Dla tych, którzy wciąż używają Picasy (mimo że odradzałam), mam złą wiadomość: Google ogłosił, że z Picasą koniec. Przestają wspierać, nie będzie poprawek (i tak od dawna nie było, ale teraz nie będzie oficjalnie), od połowy marca aplikacja na komputery stacjonarne nie będzie dostępna (choć to, co się ma zainstalowane na dysku, dalej powinno działać… przez jakiś czas), a co najistotniejsze, znika Picasa Web Album, czyli kolekcje, które się z Picasy umieściło w googlowej chmurze.
Co ze zdjęciami, albumami i całą pracą porządkową, którą użytkownicy wykonali? Hmmm… tu jest pewien zgryz. Google oficjalnie napisało na stronie blogowej Picasy: „Wierzymy, że możemy stworzyć o wiele lepszy produkt, koncentrując się na jednym serwisie o większej funkcjonalności” i dlatego Picasę zastąpi Google Photos, o którym już kiedyś pisaliśmy. Tylko że z tą funkcjonalnością to jest niezupełnie tak, a nawet zupełnie nie tak, bo Picasa miała większą. Abstrahując od funkcji edycyjnych, które były straszne i tak samo straszne w nowym serwisie pozostały, reszta funkcji była w Picasie bardziej zaawansowana niż w Google Photos. Na przykład było tam tagowanie, opisywanie i sposoby porządkowania, których w nowym, lepszym serwisie brak. Zdjęcia i albumy z Picasa Web Album zostaną automatycznie przeniesione do Google Photos, bo te akurat funkcje tam są. A reszta? Cała robota z porządkowaniem do piachu? Nie całkiem. Według oficjalnej informacji, użytkownicy dostaną narzędzie, które pozwoli oglądać stare albumy w pełnej wersji, tzn. z tagami i komentarzami, ale nie da możliwości ich dalszego edytowania. Przy czym tego narzędzia jeszcze nikt nie widział. Zakładając, że powstanie, to i tak nie będzie specjalnie funkcjonalne – no, bo co to za uporządkowana kolekcja, do której nie można dodać nowych zdjęć? Za jakiś czas będzie po prostu nieaktualna. Nowszych prac tam nie będzie. A gadanie o „koncentrowaniu się na jednym serwisie” wyraźnie jest tylko gadaniem, skoro zamiast Picasy ma powstać kadłubek, który ją częściowo zastąpi. Nikt natomiast nie wspomina o dodawaniu funkcji porządkująco-tagujących do Google Photos, co byłoby bardziej logiczne.
Nie, żebym osobiście jakoś szczególnie Picasy żałowała. Cała sytuacja natomiast jest dla fotografów dość smutna. Jakoś trzeba swoje zdjęcia porządkować, żeby móc w rosnącej przecież kolekcji znajdywać to, czego się akurat potrzebuje. Używanie do tego specjalnych programów wydaje się rozsądne. Cóż, kiedy te programy czasem znikają, pozostawiając po sobie… potrzebę wykonania całej pracy jeszcze raz. Nie to, że nie ma czego używać – aplikacje katalogujące istnieją. Jest polski Foter, nawet częściowo kompatybilny z Picasą; jest Diffractor, też darmowy i niezbyt skomplikowany; jest po sąsiedzku Zoner, no i Adobe też ma coś do zaoferowania, a z pewnością nie wymieniłam wszystkich możliwości. Tylko że… jeśli po jakimś czasie pożegnamy się z programem edycyjnym, to pół biedy: co w nim zrobiliśmy, to pozostaje zrobione. Ale pożegnanie z programem porządkującym, a może jeszcze do tego udostępniającym zdjęcia w jakiejś chmurze, oznacza też rozstanie z tym, co się w nim zrobiło. I co tu wybrać, żeby nie musieć się rozstawać? Dużą, solidną firmę? Google małe nie jest…