Ludowa mądrość na temat przybytków i bólów została ukuta w epoce przedcyfrowej. Od tej pory sporo się zmieniło i może się okazać, że co za dużo, to… trudno ogarnąć. A całe te rozważania z powodu tego, że od wczoraj ogarniam zastosowanie monitora 4k. I jest coraz lepiej, choć do ideału wygodnego użytkowania jeszcze chwila.
Ten monitor to Benq SW 320, przysłany nam do przetestowania. 32 cale, prawie pełne Adobe RGB, rozdzielczość 4k, jednym słowem – full wypas. To od czego tu miałaby boleć głowa? Są powody. Jeśli komuś się wydaje, że taki monitor po zakupie po prostu stawia się na biurku, używa i cieszy się wielkim ekranem, to jest w błędzie. Po pierwsze, zanim się go ustawi, trzeba wszystko pozdejmować z biurka, bo inaczej się nie zmieści. 32 cale to dużo, no chyba że trzymamy monitor komputerowy na szafce rtv, wtedy ze zmieszczeniem nie powinno być problemu. Jak już się go uda ustawić, podłączamy kabelki i włączamy. Po minucie rzucamy się szukać, gdzie tu się przyciemnia ekran (bo jeśli nie, to ból głowy murowany). Po następnych dwóch minutach przyciemniamy bardziej. Gdzieś tak po kwadransie przyciemniania ekran już ma dobrą jasność i można zacząć patrzeć na kolory. Adobe RGB, jak pamiętamy. To oznacza, że w celu niewypalenia oczu jaskrawymi kolorami można: a) przełączyć go w tryb sRGB (ale nie po to się kupuje wypasiony monitor z Adobe RGB, żeby go przełączać na sRGB, prawda?) lub b) wykonać kalibrację. Więc wykonujemy (tylko trzeba mieć czym). No i wreszcie przychodzi pora na przyjrzenie się słynnym 4k. To naprawdę dużo pikseli. Zdjęcia w całości wyświetla się na takim ekranie przy powiększeniu 50%. Fotografia rzucona na 32 cale robi większe wrażenie, niż ta sama fotografia na 24 calach. To już właściwie wielkość wystawowa. Tylko że ten ogrom ma pewien skutek uboczny: 4k, nawet na tak dużej powierzchni, oznacza bardzo małe piksele. Widzimy więc na stuprocentowym podglądzie połowę zdjęcia jednocześnie, ale żeby się dobrze przyjrzeć detalom, potrzebujemy… dobrego wzroku, po prostu. Bo te detale są wprawdzie ładnie, ostro zarysowane, ale małe. Drobne są też np. elementy interfejsu Photoshopa, więc z jednej strony – dobrze robi się retusz, gdy widać dużo zdjęcia naraz, ale z drugiej strony – trzeba się nieźle wślepiać, żeby kliknąć co trzeba. Im starszy system operacyjny i pozostałe oprogramowanie, tym gorzej przystosowane do wysokich rozdzielczości interfejsy. To oczywiście nie jest wina monitora, no ale na monitorze ten problem obserwujemy. Wynika on nie tyle z wysokiej rozdzielczości, co z małej plamki (rozmiaru pojedynczego piksela), więc im mniejszy ekran 4k, tym lepszych okularów wymaga. 32 cale to w tym kontekście już całkiem nieźle, istnieją monitory o znacznie gęściej upakowanych pikselach. Ale gdyby monitor 4k miał mieć taką plamkę co monitory 24-calowe full hd, to musiałby mierzyć… 36 cali. Co w sumie wydaje mi się całkiem dobrym pomysłem. Tylko skąd wziąć tyle miejsca na biurku?
P.S. O monitorze jeszcze będzie, bo na razie mam tylko dużo pierwszych wrażeń. Oba zdjęcia w tym wpisie pochodzą z Holandii, gdzie wybierzemy się znowu z Horyzontami w kwietniu przyszłego roku. Jeśli ktoś chciałby się tam wybrać z nami, zapraszamy serdecznie.