Lód na plaży Jokursarlon, Islandia, szczęście w fotografii

Szczęście w fotografii krajobrazu

W zasadzie sprawa jest jasna – jeśli zdjęcie nie wyszło, to winny jest pech, czynniki obiektywne, trudne warunki i trolle. Jeśli fotografia jest świetna, to oczywiście cała zasługa przypada fotografowi, a szczęście nie ma tu nic do rzeczy. Ale zostawmy racjonalizację, która każe porażki przypisywać czynnikom zewnętrznym, a sukcesy – wewnętrznym. Takie myślenie jest bardzo ludzkie, ale z prawdą niewiele ma wspólnego.

Lód na plaży Jokursarlon, Islandia, szczęście w fotografii

„Płacą mi, żebym miał szczęście”

Powyższy cytat z Galena Rowella, świetnego fotografa krajobrazu i popularyzatora fotografii, który zginął w 2002 roku. Rowell wyraźnie nie potrzebował sobie nic racjonalizować, ale wolał wziąć pełną odpowiedzialność za efekty. Da się tak? Częściowo z pewnością tak – zwłaszcza przy podejściu Rowella, który był fanatykiem studiowania pogody i różnorodnych zjawisk optycznych, na jakie można natrafić w plenerze. Oczywiście „szczęście sprzyja przygotowanym” i tak należy rozumieć bon mot Galena Rowella. Petapixel przypomniał wkład Rowella w odkrycie dla fotografii „płonącego wodospadu” Horsetail Fall w Yosemite. Fenomen, który obecnie ściąga tłumy fotografów, w 1973 roku był zupełnie nieznany. Galen dowiedział się o tajemniczym zjawisku, wypytał mieszkańców okolicy, sprawdził warunki, w jakich „płonący wodospad” się pojawia (a są to tylko dwa tygodnie lutego, jeśli pogoda sprzyja, a opady były odpowiednie) i we właściwym momencie pojechał we właściwe miejsce. Miał szczęście, bo się wcześniej przygotował.

Szczęście w fotografii się trafia czy się ma?

Pamiętam wieczór nad jeziorem Gosausee podczas fotowyprawy do Austrii, gdy wydawało się, że słońce się nie pokaże zza chmur. Właściwie było już po zachodzie, tarcza słońca znajdowała się poniżej linii horyzontu. I gdy pół grupy już siedziało przy piwie w pobliskiej knajpie, chmury się na moment rozstąpiły, promienie błysnęły na Dachstein i cała góra stanęła w ogniu. Trwało to może minutę, kto miał rozstawiony statyw, ten zdążył uchwycić moment. Mogło światła nie być do samego końca? Owszem, mogło.

Wschód słońca nad Kaukazem, Gruzja

Pamiętam wieczorną sesję pod górą Kirkjufell na Islandii, gdy naszła taka mgła, że nie tylko góry nie było widać, ale w ogóle nic dalszego niż 10 metrów. Kilku uczestników fotowyprawy, mimo namawiania, żeby trochę poczekali, odpuściło i ruszyło na zasłużony odpoczynek. Pół godziny później mgła się rozeszła i mieliśmy jeden z bardziej spektakularnych zachodów słońca na Islandii. Mogło być ciemno i mgliście do samego końca? Owszem, mogło.

Jeśli nie spróbujesz…

Szczęściu w fotografii trzeba pomóc odpowiednim przygotowaniem, ale później… po prostu trzymać kciuki i próbować. Nigdy jednak nie ma pewności, że jak się dołoży starań, wszystko starannie zaplanuje, to na koniec pogoda postawi kropkę nad i. Jest za to gwarancja, że jak się nie spróbuje, to z pewnością nic się nie uda. A czasem, gdy się próbuje nawet bez wszystkich analiz sytuacji, prognoz i map, to trafi się fuks – jak części naszej grupy fotowyprawowej na zimowej Islandii, która fotografowała zorzę pod górą Kirkjufell wtedy, gdy wedle wszelkich prognoz i pomiarów zorzy nie miało prawa być.

U góry lód na plaży Jokulsarlon, gdzie zimą wschodzące słońce powinno podświetlać bryły lodu – ale wcale nie musi, jak chmura siądzie w nieodpowiednim miejscu. Niżej błysk przez chmury na gruzińskim Kaukazie, a całkiem na dole zamglony blask porannego słońca w Toskanii.

Mgły w Val d'Orcia, Toskania