Georgioupolis, kapliczka, Kreta

Sterydy a prawda

Starzy górale mawiają, że istnieją trzy rodzaje prawdy. Wszyscy wiemy jakie. W fotografii też istnieją trzy* rodzaje prawdy, ale trochę inne:

To, co było

To, co chcemy pamiętać

To, co chcemy, żeby zobaczyli – i pamiętali – inni.

Dotyczy to zdarzeń, ale też kolorów. Szczególnie w fotografii podróżniczo-krajobrazowo-architektonicznej kolory są często ważniejsze niż wydarzenia.

Georgioupolis

Jakie były kolory „w realu”, tego tak naprawdę nie wiemy. Nikt nie wie, chyba że ktoś jest na tyle szalony, żeby ganiać po świecie z maszynką do sprawdzania parametrów LAB. Wiemy tylko, że było ładnie albo ponuro, kolorowo albo szaro, ciemno albo jasno. Jak bardzo jasno? Jak bardzo kolorowo? Czy ta szarość była naprawdę całkiem szara czy jednak trochę niebieska? Ba! Liczą się wrażenia, a wrażenia ze swej natury nie są precyzyjne. Co gorsza, z czasem bledną albo nabierają kolorów. Co jeszcze gorsza, w kwestii „jak było” absolutnie nie można wierzyć aparatom fotograficznym. One mają własną opinię, zależną od ustawień ekspozycji, balansu bieli, włączonego stylu obrazu i tego, w jaki dokładnie sposób udało się egzotycznym inżynierom przełożyć matrycę Bayera na piksele. Aparaty nie odzwierciedlają rzeczywistości. One ją mielą przetwornikiem analogowo-cyfrowym, a co im wyjdzie, to wyjdzie.

Wiemy natomiast przeważnie, co chcemy pamiętać. Jeśli mamy w pamięci świetlisty poranek, to będziemy się zapewne starali uzyskać jasne zdjęcia. I to nawet jeśli niezależny ekspert w postaci danych EXIF mówi, że skoro mamy 100 ISO, f/8 i 1/10 s, to musiało być raczej ciemnawo. Bardziej się liczą wrażenia. Na tej samej zasadzie, fantastyczny zachód słońca naturalnie spowoduje sięgnięcie po fantastyczne kolory w obróbce, a ponura ulica po paletę ciemną i przygaszoną.

Trzecia prawda jest trochę bardziej skomplikowana. Oznacza wizję sceny, jaką chcemy przekazać oglądającym. By do niej dotrzeć, nie tylko musimy taką wizję mieć (była ona prawdą numer dwa), ale też umieć ją zrealizować. Na widok zdjęcia przypomnimy sobie przykładowy świetlisty poranek, również jeśli nie uda nam się odpowiednio rozjaśnić obrazu albo nawet nie podejmiemy takiej próby. Ale inni go wtedy z pewnością nie dostrzegą. Barwy brzasku i zachodu na niebie nie zostaną prawidłowo zauważone jako ogniste, jeśli nie będą odpowiednio mocne.

I, wracając do górnego zdjęcia, blask wieczornego słońca na deszczowych chmurach nie będzie tak istotnym elementem zdjęcia jak powinien, jeśli nie zostanie wzmocniony. A do wzmacniania, jak wiadomo, służą sterydy. Mam ich do dyspozycji kilka rodzajów: krzywe, kanały, ostrzałki, a do tego dwa narzędzia proste w użyciu i piorunująco skuteczne: suwak intensywności oraz fałszywe profile (uwaga: stosowane razem mogą spowodować wybuch). Sterydy się przydają, by dotrzeć do trzeciej prawdy.

A jak tam było „w realu”? Wyglądało oczywiście tak jak widać, a było… po prostu wyjątkowo. Tego dnia spadł mocny deszcz, co jest rzadkością latem na Krecie (wrzesień to nadal lato). Przepłukane powietrze filtrowało światło inaczej niż zwykle, dając czystsze barwy, a kilka warstw chmur, co też nie codziennie się trafia, dało fantastyczną grę świateł i cieni na niebie.

Więcej zdjęć na sterydach do obejrzenia w naszym kreteńskim portfolio. I w innych portfoliach też.

* Niektórzy mówią tylko o dwóch: prawda czasu i prawda ekranu. To uproszczenie, choć też interesujące.

  1. Ale tu nie ma sterydów, a na zdjęciu do poprzedniego wpisu masz w LGR brzydki atramentowy zafarb. Chmury zamiast białe są atramentowe, znaczy się musiały być na photoshopowym koksie 🙂

    1. Zgadzam się z Darkiem, co do lewej strony poprzedniego zdjęcia. Z tym, że dla mnie to nie sterydy, tylko jakiś inny zonk. Zafarb czy coś takiego.

      1. Nie chcę Wam burzyć koncepcji, ale oba zdjęcia były edytowane tak samo. I gdyby ktoś się zastanawiał: powstały praktycznie jednocześnie. Nowsze może nawet mocniej trochę suwaczkami dostało 🙂 Albo i nie suwaczkami… Żeby te chmury były białe, to bym je musiała olejną przemalować. Albo chociaż dobrze kryjącym akrylem. Nie to, że nie chcę, ale nie widzę powodu.

  2. A ja sobie z przyjemnością oglądam Gruzję w Portfolio. Są tam dwa zdjęcia „tego samego” w zupełnie innej kolorystyce. Chodzi o zdjęcia „W stronę granicy, o świcie”, „W tę samą stronę, później”. Ten drugi tytuł sugeruje, że słońce było wyżej, co musiało znaleźć odzwierciedlenie w kolorystyce. Zachowując czujność rewolucjonisty sprawdziłem to „później”. Jeśli exify nie kłamią, to „później” wynosi 2 minuty. Niemożliwe żeby była taka duża różnica w kolorze. A więc balans bieli + fotoshop. A może jednak różne matryce i różne softy w aparatach? W domu sprawdzę czy zdjęcia obrabiane z RAW-ów czy z JPG-ów. Jeśli z RAW-ów, to ciekawe czy mając zdjęcia z dwóch różnych puszek da się tak ustawić suwaczki w ACR, żeby efekt był identyczny 😉

    1. Ale nie przypuszczałeś mam nadzieję, że pokazuję jakiekolwiek zdjęcia bez szopa (lub czegoś szopopodobnego)?
      Nie wiem czy exify kłamią, u nas przeważnie zegary w aparatach chodzą po swojemu. Może 2 minuty, może 2 godziny. Nie, 2 godzin tam nie staliśmy, za zimno było 🙂
      „Jeśli z RAW-ów, to ciekawe czy mając zdjęcia z dwóch różnych puszek da się tak ustawić suwaczki w ACR, żeby efekt był identyczny”
      Nie wiem, nigdy nie sprawdzałam. Możliwe że się da. Nigdy jakoś nie miałam takiej potrzeby.

        1. Z pewnością da się to zrobić przez profilowanie. Trzeba tylko pamiętać w odpowiednim momencie, żeby zrobić oboma aparatami zdjęcie tego diwajsa z kolorowymi kratkami. A czy suwaczkami? Pewnie też, ale będzie trudniej.

  3. Bywa, że w fotografii 2 a nawet 1 minuta to bardzo dużo czasu.
    To tak niezależnie od cytowanych zdjęć z Gruzji.

    Tak sie złożyło, że przed miesiącem fotografowałem na wsi brzask, kiedy słońce miało „wstać” za jakieś pół godziny. Był ciekawy układ lekkich chmur nad horyzonem i granatowe/szaroniebieskie niebo. Czekałem na wschód słońca szukając najlepszego miejsca dla uchwycenia chmur, drzew i mającego pojawić się za drzewami słońca. Co jakiś czas (co 2-3 minuty) robiłem zdjęcie, bo wolno przepływające chmury i dramaturgia zmieniających się barw bardzo di tego zachęcała. W pewnym momencie kolorystyka (kiczowata zresztą, ale piękna) zaczęła się tak szybko zmieniać, że robiłem zdjęcia co minutę. W domu zestawiłem cztery zdjęcia zrobione w ciągu 8 minut (1-6-1). Takiej zmiany kolorów – czerń lasu, niebo ciemno granatowe przechodziło w szaroniebieskie i szare, a chmury zmieniały paletę i intensywność czerwieni, różu, pomarańczu i coraz więcej żółci nad horyzontem, a potem szarości na niebie – nie mogłem zaprzepaścić. Zdjęcia dałem do fotolabu i taki zestaw oprawiony w jedną ramkę prezentuję w domu na wsi. Ten dokument przemijania czasu ma dla mnie nieprzemijająca wartość, i nic to że powiesiłem sobie kicz. Tak było, a może mi się tylko zdawało 🙂
    Kilkanaście minut później zza lasu pokazało się jasno żółte do białego słońce. Sam wschód słońca nie był już jednak tak kolorystycznie atrakcyjny (kiczowaty), jak te kilka minut dynamicznych zmian kolorystyki wcześniej. Po pokazaniu sie słońca kolory zbladły, niebo i chmury poszarzały i sceneria stała sie nijaka.

    1. O tak, czasem nawet minuta robi różnicę 🙂
      To mi przypomina historię z Alp, gdzie w pewnym momencie tuż przed zachodem słońca na szczytach pojawił się fantastyczny czerwony blask. Trwał coś z półtorej minuty. Kto miał sprzęt w pogotowiu, zdążył; kto uznał, że już po zdjęciach i się spakował, nie miał szans.

  4. Prawda była jedna w czasach analogowych. Naświetlało się slajdy, a po wywołaniu było na nich to co powinno. Ale oczywiście nie wybieram się sprzętowo w przeszłość. Teraz jest łatwiej. To tak jak granie na gitarze z czystym brzmieniem (slajdy) i przesterem (Photoshop). Tern drugi może trochę tuszować niedoskonałości warsztatu.

    1. Chciałbyś 🙂 Naświetlało się slajdy, a po wywołaniu było na nich to co wynikało z charakterystyki slajdu. Dlatego prawdziwi mocarze stosowali różne slajdy w zależności od efektu, jaki chcieli osiągnąć. Potem dobierali chemię i papier odpowiednio do tegoż efektu, bo inny papier był od dodawania kontrastu, a inny od spokojnych tonów. To trochę tak, jakbyś teraz w dziedzinie kolorów miał do dyspozycji tylko presety w aparacie, a co z nich wyjdzie, to już musi tak zostać.
      Jedna prawda to była dla amatorów, którzy mieli do dyspozycji jeden rodzaj filmu i jeden lab w okolicy, i nawet nie wiedzieli, że mają potencjalnie jakiś wpływ na kolory. Oni nawet tych presetów w aparacie nie znaleźli 😉
      No i jeszcze przy okazji można się zastanawiać, czy tym „czystym brzmieniem” była Velvia, Provia, Kodachrome czy jeszcze coś innego 😉

  5. Ciekawe, bo sam Noton pisał jak w czasach analogowych było fajnie. Wywołał slajdy w labie, a potem musiał je tylko skatalogować i wysłać do klienta. A teraz narzeka na „zaślubiny z komputerem”.

    1. Tamtych zdjęć też nie poprawiał fotograf, tylko mieli od tego master printera. Ansel sam grzebał w ciemni, podobnie jak chyba wszyscy od fotografii artystycznej. Noton był fotografem komercyjnym, to i ani nie miał motywacji, ani specjalnie powodu, żeby grzebać.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *