Po internecie krążą porady różnego rodzaju, w tym i takie, które doprowadzają mnie do białej gorączki. Jednym z takich dziwnych, acz nieustannie popularnych zaleceń jest, aby fotografować mało – tym razem trafiłem na tę radę tutaj (porada 14.), aczkolwiek ani to debiut tej mądrości, ani jej ostatni występ.
Przyznaję, że nie rozumiem myślenia, które stoi za radą, aby doskonalić się w czymś przez nierobienie tego. Być może to jakaś pedagogika zen: ucz się ze zdjęć, których nie zrobiłeś; analizuj błędy, których nie popełniłeś; ciesz się z sukcesów wyobrażonych; zapamiętaj to, czego się nie dowiedziałeś. Może jest to metoda, która w jakichś dziedzinach działa – ja w każdym razie w ten sposób intensywnie ćwiczę balet.
Uczenie się zawsze wymaga popełniania błędów, sprawdzenia wielu ślepych dróg, samodzielnego zweryfikowania cudzych przepisów i poeksperymentowania z własnymi. Tego się nie da przemedytować, przemyśleć, przeprowadzić w formie jakichś gedankeneksperiment. Owszem, jest czas na myślenie, analizy i medytacje, ale później – po zrobieniu wszystkich mniej lub bardziej nieudanych eksperymentów. Wtedy trzeba kombinować, a nie zamiast pstrykania.
Żeby się nauczyć, trzeba się uczyć. Żeby nauczyć się fotografować, trzeba fotografować. A później trzeba starannie przejrzeć i przemyśleć skutki tej edukacji, wyciągnąć wnioski i spróbować jeszcze raz, tylko lepiej. I niekoniecznie należy od razu prezentować skutki tej edukacji – tutaj rzeczywiście wstrzemięźliwość jest wskazana.
U góry zdjęcie ze Skalnych Labiryntów, gdzie zaraz ruszamy, a gdzie jest mnóstwo okazji do nauki fotografii na błędach.