Zdjęcia można pokazywać, można sprzedawać, ale można też wystawić i zezwolić każdemu na ich swobodne użycie. Jak to zrobić np. w serwisie Flickr i jakie są możliwości w ramach różnych typów licencji Creative Common – czytać u Darka. Tutaj zastanawiamy się – czy należy?
Opinia zawodowych fotografów jest jasna: nie należy. Darmowe zdjęcia psują rynek, odbierają pracę profesjonalistom, powodują spadek cen na zdjęcia i generalnie zabijają zawód. Ale amator nie musi się przejmować opiniami zawodowców, nie musi dbać o rynek, nie musi zajmować się przyszłością profesji. No, chyba że sam kiedyś chce zarabiać na fotografowaniu, to może wówczas lepiej, żeby nie podcinał gałęzi, na której ma zamiar usiąść.
A może jednak rozdawanie zdjęć za darmo prowadzi do komercyjnych zleceń? To raczej wątpliwe. Ten rodzaj zdjęć, który ma komercyjną przyszłość, jest nieużyteczny komercyjnie w postaci „darmówek”, bo wymaga, aby był robiony pod klienta. Elegancki portret naszego dziadka nie przyda się żadnej firmie, ale jeśli zrobimy go naprawdę dobrze, może ktoś nam zleci podobny, tylko z jakimś prezesem w roli głównej? Jeśli robimy takie zdjęcia, nie musimy ich udostępniać do wykorzystania – jeśli jakaś firma będzie potrzebowała podobne, to nam je zleci. Z kolei rozdawanie zdjęć „ogólnych” i uniwersalnie atrakcyjnych nie prowadzi do pozyskania zleceń – przynajmniej tak twierdzą pejzażyści.
No dobra, to zostawmy pieniądze, ale może chociaż udostępnienie zdjęć na licencji CC da nam sławę, gdy jakiś koncern na bazie naszej fotografii zrobi wielką kampanię reklamową? Ja nie bardzo sobie przypominam, żebym na jakimkolwiek zdjęciu reklamowym widział nazwisko fotografa (chyba że tak naprawdę to fotograf był gwiazdą kampanii reklamowej, a nie samo zdjęcie), natomiast spotykałem sytuacje odwrotne – tzn. w portfolio znanego fotografa znajdowałem zdjęcia, które wcześniej widziałem na reklamach. Ale chętnie poznam kontrprzykłady, pokazujące, że ktoś stał się sławny dzięki darmowym zdjęciom.
Co zostaje? Satysfakcja, że komuś się przydało nasze zdjęcie do czegoś? Ale niby skąd się dowiemy, że komuś się przydało i do czego? Jeśli naprawdę chcemy rozdawać, a przy okazji wiedzieć komu i do czego, zawsze możemy napisać przy zdjęciach coś w stylu: „osoby lub firmy zainteresowane użyciem fotografii proszę o kontakt”.
To ostatnie przyda się też do kontrolowania kontekstu, w jakim pojawią się nasze prace. Nie chodzi tu wyłącznie o teoretyczną możliwość, że nie spodoba nam się użycie fotki w reklamie. Na zdjęcia jest też zapotrzebowanie wśród amatorów tworzących strony internetowe czy niefotografujących blogerów. Tutaj znikają rozterki, że oddaje się pracę, za którą firma mogłaby zapłacić. Zostaje jednak ryzyko, że nasza praca pojawi się na czyjejś stronie WWW poświęconej zwalczaniu „czarnuchów”, piętnowania głupoty kobiet czy innym miłym rzeczom. Nie podoba nam się ten pomysł? Udostępniając fotografie na licencji Creative Commons nie bardzo mamy coś do gadania, nawet gdybyśmy się dowiedzieli o losach zdjęcia.
Każdy może z własnymi zdjęciami robić co chce – także rozdawać je za darmo każdemu lub tylko niektórym. W różnych odmianach licencji Creative Commons nie ma nic złego. Ja jednak w tych licencjach widzę niewiele korzyści dla autora. Znacznie bardziej użyteczne wydaje mi się napisanie, że osoby chętne do użycia którejś fotografii proszone są o kontakt z autorem. A później można rozdawać, sprzedawać lub stanowczo odmawiać udostępnienia – wedle woli.