Jak widzicie na dole strony, w „Obecnie czytanych” pojawiła się „Fotografia żywności od kuchni” – ostatnia książka fotograficzna Galaktyki. Ostatnia – w znaczeniu „najnowsza”, choć jest pewne ryzyko, że mógłbym użyć też określenia „ostatnia w tym roku”. Lepiej jednak nie będę używał tego określenia, bo jeszcze się okaże prorocze. W Helionie też skończył się wylew i wysyp podręczników fotograficznych, choć nadal coś się ukazuje – jeśli zrealizują zapowiedzi, to wydadzą w tym roku aż 5 nowych pozycji, w tym jednego Kelby’ego. Sprawdza się właśnie prognoza, o której pisałem półtora roku temu (vide: Książki, których nie przeczytamy). I wcale mnie to nie cieszy.
Powody takiej sytuacji są dość oczywiste. O najpopularniejszych zagadnieniach, takich, które interesują każdego fotoamatora, szczególnie początkującego (a takich zawsze jest najwięcej), wyszło po kilka, kilkanaście książek. Kilkanaście pozycji o ekspozycji, następny stosik o pejzażu, mała górka o portrecie, solidna sterta o fotografii ślubnej. Gigantyczną górę instrukcji photoshopowych trudno pominąć. Teraz powoli rośnie niedoreprezentowana kolekcja podręczników fotografowania żywności. To wszystko tematy, które mniej lub bardziej interesują każdego fotoamatora, a szczególnie każdego początkującego fotoamatora – czyli odpowiadają na potrzeby największej grupy. A przynajmniej odpowiadały, bo ileż potrzeba podręczników o podstawach ekspozycji, abecadle pejzażysty, portrecisty, ślubniaka? Zwłaszcza że wydane w ostatnich latach książki nadal są dostępne – jeśli nie w księgarniach, to na allegro. Nic dziwnego, że wyniki sprzedaży kolejnych takich pozycji były coraz gorsze, co zniechęca wydawców do wprowadzania nowych pozycji.
No dobrze, rynek poradników dla początkujących jest zapchany, ale co z książkami dla tych bardziej zaawansowanych? Tych akurat nigdy nie było dużo, a i tematów jest więcej, problemy trudniejsze, podejść, wariantów i strategii więcej. I gdzie one wszystkie? Tutaj jest problem, który dotyczy wszelkich publikacji dla zaawansowanych: im tematyka bardziej specjalistyczna, tym mniej potencjalnych czytelników. Im mniej zainteresowanych, tym wyższe ryzyko wydawcy, niższa sprzedaż, konieczność ustalania wyższych cen (co znowu redukuje grono klientów). Jest jakieś wyjście z kwadratury koła?
Spora część kosztów wydania książki to papier – koszt druku zależy od liczby egzemplarzy, więc mały nakład jest drogi, a duży wymaga, aby pozycja była popularna i masowa. Poniżej pewnej ilości sprzedanych egzemplarzy trudno nie dołożyć do interesu. Co jednak, gdy wyeliminuje się papier? Znika nie tylko potężny koszt drukarni, ale także ryzyko z „przestrzeleniem” nakładu i niesprzedanymi egzemplarzami. Publikacja elektroniczna, czyli e-book, to nie tylko brak kosztów produkcji każdego egzemplarza z osobna, ale też nakład dokładnie taki, jakie jest zapotrzebowanie. Nadal oczywiście pozostaje pewne minimum wysokości sprzedaży, które pokryje koszty wytworzenia książki (lub zakupu licencji), ale w przypadku e-wydania jest znacznie poniżej progu opłacalności wydania papierowego. Chcecie bardziej zaawansowanych książek fotograficznych? Nie szukajcie w księgarniach, tylko rozglądajcie się za e-bookami.
Powyżej zdjęcie nie z książki, tylko z Krety. Poznajcie kolokitianti – coś w rodzaju małych gołąbków z ryżu z ziołami zawijanego w kwiaty cukinii. Poniżej przypominam ankietę na temat e-booków.