Polish way of life

Polski antyamerykanizm jest efektem zawiedzionej miłości. W ogóle antyamerykanizm jest ostatnio modny, ale z innej perspektywy nie lubią Jankesów Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy. „Duzi” Europejczycy mają jakieś mniej lub bardziej ujawniane ambicje imperialne (albo sentyment za takimi ambicjami) i po prostu chcieliby wskoczyć w kowbojskie buty. U nas powód resentymentu jest inny – my tak śniliśmy „american dream”, że przebudzenie okazało się koszmarem. Po prostu nie możemy przyjąć do wiadomości, że to był tylko sen i z tego rozczarowania zamieniamy ślepą miłość na równie ślepą niechęć. USA nie mogą być po prostu normalnym krajem, ze swoimi interesami, celami i – nomen omen – racją stanu. Hej, my też chcieliśmy iść „american way of life”, tylko nam wizy nie chcą dać! No to jak nie chcą nas wpuścić do pracy na czarno, nie chcą u nas sypnąć miliardami, nie chcą nam oddać Patriotów, Tomahawków, Abramsów, to się obrazimy. Za to, że nam sprzedali F-16 – też się obrazimy. I że ten offset do F-16 wynegocjowaliśmy jak przyszły Afroamerykanin perkal i paciorki – też się obrazimy.

Zabawne, że znacznie bardziej cyniczne i egoistyczne zagrywki Francuzów jakoś u nas nie wywołują oburzenia. Też nie słyszałem, żeby ktoś był rozczarowany, że Rosja ma nas w… Cieśninie Beringa. Po Rosji spodziewamy się wszystkiego najgorszego i nie jesteśmy zaskoczeni. Ale Ameryka? Mieli nas kochać, bo… właściwie dlaczego? Bo my ich kochaliśmy? „Państwa nie mają przyjaciół, tylko interesy” – to akurat opinia Anglika, nie Amerykanina.

Kupiliśmy nie tylko marzenie o „american way of life”, ale samą ideę, że może być jakaś doskonała way of life. Próbowaliście sobie wyobrazić, jak mogłaby wyglądać „polish way of life”?

To jest wpis niefotograficzny – na co czasem sobie tutaj pozwalam – ale nie całkiem taki niefotograficzny. Obecność Ameryki w kulturze jest silna także na polu fotografii. Czy to Ziemia Obiecana dla pejzażystów i przyrodników? Kiedyś byłem o tym przekonany. Przeszło mi. Nie dlatego, że odkochałem się w USA. Po prostu dlatego, że naoglądałem się amerykańskich pejzaży. Owszem, piękne. Ale sfotografowane tyle razy na tyle sposobów, że… dla mnie starczy. Ileż razy mogą wzbudzać zachwyt Antelope Canyon, Horseshoe Bend czy Delicate Arch? Pewnie gdyby mi ktoś zafundował dwa tygodnie w Yosemite, to bym nie odmówił i jako 733534 fotograf próbował sfotografować Half Dome inaczej niż Ansel Adams. Gdybym miał jednak wydać na to własne pieniądze, USA jako cel wyjazdu fotograficznego byłby daleko na liście. Jest tyle pięknych i nieobfotografowanych miejsc, że po prostu szkoda czasu na powtarzanie tego, co zostało już zrobione dobrze. Taka na przykład Wenezuela ma 43 parki narodowe – ile z nich kojarzymy wizualnie tak jak np. „Tetons and the Snake River”?

No i Polska. Polska jest zdecydowanie niedofografowana.

PS. To kółko to w Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach.

  1. ekhem … czuje jakby wpis był do mnie kierowany ;P Ale się z nim nie zgadzam to wiesz :))

    ps. podpisałbys że to na zdjęciu to Starachowice 😉

  2. Dobre – zgadzam się. A nie odpowiada mi nie tylko amerykański styl życia, ale przede wszystkim amerykański sposób myślenia i narzucanie go światu. Przy tych dwóch „nie” pozostałe elementy stają się mało ważne. A w fotografii przyrodniczej (razem z karajobrazową), bo taka mnie najbardziej interesuje, nie lubię cukierkowości, która pojawiła się tam razem z fotografią cyfrową i edycją komputerową zdjęć. Musi być pięknie podkolorowane, i nie ważne, że nie jest prawdziwe. Tak to wygląda tam powszechnie i promieniuje na resztę świata (m.in. w podręcznikach fotografowania). Całe szczęście, że nie dotyczy wszystkich amerykańskich fotografów, a bardzo wielu europejskich nie zwraca nawet uwagi na tę modę. A na plener to pojadę za rok – wiosną na Podlasie, a jesienią w Bieszczady albo na Roztocze.

    1. „A nie odpowiada mi nie tylko amerykański styl życia, ale przede wszystkim amerykański sposób myślenia i narzucanie go światu.”
      Każdy by chciał, gdyby tylko mógł. Francuzi mają nawet instytucje, które kształcą takich kierowanych na zagranicę ewangelizatorów i misjonarzy „french way of life”. Tylko jakoś to mało efektywne, bo „way of life” bagietek i ślimaków nie jest tak atrakcyjna.
      „Musi być pięknie podkolorowane, i nie ważne, że nie jest prawdziwe. Tak to wygląda tam powszechnie i promieniuje na resztę świata (m.in. w podręcznikach fotografowania)”
      Oj, nie miałbym odwagi, żeby twierdzić, że to jakieś odbicie amerykańskiej fotografii. A co do podręczników, to zdecydowanie wolę te z nawet przekolorowanymi obrazkami zachęcającymi początkujących do fotografowania niż polskie podręczniki fotografii z PRL-u, gdzie zdjęć w ogóle nie było, a jeśli były – to lepiej, żeby ich jednak nie było.
      „A na plener to pojadę za rok – wiosną na Podlasie, a jesienią w Bieszczady albo na Roztocze.”
      Będę wypatrywał zdjęć z tych wyjazdów!

      1. Nie będziemy się za dużo szturchać, ale jednego kuksańca to oddam:
        „A co do podręczników, to zdecydowanie wolę te z nawet przekolorowanymi obrazkami zachęcającymi początkujących do fotografowania niż polskie podręczniki fotografii z PRL-u,…”
        1. Przecież ty Piotrze, dzieckiem może już bywszy, nie znasz PRLu, połowa Twoich/Waszych gości też.
        2. A dzisiaj mamy w Polsce (ja mam na półce, a jestem przekonany, że Ty też) świetne treściowo i ilustracyjnie (bez nadmiernego podbijania koloru) barwne książki/podreczniki o fotografowaniu polskich autorów. Zatem nie rozumiem tego co napisałeś. Mało tego – co najmniej dwie książki polskich autorów, które mam, biją na głowę treścią i obrazami analogiczne wydania amerykańskie (też kilka mam) – czasem przegadane i czoto przekolorowane.
        Ale… dobrze, że każdy może sobie wybrać co mu się podoba. A z fotografów amerykańskich też jest co wybierać – ja np. cytowanego przez Ciebie A. Adamsa to jednak wybrałbym. Ale szukając np. wśród amerykańskich fotografów koni (tak, konie też się fotografuje), to jednak w Europie znalazłem kilku lepszych. w tym nawet dwie Polki. Nie wiem dlaczego, ale do koni to teraz większy sentyment mają panie.

        1. 1. No aż tak młody to nie jestem 🙂
          2. Teraz tak. Ale moda na to, że podręcznik ma być nie tylko dla inżynierów i maniaków, którzy zacisną zęby i przegryzą się przez techniczną treść, a do tego jeszcze powinien ładnie wyglądać i zachęcać – to nie jest nasza rodzima tradycja. Podejrzewam, że to wydawnictwa wymusiły na autorach dopasowanie się do obcego standardu.
          A jeśli tropimy najgorsze wydane u nas podręczniki fotograficzne, to wcale nie byłbym pewien, że nasi nie będą w czołówce.
          To teraz podrzucę Tobie kamyczek – nie ma u nas wydanego ani jednego porządnego podręcznika do makrofotografii. Zresztą jedyną znaną mi porządną pozycją jest „Closeup in nature” Johna Shawa – ale tego raczej nikt u nas nie wyda, bo to bardzo analogowe jest (trochę jednak w cyfrze możliwości przybyło, a i kwestia problemów związanych z materiałami analogowymi się zdezaktualizowała).

    2. Narzekamy na manierę , ze fotki sa przekolorowane , przetworzone , przekłamane. Taaak , ja to wiem sama , to wiem bo byłam w takich miejscach , które zobaczyłam w albumie i mnie zachwyciło , i co? I nic w realu wcale nie było takie zachwycające. Zresztą daleko szukać, kiedy czasami oglądam np. wysoko oceniane fotki z Pienin ( wydaje mi sie , ze jakieś wygrało nawet konkurs) to siedzę i myślę ile ten człowiek musiał się nasiedzieć , zeby wyciągnąć cos tak bajecznego. Ja byłam w Pieninach polowałam na różne momenty , o wschodzie , o zachodzie i nigdy nie wyszły mi nawet zbliżone do tych. ( wiem , wiem mało zdolma jestem) Chodzi mi o to , ze to my ( czy ja jestem fotografem- czy powinnam tak pisać?) fotografowie przekłamujemy rzeczywistość podrasowując fotki, a takie podrasowane najlepiej sie sprzedają. Kto kupiłby kalendarz z szarymi , mało kolorowymi widoczkami? Jednostki , koneserzy, a reszta wybrałaby podrasowane jelenie na rykowisku we mgle , ostre , wypasione kolorystycznie z klimatem.

      1. Rzeczywistość zawsze wygląda gorzej niż na zdjęciach. Podobno jedynym obiektem architektonicznym, który w naturze prezentuje się lepiej niż na fotografiach jest Tadż Mahal, ale nie byłem więc nie potwierdzam 😉

    3. Taaaak, ta cukierkowość cyfrowa jest zwłaszcza widoczna na tych wszystkich bajecznie kolorowych zdjęciach robionych średnim formatem na Velvii… :} W Polsce żeby nie szukać daleko takim fotografem pejzażystą jest przecież Bartek Dybowski, który jak sam twierdził w wywiadzie sprzed 2 lat próbował robić na cyfrze, ale się nie mógł przekonać. A jego zdjęcia są kolorowe do wyrzygania i takimi zresztą je lubię.

  3. No nie wiem Piotrze, ja byłam raz i chcę tam wrócić na maksa, Na każdym kroku jest coś ciekawego , niekoniecznie w parkach narodowych.
    Jestem zachwycona ich mentalnością , ich podejsciem do życia, ich wyluzowaniem. Jedno mnie tylko razi – głupota wszechobecna , głupota czyli brak wiedzy ogólnokształcącej. Ale mam wrażenie , ze przez to własnie tacy są wyluzowani.
    I gdybym miała teraz wolne 10tysiączków to albo bym obiektyw kupiła , albo bym już siedziała w samolocie do Nowego Jorku- chcę tam być jeszcze raz. Byłam w Londynie , Paryżu , Barcelonie , Berlinie itd , ale to Nowy Jork ciągnie mnie jak magnes. Coś w tym jest. Wczoraj rozmawiałam ze znajomymi , którzy byli na krótkiej bo tygodniowej wycieczce w Stanach, wrócili oszołomieni , z wielkim WOW! i chcą tam jak najszybciej wrócić. Takie są Stany.

  4. Chcę też dodać , ze każdy z nas ma swoje priorytety na wyjazdy . Ja przede wszystkim patrze na bezpieczeństwo. Nie korzystam z usług biur podróży , zawsze sama sobie organizuję i dla mnie niewyobrażalne jest to , ze nie mogłabym swobodnie i bezpiecznie się przemieszczać. Dlatego daleki wschód z Chinami , Indiami czy Tajlandia nie są dla mnie, choć oglądając z tego regiony zdjecia szczęka mi opada i z zazdrości pękam ale niekoniecznie chcę tam jechać, a do Ameryki , zaraz , już , natychmiast.
    To , ze oglądamy wciąż te same widoczki jest wynikiem tego , ze ludzie jeżdzą utartymi szlakami lub z wycieczkami ( ze stałym ramowym programem) . Ale tak jest Piotrze , kiedy pierwszy raz się tam jedzie to człowiek chce zobaczyć to co już widział w TV czy w internecie, chce zaliczyć atrakcje. Dopiero kolejne wyjazdy w to samo miejsce pozwalają na odkrywanie tego co zostało przez nas za pierwszym razem nie zauważone.
    Kolega zafascynowany wschodem kiedy kolejny raz pojechał na wschód naszego globu , wrócił zniesmaczony i powiedział : „zmieniam kierunek , ile można, ciągle te pagody i pagody, ciągle ta bieda , ten smród” – i teraz jezdzi i zwiedza Australię. I fotki z Sydney też ma, z tych samych miejsc co tysiące innych turystów. I co i tak sa świetne i tak wszyscy mu zazdroscimy.

    1. ” Ja przede wszystkim patrze na bezpieczeństwo.”
      I naprawdę w USA czujesz się tak bezpiecznie? Pominę statystyki o światowym rekordzie w liczbie więźniów na 1000 mieszkańców czy „nobody walks in LA”, ale jakiś czas temu trafiłem na dpreview na wątek o tym, co zabierają amerykańscy (sic!) fotografowie jadąc w plener. Wygrał fotograf, który oprócz standardowego zestawu pistoletów, rewolwerów, że o miotaczach gazu nie wspomnę (bo to tylko na zwierzęta), zabiera strzelbę gładkolufową i karabin szturmowy. Zwycięzca wprawdzie mieszka przy granicy z Meksykiem, ale uczestnicy dyskusji pochodzili z różnych stanów i generalnie się zgadzali, że ruszanie się z domu bez „guna” jest nie do pomyślenia.
      „To , ze oglądamy wciąż te same widoczki jest wynikiem tego , ze ludzie jeżdzą utartymi szlakami lub z wycieczkami”
      No ja piszę przede wszystkim o zdjęciach robionych przez Amerykanów. Którzy dość solidnie obfotografowują swój kraj, czego im zazdroszczę i w czym, apeluję, należy ich naśladować.

      1. Ani razu nie poczułam się zagrożona, ani razu nie miałam poczucia , ze może być niebezpiecznie. … No może raz kiedy idąc przez 4 godziny przez pustynie do miejsca zwanego the Wave słychać było pomruki Pumy. Moja ciotka, 64letnia amerykanka wyjęła miotacz gazu i powiedziała że jest w gotowości. Czym mnie strasznie rozśmieszyła.
        Zresztą ja tam czułam sie jak w Europie czy nawet w Polsce, wystarczy zachowac jakieś minimum ostroźności , nie narażac się tubylcom i jest się witanym z otwartymi ramionami.

      2. Kraje takie jak Australia , Stany czy Japonia sa taką mieszanką kultur , krajobrazów i są tak kontrastowe , że tubylcy i goście wciąż nie mogą wyjść z zachwytu. Ale prawda jest taka zachwycamy się tym czego nie oglądamy na co dzień .Przykład:
        Moja ciotka ( ta 64letnia) 2 lata temu pierwszy raz przyjechała do Polski i mimo , ze zwiedziła Europę zachodnią , południową , Meksyk , i inne bardziej lub mniej egzotyczne kraje, to wciąż twierdzi , ze tak pięknych widoków jak w Polsce to nie ma , a widok Morskiego Oka ze schroniska jest dla niej wciąż najbardziej bajkowy. A… i nasze plaże na Helu , takich pieknych białych plaż to nie ma nigdzie. Ot i całe sedno. Ciągnie i zachwyca nas to co jest daleko , egzotyczne i finansowo niedostępne i ogladamy to wszystko na pięknych fotkach.

  5. A tak nawiasem mówiąc to wedle Twojego myslenia to bez sensu jest jeżdzic co roku w Tatry. Po co? Przeciez takie same fotki , te same ujecia zalewaja internet. Ale jednak jest cos co ciągnie , co wyzwala w nas zachwyt i chęć uwiecznienia kolejny raz Świnicy , czy Doliny Gasienicowej. Co to jest Piotrze? To miłość do fotografii i miłość do miejsc w których czujemy sie wspaniale. I nie ma znaczenia czy sa to Stany czy Tatry . A przypadkiem to kasa nie jest głównym wyznacznikiem naszych preferencji podróżniczo-fotograficznych? Bo ile razy można fotografować robaczki czy kwiatki na osiedlowej łączce i liczyć na to , ze to bedzie moje zdjecie życia …

  6. P/S Ale zgadzam się , ze dwa razy sie do tej samej rzeki nie wchodzi dlatego przy takich funduszach jakimi dysponuję czyli jesli wygram w Totka to nie jadę do Stanów lecz do Australii 🙂

  7. No właśnie, a ja o tym obfotografowaniu Polski. Bo tak faktycznie, to pomysłów jest sporo i jeszcze jeden, że może by bazę ładnych miejsc i w ogóle. Ale jak się spojrzy na google maps, to ta Polska taka zapomniana z tymi fotografiami nie jest, natomiast czasami brakuje tego amerykańskiego splendoru i wow i ah i oh. Może po prostu nie mamy aż tak dobrych fotografów jak Ansel Adams, bo w to że polska nie jest łał to nie chce słyszeć. Z drugiej strony to mamy dobrych fotografów mody o których pisze się w różnych pismach (przyznaję zaglądam też do konkurencji). Może po prostu warto poczekać na tego super fotografa i go do tego odpowiednio wypromować. Ewentualnie pozostaje mi jeszcze jedna myśl, że tych naszych super fotografów to pewnie jest już minimum kilku, natomiast brakuje im odpowiedniej reklamy. 🙂

    1. Nie bluźnij!!! Edward Hartwig – jego album pt. Wierzby stoi u mnie na honorowym miejscu, Henryk Poddębski i jego Kresy oraz wielu innych, tylko marketingu brak, ot co.
      Gdziekolwiek nie pojadę w Polskę wracam z oczami jak talary i opadniętą żuchwą ze zdziwienia, że tak ładnie a ja dopiero teraz to zauważam.
      Nie chcę przez to powiedzieć, że w inne regiony Świata nie chciałbym pojechać, ale tu na miejscu jest również sporo perełek do obejrzenia i prezentacji szerokiej publice.

      1. Z pewnością problem w promocji i popularyzacji. A także… polityki kulturalnej. Gdyby np. któreś z ministerstw czy innych agend rządowych przy okazji promocji kraju zainteresowało się klasykami fotografii pejzażowej, to korzyść byłaby potrójna – promocja Polski atrakcyjniejsza, promocja polskiego fotografa, a jednocześnie zaczęlibyśmy w świadomości obcokrajowców utrwalać własne ikoniczne lokalizacje.

  8. Trochę poboczny wątek, Piotrze czy za każdym razem trzeba się wpisywać w celu dopisania kilku zdać do Waszego bloga? Nie ma opcji zapamiętania „wpisywacza” – pewnie jest a ja się słabo w blogeriach orientuje…

    1. Wystarczy, jeśli raz się zarejestrujesz (w „Mecie” :)), a później zalogujesz i każesz się zapamiętać przeglądarce – automatyczne logowanie załatwi kwestię wpisywania czegokolwiek.

  9. Piotrze napisałeś:
    „1. No aż tak młody to nie jestem” – nadal jesteś (dla mnie) młodzieńcem.
    „2. Teraz tak. Ale… To teraz podrzucę Tobie kamyczek – nie ma u nas wydanego ani jednego porządnego podręcznika do makrofotografii. Zresztą jedyną znaną mi porządną pozycją jest „Closeup in nature” Johna Shawa – ale tego raczej nikt u nas nie wyda, bo to bardzo analogowe jest (trochę jednak w cyfrze możliwości przybyło, a i kwestia problemów związanych z materiałami analogowymi się zdezaktualizowała).”
    Dorzucę jeszcze Close-up & Macro Roberta Thompsona (sprowadziłem z USA, ale to, o ile pamietam, Anglik – górą Europa). To nic, że fotografuje makro na Fuji Velvia średnim formatem – różne modele Mamija, i do tego korzysta z pokłonu. Aparat aparatem; analog czy cyfra – nie to jest najważniejsze; najważniejsze jest uczenie myślenia podczas fotografowania, uczenie tego, żeby fotograf był świadomy celów i środków oraz umiał wybierać właściwe rozwiązania. W tej książce są przepisy/receptury odautorskie (bo jakże inaczej uczyć), ale ważniejsze jest to, że są także analizy prezentowanych sposobów fotografowania. Jest zadawanie pytań (czesto między wierszami) i zaraz potem są odpowiedzi, wyjaśnienia, analizy.
    Podręczniki do fotomakrografii powinni pisać autorzy profesjonalni, tzn. ci którzy na macro zarabiają na zycie. A czy u nas są tacy? Znam tylko jedno nazwisko (L.Sz.) profesjonalisty uprawiającego (i uczącego) klasyczne makro (wśród wielu innych kierunków) w Plolsce , ale żyje chyba raczej z fotografii reklamowej uprawianej za oceanem. Mamy w Polsce świetnych makropasjonatów, ale im nie starczy czasu na napisanie podręcznika, bo muszą jakoś zarabiać na życie i krasć czas na swoją makropasję. Zresztą obserwuję, że prawie każdy z nich fotografuje inaczej – różnymi technikami, zatem pokazałby tylko swoja ścieżkę. Rozwiazaniem byłoby zaproszenie 3-4 wiodących entuzjastów makro i close-up do połączenia sił. To organizacyjnie w Polsce jest bardzo trudne. Poparzyłem się ostatnio montujac taki zespół do napisania nowoczesnego, „najlepszego” podręcznika akademickiego. Mając duże doświadczenie w pojedynkę (i to w PWN -tak tylko żeby się pochwalić), myślałem że ilość przejdzie w jakość; przeszła w zero.
    W Polsce należy poświęcić się i pisać samemu albo najwyżej we dwóch/dwie/dwoje (też mi sie udało). Pisałem kilka razy zespołowo – końcowe dzieła mnie nie zachwyciły. W końcu PWN na moje wieloletnie sugestie odpowiedziało tłumaczeniem dobrego podręcznika „zachodniego”. Tyle z własnych doswiadczeń. I to jest właściwa droga także w „makro”. Jeden – dobry dla początkujących został przetłumaczony. Jest to Fotografia zbliżeniowa Michaela Freemana – fotografa National Geografic (znowu górą Europa).

    Ufff, na jakiś czas wystarczy – bo lubię rzadko… ale muszę wtedy długo.

    1. „Dorzucę jeszcze Close-up & Macro Roberta Thompsona”
      To zostało wydane u nas pod tytułem „Makro i szczegóły”. Trzy lata temu przez wydawnictwo Zoner. W skandalicznym tłumaczeniu, co niestety jest znakiem firmowym książek wydawanych u nas przez Zonera. Raczej nie jest to książka, która wyjaśni wszystkie problemy, jakie zawsze z makrofotografią mają początkujący – http://www.dfv.pl/ksiazki.html?id=631.

      „analog czy cyfra – nie to jest najważniejsze; najważniejsze jest uczenie myślenia podczas fotografowania, uczenie tego, żeby fotograf był świadomy celów i środków oraz umiał wybierać właściwe rozwiązania.”
      No najpierw musi mieć świadomość, z czego może wybierać i jak te rozwiązania działają. W makrofotografii tych kwestii technicznych jest wyjątkowo dużo i są one wyjątkowo złożone. Wprawdzie można robić całkiem fajne zdjęcia w pełnej nieświadomości technicznych zagadnień, ale niektórzy jednak pytają „jak”, „dlaczego” i „po co”. A książki, która by na te kwestie odpowiadała przynajmniej przyzwoicie – nie znam.

      1. „niektórzy jednak pytają „jak”, „dlaczego” i „po co”. A książki, która by na te kwestie odpowiadała przynajmniej przyzwoicie – nie znam.”

        Na pytanie „jak” – można poczytać dość często, czasem jest napisane dobrze, czasem słabo.
        Na pytanie „dlaczego” bardzo rzadko, ale też można, np. w znakomitej książce/podręczniku braci Kłosowskich – „Fotografujemy Ptaki”.
        Pytanie „po co” jest wieloznaczne; na nie najlepiej odpowiadać sobie samemu.
        Ale… na wszystkie trzy pytania odpowiadają Kłosowscy, odpowiada takze A. Mroczek w swojej „Książce o fotografowaniu”. Czytam ją, i wielu rzeczy nie rozumiem. Co to znaczy? Czy ksiażka jest źle napisana? A no, doszedłem do wniosku, że nie miałem swiadomości o istnieniu „pewnych rzeczy” w fotografii. Z tej ksiażki zaczynam uczyć się fotografii od nowa. To nic, że jest tam dużo o fotografii analogowej czy np. o swiatłomierzach (dzisiaj niejeden fotoamator nie wie że coś takiego ma w aparacie, a kiedyś nie było wcale).
        A tak na marginesie, polskie tłumaczenia książek o fotografii są niestety czesto fatalne, bo robi to tłumacz a nie fotograf.
        Razem z ksiażką A. Mroczka kupiłem w Helionie „Fotografię przyrodniczą – Techniki pracy najsłynniejszych fotografów natury” – Chrisa Westona. Książka niby dobra, spece dzielą sie swoimi sposobami (na tyle na ile chcą), ale co jakiś czas napotykam dziwne, niejasne sformułowania i zwroty. Nie można tłumaczyć książek fachowych – bo zna się jezyk. Tłumacz powinien przede wszystki głęboko znać przedmiot tłumaczenia, a dopiero potem być anglistą.
        Coś, nie tylko za długo, ale i za często tu piszę. Nowy wpis „Aaa…” potraktuję może później.

        1. „Ale… na wszystkie trzy pytania odpowiadają Kłosowscy, odpowiada takze A. Mroczek w swojej „Książce o fotografowaniu”. ”
          No, ja pisałem o jak, dlaczego i po co na znacznie prostszym poziomie – technicznym. I w odniesieniu do makrofotografii. A tutaj ani Mroczek, ani Kłosowscy nie odpowiadają, bo zajmują się zupełnie inną działką. Tymczasem zanim ktoś zacznie sobie zadawać pytania „dlaczego” na poziomie fotograficznej metafizyki, to najpierw chciałby wiedzieć „dlaczego mam kupić to a nie tamto” i „jak to będzie działać”. A książki, która by to wyjaśniała w odniesieniu do makrofotografii na prostym poziomie technicznym uprawianej narzędziami cyfrowymi, ale bez skandalicznych błędów i bzdur – nie znam. Owszem, tamten Mroczek i Kłosowscy są bardzo dobrzy, to teraz ktoś powinien taką książkę napisać o makro.

          „Książka niby dobra, spece dzielą sie swoimi sposobami (na tyle na ile chcą)”
          Nie, książka bardzo niedobra. I żadni spece się niczym nie dzielą, tylko cwaniak autor (Weston) sobie zapożycza różne wypowiedzi i anegdoty, z których niekoniecznie cokolwiek wynika, i udaje, że to „porady speców napisane dla tej książki”. „Techniki pracy najsłynniejszych fotografów natury” – tyle, że zdjęć innych autorów niż Weston są bodaj całe trzy. A sam Weston nic ciekawego do powiedzenia nie ma.

  10. No tak, ja potraktowałem sprawę ogólnie, wychodząc poza makro. Wróćmy do tego tematu i potrzebnej książki o fotografii zbliżeniowej (bo to jest właściwe, bardziej pojemne określenie), a właściwie do jej aspektów technicznych.

    „…I w odniesieniu do makrofotografii. …chciałby wiedzieć „dlaczego mam kupić to a nie tamto” i „jak to będzie działać”.

    O, to będzie problem. Mój mistrz i nauczyciel robi świetne makro techniką, jakiej nie jestem w stanie opanować (powodów nie podam) i która nie podoba mi się również teoretycznie (a cały czas czegoś od mojego guru jeszcze się uczę). On ani spojrzy na technikę, której ja używam. Ja uzywam dwóch zdecydowanie różnych – jedna wymaga zwykle monopodu, a druga wyłącznie statywu. Ta pierwsza zawsze z AF, czego ci „prawdziwi” od makro nie są w stanie zrozumieć i zaakceptować, a czasem traktują mnmie jako wywrotowca.
    Znani mi mistrzowie fotografują stosując jeszcze kilka innych sposobów (opisują je i ilustrują zdjeciami na różnych forach). Większość z nich jest absolutnie nie do zaakceptowania w moim fotografowaniu przyrodniczych drobiazgów; stosują np. wymyślne zestawy oświetleniowe, mieszek czy nawet pierścienie pośrednie. Ale oni oczywiście robią bardzo dobre zdjęcia, najczęściej technicznie lepsze od moich.
    I co zaproponować początkującemu amkatorowi w takim podreczniku?
    Pięciu (na przykład) autorów powinno być może omówić/zilustrować/zachwalać swoje techniki, a redaktor całości powinien nad tym popracować (ale oczywiście inaczej niż zrobił to Ch. Weston) omówić co się zyskuje, a co traci stosując tę czy inną technikę.
    Ograniczyliśmy się tu do warsztatu, a dla mnie jest to sprawa drugorzędna. Fotoamatorzy mają sie uczyć przede wszystkim estetyki fotogtrafii w ogóle. Od samego poczatku, a nie dopiero po opanowaniu techniki. W fotografii zbliżeniowej czesto wybór techniki (choćby: światło zastane, flesz i dyfuzor, jakieś inne lampy, blenda) będzie uzależniony od tego, jaki ma być końcowy obraz pod względem estetycznym, np. czy ma mieć „duszę”, czy będzie dokumentem, czy będzie zdjęciem technicznym. I to wszystko powinno też znaleźć się w takim podręczniku.
    Ufff, idę spać. Nie sprawdzam nawet literówek.

    1. „Pięciu (na przykład) autorów powinno być może omówić/zilustrować/zachwalać swoje techniki, a redaktor całości powinien nad tym popracować (ale oczywiście inaczej niż zrobił to Ch. Weston) omówić co się zyskuje, a co traci stosując tę czy inną technikę.”
      No to czekamy na taką książkę.

      „Ograniczyliśmy się tu do warsztatu, a dla mnie jest to sprawa drugorzędna. Fotoamatorzy mają sie uczyć przede wszystkim estetyki fotogtrafii w ogóle. ”
      Najpierw trzeba wiedzieć co można osiągnąć i jak, a później można dokonywać estetycznych wyborów, gdy sama technika staje się przezroczysta. Inaczej mamy amatorów, którym wychodzi, co wychodzi, bo nie potrafią inaczej.

      1. „No to czekamy na taką książkę.”
        Niestety, chyba się nie doczekamy.

        A co do drugiej kwestii, to pozwolę sobie pozostać przy odmiennym zdaniu. Fotograf „świadomy” powinien wiedzieć do czego dąży i czego oczekuje, i dopiero do tego dobierać technikę/i. Podglądać i uczyć się od najlepszych, a przede wszystkim znaleźć swojego osobistego guru „na codzień”. Miałem to szczęście, że znalazłem natychmiast, kiedy zdecydowałem się na fotografię zblizeniową. Uczyłem sie od niego jakości fotografowania, natomiast technikę wypracowałem sobie sam. Całe szczęście, że mój mistrz nie powiedział ani jednego złego złowa, że fotografuję inaczej. Krytykuje mnie tylko wtedy, kiedy zdjęcie nie jest technicznie na odpowiednim poziomie. I tak już chyba zostanie, bo „fotografuję dla siebie”, zatem ważniejsze dla mnie są emocje podczas fotografowania i powtórne przeżywanie ich np. podczas oglądania dużego powiększenia. „Nie widzę” niewielkich przepaleń czy braku szczegółów w głębokich cieniach. Ważna jest ekspresja i ciekawe ujęcie, co oceniam „na pierwszy rzut okiem”. Się podoba albo się nie podoba. Chyba dlatego nie przepadam za technicznie doskonałymi HDRami i innymi sklejankami (stackami). Są dla mnie nienaturalne, tak nie widzimy otaczającego nas świata. Podziwiam oczywiście ich stronę techniczną, ale brakuje mi w nich „duszy”.

        1. „Fotograf „świadomy” powinien wiedzieć do czego dąży i czego oczekuje”
          No ja bym chciał zobaczyć choć jeden porządny podręcznik do makro dla fotografów jeszcze nieświadomych…

  11. „No ja bym chciał zobaczyć choć jeden porządny podręcznik do makro dla fotografów jeszcze nieświadomych…”

    Nie wiem czy porządny, ale dla początkujących wystarczy: „Fotografia zbliżeniowa” Michaela Freemana. Gdybym kupił zanim zacząłem, byłbym bardzo zadowolony. Wprowadzenie do tematu, dane fizyczno-techniczne takiego fotografowania, bardzo dużo wskazań warsztatowych.
    A później proponuję fora internetowe, np. makropasja.pl . Mając już trochę własnego doświadczenia, można dużo skorzystać. Ludzie dzielą się tam swoją wiedzą z każdym – na każdym poziomie. Sprzęt, warsztat, i sporo rzeczowych dyskusji i omówień prezentowanych zdjęć. Niestety, jak wszędzie – spotkać można też „gołe” zachwyty i krótkie „dobre” albo „”niedobre”. Ale nauczyć można się bardzo dużo. Ścierają się tam różne „szkoły”. Polecam początkującym przejrzenie różnych wątków, zwłaszcza sprzętowo-warsztatowych. No i pooglądanie prac mistrzów. Internet często nieźle zastępuje książki, chociaż osobiście wolę jednak na papierze.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *