Wylądowaliśmy w komplecie, razem ze wszystkimi bagażami, więc korzystając z obecności wszystkich statywów, dzień rozpoczęliśmy przed wschodem słońca na mostach nad Kurą. Później było śniadanie i wykład o podstawach ekspozycji, analizie histogramu, fotograficznym BHP i wpływie wybranego stylu obrazu na rozpiętość tonalną rejestrowaną przez JPEG-i i RAW-y, a także szybki kurs doboru ekspozycji pod kątem tworzenia HDR-ów. I wszystko to w jakieś 2 godziny. Następnymi punktami dnia było wrzucenie bagaży do hotelu, popołudniowy spacer po Tbilisi, kolacja, wieczorne fotografowanie Tbilisi i ostatnia już, praktycznie nocna sesja na wzgórzu nad miastem, gdy statywy rozkładaliśmy na podwórku aktualnego premiera Gruzji i podobno najbogatszego człowieka na Kaukazie i okolicach.
Największym wyzwaniem była kolacja. Zaczęło się od pysznych przystawek, później była świetna zupa, a następnie kelner przynosił kolejne dania w kilkuminutowych odstępach, za każdym razem robiąc minę, jakby to teraz było to danie główne. No i jak tu nie wziąć chaczapuri? A później tylko jeszcze kurczaka w czosnku? No a ten szaszłyk… Gdyby to wszystko było podane na raz, byłoby łatwiej rozłożyć siły, a tak stopniowo zmienialiśmy się w smoki wawelskie. Nikt jednak nie pękł, jutro też nie będziemy pękać, choć za jakieś 4 godziny wyjeżdżamy z hotelu na wschód słońca.

Most Pokoju, Tbilisi, Gruzja