Dębik ośmiopłatkowy, Islandia fotowyprawa

Mistrz mikrosztoków

To nie ja będę decydował, kto zostanie fotografem-zawodowcem pełną gębą, na pełen etat i z pełnym portfelem – napisał jeden z komentujących moją poprzednią notkę. Owszem, to nie ja będę o tym decydował. Czego wszyscy przyszli i niedoszli zawodowcy powinni gorzko żałować, bo nawet w najbardziej pieskim humorze nie jestem tak wredny i bezwzględny jak niewidzialna ręka rynku. Ale żeby się znowu nie skończyło na argumentach, że „co ja tam wiem”, to proponuję spytać takiego, co z pewnością wie o zarabianiu na zdjęciach w dzisiejszych trudnych czasach.

Yuri Arcurs to absolutny król i mistrz mikrosztoków. Rocznie sprzedaje zdjęcia o łącznej wartości zbliżającej się do 10 milionów dolarów – przy czym pojedyncza sprzedaż przynosi od jednego do kilkunastu dolarów (przynosi agencji, a nie fotografowi, o czym dalej). Jak więc ławo policzyć – sprzedaje miliony zdjęć (co należy czytać: wiele zdjęć sprzedaje wielokrotnie). Arcurs był pionierem (i nie wiem, czy ktoś go do dzisiaj w tym naśladuje) wielkoprzemysłowego podejścia do mikrosztoków: nie pstryka, nie obrabia, nie opisuje i nie wysyła sam, tylko jest szefem manufaktury fotograficznej (obecnie zatrudnia 100 osób), która produkuje tysiące zdjęć rocznie. Starczy tych rekomendacji?

Jeśli ktoś wie wszystko o zarabianiu na mikrosztokach, to jest to Yuri Arcurs. I co on na ten temat mówi wprost:

– Jest za późno, żeby wchodzić w mikrosztoki i uzyskać sensowne dochody. Na to był czas 5-7 lat temu, teraz trzeba by konkurować z fotografami, którzy przez te lata zbudowali pokaźne portfolio, a zysk z mikrosztoków ma się pod warunkiem dużej liczby i wysokiej jakości oferowanych zdjęć.

– Jest za późno zaczynać, bo zyski się zmniejszają, ponieważ mikrosztoki zwiększają marżę (teraz fotograf dostaje nawet poniżej 1/5 wartości sprzedaży), banki zdjęć są nasycone materiałem po dachy, a konkurencja jest zabójcza.

– Zdjęcia, które można zrobić tanim kosztem (martwa natura, przedmioty, scenki bez ludzi) to już zupełnie strefa śmierci. Sztoki są tego pełne, nie przyjmują, a jeśli przyjmą, to takie zdjęcie zginie wśród miliarda podobnych. Sens ma tylko robienie zdjęć drogich – w egzotycznych lokacjach, z modelami, starannie oświetlonych. Przy czym te drogie zdjęcia sprzedaje się tanio – jak wszystkie inne, czyli za dolca lub dziesięć. Sam mistrz Arcurs przyznaje, że obecnie średni zwrot kosztów produkcji zdjęcia to u niego 30 miesięcy – czyli sprzedaż zdjęcia przez 2,5 roku pokrywa tylko koszt jego produkcji, a jakieś zyski są dopiero później. To wszystko średnio oczywiście i w odniesieniu do mistrzowskiej fabryki Duńczyka. Zresztą, jak sam przyznaje, jego stać na to, żeby produkować drogie zdjęcia nawet jeśli nigdy na nich nie uzyska zysku – bo zysk przyniosą mu inne. I dlatego go stać na to, żeby wydać 80 tysięcy dolarów na sesję z zespołem i modelami na Malediwach i przywieźć stamtąd 1500 zdjęć – czyli koszt produkcji jednego to 53 dolary. Całkiem nieźle, jak na sesję na Malediwach, ale nadal każde z nich musiałoby się sprzedać kilkadziesiąt razy, żeby z tego był dochód.

Co Yuri Arcus mówi między wierszami (a co jest jeszcze ciekawsze):

– Mikrosztoki to ślepa uliczka. Właśnie same siebie zjadają, ale najpierw zjedzą pracujących dla nich fotografów. Banki zdjęć są napchane fotkami po sufit, obniżają marże fotografów do absurdalnego poziomu i coraz bardziej niechętnie przyjmują nowe materiały. Nowi kandydaci na zawodowców będą głównie spędzać czas na znajdowaniu powodów, dla których ich kolejne fotografie są odrzucane. A nawet jak uda im się coś wrzucić – jakie są szanse na sensowną sprzedaż, gdy nasza fotografia jest jedną z kilkudziesięciu milionów innych?

– Nadchodzi czas wycinania pośredników. Tylko tak można albo zmniejszyć cenę albo zwiększyć marżę. Mikrosztoki (i duże sztoki tak samo) to pośrednik do wycięcia. Yuri właśnie uruchomił własną agencję – PeopleImages.com i sam sprzedaje swoje zdjęcia.

To jest szerszy i większy trend – pośrednicy w fotografii są wycinani i fotografowie sami sprzedają swoje zdjęcia. Także wielu pejzażystów od pewnego czasu uruchamia sprzedaż swoich fotografii przez własne strony. Wycięciem pośrednika (Grupona i podobnych) jest program 3H wydawnictwa Galaktyka. Ale…

Żeby zrobić własnego mikrosztoka, trzeba być Yurim Arcursem – mieć renomę, rozpoznawalną markę, a przede wszystkim bogaty materiał, w którym klienci mogą przebierać. Tak też może zrobić pejzażysta klasy Arta Wolfe’a. Ale aspirujący amator czy nawet zawodowiec z takim sobie dorobkiem może robić sprzedaż przez własną stronę i długo czekać na jakieś wpływy – jeśli nie ma tysięcy (a lepiej: dziesiątek tysięcy lub setek tysięcy) fotografii wysokiej jakości, to nie ściągnie klientów, którzy nie będą tracić czasu na tysiąc serwisów, mających po 100 dobrych zdjęć, tylko pójdą do serwisów, gdzie dobrych zdjęć są setki tysięcy – jak u Yuriego Arcursa.

„Cut the middleman” – wytnij pośrednika – to hasło na dzisiaj w profesjonalnej fotografii. Yuri Arcurs jest jednym z pionierów tego trendu i dlatego trafia do Zerkaczy. Warto do niego czasem zajrzeć, bo tam można znaleźć przyszłość fotografii.

Ilustracja powyżej: nieważne, czy zdjęcie jest fajne, czy nie. Czy się podoba na portalach fotograficznych czy dostaje najniższe oceny (albo jest po prostu ignorowane). W fotografii profesjonalnej istotne jest, czy komuś może być ono na tyle przydatne, by zapłacił dolca.

  1. Słusznie Waść prawisz. Ja sprzedaję zdjęcia z pośrednikami i bez pośredników i stosunek sprzedaży pośrednikowej do bezpośrednikowej ma się mniej więcej jak 1:40. A na pewno tej drugiej nie poświęcam czterdziestokrotnie więcej czasu.

  2. Ja w ogóle się ze stockami nie zadaję ale ja nie żyję ze zdjęć 🙂
    Przeczytałam kilka regulaminów – i cenników oczywiście – nie są zachęcające 🙁

    1. Są wręcz coraz mniej zachęcające: coraz mniej praw i procentu pieniędzy dla autora, a coraz więcej dla pośrednika.

  3. Ciekawa ta fabryka fotodolarów. Tak przy okazji spytam, skoro Yuri Arcurs nie pstryka, nie obrabia, nie opisuje i nie wysyła sam, tylko jest szefem manufaktury fotograficznej to kto jest autorem tych zdjęć, które sprzedaje? Wiem, są prawa osobiste i prawa majątkowe. Interesują mnie te pierwsze.

    1. Jeśli mnie pamięć nie myli, to o takiej sytuacji pisał kiedyś Darek – jeśli ktoś wykonuje zdjęcia w ramach swoich obowiązków pracowniczych (czyli pstrykanie ma w zakresie obowiązków i na etat), to nie przysługują mu prawa autorskie.
      Natomiast Arcurs nie pstryka i nie obrabia, ale to nie znaczy, że zdjęć nie robi. Jak mówi, jedyną rzeczą, z którą się nie rozstaje, jest notes i ołówek, którymi zapisuje pomysły na zdjęcia – a zapisuje je wszędzie, w każdych okolicznościach i o każdej porze, bo zawsze mu jakieś przychodzą. Później te pomysły są realizowane niekoniecznie przez niego, niemniej przynajmniej w moim pojęciu jest autorem tych zdjęć – jako najważniejszy czynnik stwórczy.
      Natomiast bardzo możliwe, że nie wszystkie zdjęcia są „jego” choćby przez przedstawienie wizji i pomysłu, niemniej jak się popatrzy na jego portfolio, to nie bardzo da się rozróżnić „jego” od „nie jego” – czyli jako szef manufaktury wyznacza standardy, poziom, estetykę, tematykę, a zespół zgodnie z wytycznymi produkuje.
      Jak się ma to wszystko do kwestii prawnych, to musiałby jakiś duński Dar_wro się wypowiedzieć (a ostatnio też południowoafrykański, bo tam Arcurs rozbudowuje drugie studio).

      1. Dla uściślenia. Pracownikowi nie przysługują autorskie prawa majątkowe, natomiast Arcus nie może wskazywać na swoje autorstwo. Osobiste prawa autorskie przysługują pracownikom – przynajmniej w myśl naszej Ustawy.

      2. Właśnie to mnie nurtuje. Ktoś kupuje zdjęcie i do czegoś mu jest potrzebne. Załóżmy, że chce to umieścić w jakimś folderze reklamowym. Pewnie nie musi podawać autora zdjęcia, ale jakby chciał podać, to kogo ma wpisać?

      1. Kupić można jakie prawa autorskie? Majątkowe! Osobiste są niezbywalne. Autorem zawsze jest pracownik, więc właściciel majątkowych nie może siebie wpisać jako autora. 😉

    1. To jest oczywiste. Pytanie jest inne. Kupuję zdjęcie z manufaktury Arcursa. Chcę gdzieś opublikować. Mam kaprys, żeby podać autora zdjęcia. Kogo mam wpisać?
      Przecież nie Arcursa.
      Zdaję sobie sprawę, że wymyśliłem problem księżycowy. Ale księżycowy dla mnie, Ty to na śniadanie, że trzy takie powinieneś rozwiązywać 🙂

      1. Wszystko zależy, jak ma umowę zawartą Arcurs z fotografami. Na pewno jednak nie mam możliwości Poza tym w świetle polskiego prawa Twój kaprys może być niewykonalny, bo np. autor zastrzegł sobie anonimowość. Więcej podpowiedzi nie będzie. marsz czytać F-LEXa! 😉

  4. A mnie zaciekawiła wspomniana w artykule idea 3H wydawnictwa Galaktyka.
    Czy ktoś już zastosował tę procedurę w praktyce i miał z tego wymierną korzyść ?

    1. No wchodzisz na stronę albo w te trzy książki o filmowaniu i od razu widzisz, na co została obniżona cena, jaka jest obecnie i ile czasu do resetu licznika. Możesz od razu zapakować książkę do koszyka po cenie, która aktualnie jest obniżona, a jak sobie założysz konto i się zalogujesz, to sam jeszcze możesz obniżać cenę każdej książki o 10 groszy. Przy czym obniżanie jest niezależne od kupowania – możesz obniżać, ale nie kupować, możesz kupować po cenie aktualnie obniżonej przez innych.

  5. Hm, wyraźnie są tacy, którzy wierzą w biznes sztokowy:
    Krótkie, subiektywne streszczenie newsa: w 2008 agencja fotograficzna Getty Images została kupiona za 2,4 miliarda dolarów, a teraz została sprzedana za 3,3 miliarda. A w ostatnim roku GI zrobiła wszystko, aby zniechęcić do siebie fotografów: obcięła im marże, przesuwała masowo zdjęcia Rights Managed do kategorii Royalty Free, a te z kategorii Royalty Free do hurtowych zestawów. Hm, i te zniechęcające fotografów działania sprawiły, że wartość GI wzrosła o połowę? Choć z drugiej strony, skoro Facebook mógł być wyceniany na giełdzie na 100 miliardów dolarów, a Instagram (zero dochodów) został sprzedany za miliard dolców…

    1. Bo ten świat trochę oszalał, generalnie to co naprawdę materialnie wytwarzamy jest mało co warte (bo wszystko robią Chińczycy 🙂 ) a wartość ma i to ogromną to co jest wirtualne ! Tam poza kilkoma komputerami nie ma żadnej wartości materialnej w świecie tym krążą jedynie jakieś „dane-informacje”. Owszem dane te mają swoją wartość, ale jak przychodzą trudne czasy (czytaj kryzys), to okazuje się, że prawdziwą wartość ma jedynie to co jest materialne. I to o zgrozo, jest również powodem kryzysów bo „pompuje się” do niewyobrażalnych wartości, coś co ma tylko wartość umowną. A banki inwestują w wirtualne przedsięwzięcia, spekulanci podbijają ceny no i kiedyś balon pęka … !!!
      Sorry to taka moja dygresja 🙂 nie fotograficzna.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *