Krąży ostatnio po internecie taki fajny film o nowym dronie. Nie tylko film jest fajny, ale dron też, bo prosty w obsłudze, nieduży i wszystkoodporny. Lily – tak się on nazywa – sam lata za właścicielem lub dookoła niego i kręci filmy – nie trzeba się gimnastykować ze sterowaniem. Jedyny minus, że drona wprawdzie można już kupić, ale się go nie dostanie – twórcy jeszcze zbierają pieniądze na Kickstarterze, a jak zbiorą, to uruchomią produkcję i będą wysyłać w pierwszej kolejności tym, którzy teraz wpłacili, wierząc w produkt, którego faktycznie jeszcze nie ma. Co przypomina o innym dronie, też rodzącym się na Kickstarterze.
To nie jest historia z happy endem, choć zaczęła się optymistycznie. Nieco ponad rok temu pisałem o Pocket Dronie. Zapowiadał się szczególnie ciekawie, bo był wyjątkowo mały i pakowalny, a mimo to dość mocny, by latać z GoPro. Wówczas jego twórcy zbierali na Kickstarterze na uruchomienie produkcji, a od lipca 2014 miało wszystko ruszyć. No i ruszyło… Kampania na Kickstarterze była sukcesem, zebrano prawie milion dolarów, więc wszystko zapowiadało się dobrze. Faktycznie, do lipca pierwsze Pocket Drony zaczęły trafiać do tych, co pierwsi wpłacili. I zaczęły się narzekania, że dron ma kłopoty ze stabilnością lotu, kalibracja GPS-u to koszmar i w ogóle nie jest tak fajnie, jak miało być. Okazało się też, że imponujący film promocyjny nie był kręcony kamerą latającą na malutkim Pocket Dronie, tylko na znacznie większej, solidniejszej i droższej maszynie. Co gorsza, do następnych nabywców przesyłki z dronem nie docierały, kontakt z firmą zrobił się problematyczny, a sklep na stronie internetowej zniknął. Co się stało?
Trudno powiedzieć co poszło nie tak, pewnie odpowiedzi już szuka jakiś amerykański prokurator, bo niemogący się doczekać opłaconego drona klienci poszli na policję. Projekt był ciekawy, zainteresowanych dużo, zbiórka funduszy udana, sam dron latał (choć nie tak dobrze, jak powinien, ale przecież można produkt poprawiać i błędy usuwać). Mimo to skończyło się skandalem, w którym sporo ludzi straciło pieniądze.
Nie twierdzę, że tak samo będzie z Lily. Natomiast historia Pocket Drona pokazuje, że atrakcyjny projekt, fajny film promocyjny i udana zbiórka crowdfundingowa nie gwarantują, że coś z tego będzie. A tutaj można obejrzeć jeszcze jednego wirtualnie latającego drona.