Jaka jest najważniejsza cecha aparatu fotograficznego? To jasne – ma robić dobre zdjęcia. Lepszy aparat to lepsze zdjęcia, prawda? A droższy aparat oczywiście jest lepszy od tańszego, czyż nie? Co jednak z sytuacją, gdy bardzo drogi aparat powoduje, że zdjęć nie ma wcale?
Aparat za sto tysięcy
Na ostatniej fotowyprawie do Szkocji oraz na pierwszej zimowej na Islandię jeden z uczestników miał ze sobą średnioformatowy Phase One z cyfrową tylną ścianką. Aparat to ciekawy z kilku powodów. Po pierwsze – średni format i to „duży” średni format. Duży, bo matryca ma rozmiar prawie 5,4×4 cm – więcej niż „mały” średni format w rozmiarze 4,4×3,3 cm (jak Hasselbladzie X1C czy cyfrowych średnioformatowcach Fuji), że o pospolitej „pełnej klatce” 3,6×2,4 cm nie wspomnę. Po drugie, to aparat modułowy – cyfrową tylną ściankę się dołącza do korpusu i w każdej chwili można ją wymienić. Wymienić na inną cyfrową ściankę albo ściankę analogową – czyli wybierać spośród różnych matryc lub załadować film światłoczuły. Po trzecie wreszcie, to jeden z najdroższych istniejących aparatów – korpus, tylna ścianka i dowolny systemowy obiektyw to koszt, lekko licząc, ponad 100 tysięcy złotych. Jeśli tyle kosztuje, to cóż takiego on potrafi?
Północne pejzaże kontra Phase One
Specyfikacja Phase One (z tylną ścianą XF IQ 3, która była na obu fotowyprawach) faktycznie obiecuje cuda: gigantyczna rozdzielczość, ogromna rozpiętość tonalna, 16-bitowy zapis danych. Brzmi fantastycznie – akurat maszynka w sam raz na niezwykłe pejzaże Islandii i Szkocji. A jak było w praktyce?
Dobrze nie było. Aparat miał problemy z uruchomieniem, za to żadnych problemów z niespodziewanym wyłączeniem. Ponieważ modułowy średni format, taki jak system XF Phase One, to dwa podsystemy (sam korpus z mocowaniem obiektywu, migawką, układem AF i całą elektroniką sterującą oraz osobno tylna ścianka z matrycą, gniazdem karty pamięci i elektroniką obsługującą zapis danych), to oba mają osobne zasilanie i włącza się je osobno. Jak się okazało, włączanie to niemal zabieg magiczny – należy włączać w odpowiedniej kolejności, odczekując odpowiednio długo między uruchomieniem aparatu a tylnej ścianki. I jak się nie uda – to wyłączyć wszystko i zacząć włączać od początku. Z wyłączaniem nie było natomiast żadnych problemów i średnioformatowiec wyłączał się od czasu do czasu sam z siebie. Być może nie służyły mu północne klimaty, szkocka wilgoć i islandzkie mrozy (nie takie znowu straszne). Nie były to warunki studyjne, ale żaden inny aparat na obu fotowyprawach nie miał takich narowów.
To jaka jest najważniejsza cecha aparatu fotograficznego?
Czas na kilka wniosków z dwukrotnej przygody ze średnioformatowym Phase One. Pierwszy i najbardziej oczywisty: nieważne, jak dobry teoretycznie jest aparat, jeśli nie działa. Najważniejszą cechą aparatu fotograficznego jest to, aby robił zdjęcia – tam, gdzie akurat chcemy je robić. To super, że w nowojorskim, ogrzewanym studio Annie Leibovitz za pomocą sprzętu Phase One potrafi wyczarować piękne kadry, ale wyraźnie na fotowyprawy lepiej zabierać coś tańszego, za to bardziej niezawodnego.
Drugi wniosek to potwierdzenie tego, co wiadomo: odporność aparatu na warunki klimatyczne to ważny czynnik w fotografii krajobrazowej. Wszelkie uszczelnienia są mile widziane, a im więcej uszczelek, tym lepiej. Aparat ma przede wszystkim działać i nie przeszkadzać w robieniu zdjęć.
Po trzecie wreszcie krążący od ponad dekady pomysł na wprowadzenie wymiennych matryc w popularnych aparatach cyfrowych okazuje się mieć w praktycznej realizacji nieco wad. Można oczywiście zrzucić winę na inżynieryjną sprawność Phase One – być może inna firma poradziłaby sobie z tym wyzwaniem lepiej. Niemniej włączanie osobno aparatu i modułu matrycy, kwestia dogadywania się tych komponentów i problemów komunikacyjnych między nimi to coś, co po prostu nie istnieje w świecie popularnych lustrzanek i bezlusterkowców. Nie każdy ciekawy pomysł na technologiczną innowację prowadzi do lepszych zdjęć i większej przyjemności z fotografowania.
Dobrze mieć backup
To jeszcze czas na wyjaśnienie ostatniej tajemnicy: co zrobił uczestnik obu fotowypraw, gdy aparat za 100 tysięcy złotych nie chciał robić zdjęć? Otóż wyciągał wówczas drugi aparat – tańszy, mniej ekskluzywny, z mniejszą matrycą, który jednak działał i pozwalał fotografować bez uprzedniego odprawiania magicznych zabiegów. A w zanadrzu miał jeszcze trzeci aparat fotograficzny. Dobrze jest mieć zapasowy sprzęt. Nieszczęścia chodzą po ludziach, ale wolą chodzić po tych nieprzygotowanych i bez planu B.
U góry Camas Malag na wyspie Skye w Szkocji, niżej Phase One i jego pan w szkockich górach Quiraing, a na dole zimowy Vestrahorn na Islandii. Wszystkie zdjęcia we wpisie jak zwykle z jakiejś popierdółki APS-C 😉