotografów robi zdjęcia w warunkach skrajnych. A jeszcze mniej wykorzystuje optymalnie posiadany sprzęt, zamiast tego zwalając winę za taki a nie inny efekt na ograniczenia sprzętu. Jak ktoś nie wierzy, polecam dwie pierwsze książki McNally’ego, gdzie jest pełno niesamowitych fotografii robionych przedpotopowymi cyfrówkami wyposażonymi w matryce z epoki krzemu łupanego pięściakiem.
Zdjęcia przy tym wpisie wyglądałyby tak samo wykonane dekadę temu tamtejszym sprzętem, a lepsze mogłyby być w przypadku, gdyby upgrade’owi poddał się ich autor, a nie jego aparat.