Brama do Civita di Bagnoregio, Toskania

Jesteśmy plagą czy ratunkiem?

Turystyka ostatnio wzbudza dość negatywne reakcje u tych, których turyści odwiedzają. Protestują mieszkańcy Wenecji, Barcelony, Rzymu i Dubrownika, a nawet Majorki, oskarżając przyjezdnych o nowe wersje plag egipskich. Z pewnością jest sporo racji w tym, że przez odwiedzających rosną ceny nieruchomości, miejscowym trudno wynająć mieszkanie (bo B&B bardziej się opłaca), a sklepy spożywcze są wypierane przez restauracje (więcej o tym tutaj – po angielsku).

Brama do Civita di Bagnoregio, Toskania

Z drugiej strony, gdy po zamachach w Paryżu masowo odwoływano wycieczki i hotelowe rezerwacje, też nie było powodów do radości, gdy francuski rząd dostał ultimatum, że albo przyciągnie z powrotem odwiedzających, albo tysiące paryżan stracą pracę, gdy hotele i restauracje nie będą miały kogo obsługiwać.

W Pitigliano, Toskania

Sytuacja nie jest więc jednoznaczna, a miło nam, że bywamy częścią tego dobrego i pożytecznego ruchu turystycznego. Civita di Bagnoregio, które od 5 lat odwiedzamy każdą wiosną i jesienią, odżyło dzięki turystom. Odżyło dzięki opłatom za wejście po stalowym moście do miasteczka na skale (dotąd było to 1,5 euro, od tych wakacji – 3 euro), ale też dzięki zapotrzebowaniu na usługi turystyczne – w ostatnich latach przybyło 400 miejsc pracy i Bagnoregio stało się włoskim ewenementem: małym, peryferyjnym miasteczkiem bez bezrobocia (więcej o fenomenie Bagnoregio – w Guardianie).

Mam też wrażenie, że podobnie animujemy Monticchiello i Pitigliano. Gdy pierwszy raz prowadziliśmy fotowyprawy do tych miasteczek, byliśmy dla miejscowych wyraźnie zaskoczeniem i atrakcją. Ostatnio nadal tam nie ma tłumów, ale turystów przybyło, a miejscowe knajpki już nie świecą pustkami.

Gdzie leży różnica między złym a dobrym turystą? Długa, skomplikowana (i miejscami dyskusyjna) odpowiedź w serwisie post-turysta, a prostsza… Odwieczną etyczną zasadą fotografii krajobrazowej jest: „zostaw za sobą tylko ślady stóp, zabierz ze sobą tylko zdjęcia”. Jeśli dodać do tego „…i daj zarobić miejscowym parę euro”, to chyba wystarczy, żeby przestać być częścią plagi.

U góry zatłoczona brama wejściowa do Civita di Bagnoregio (chwilę żeśmy czekali, żeby w bramie coś się zaczęło dziać), poniżej jedna z dwóch głównych ulic Pitigliano.

  1. Jesteśmy i plagą i ratunkiem, wszystko jest kwestią skali 😉
    Mnie zasmuca powiązana i z rozwojem turystyki postępująca globalizacja świata, zatracanie się miejscowego charakteru, McDonaldyzacja i PizzaHutyzacja…
    W tym roku pierwszy raz we Włoszech zobaczyłem McDonalda – we Florencji, na dworcu i w centrum…kwestia czasu, kiedy rozniesie się na zaraza po całych Włoszech (a może już tam jest i tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności było to mi oszczędzone?)

    1. Myślę, że Włosi, jak chcą, to potrafią się bronić przed przemysłem turystycznym – vide ustawa krajobrazowa, która w Toskanii dopuszcza tylko odtworzenie wiejskich domków w ich klasycznym kształcie (a co jest w środku, to już sprawa właściciela).
      Nie jestem fanem McDonaldów, ale trochę rozumiem, że każdy ma swój preferowany poziom zanurzenia w egzotycznej rzeczywistości – niektórzy wchodzą bardziej, innym chęć poznawania nowości kończy się przed posiłkiem. To oczywiście kwestia tubylców, na ile będą pilnować swojej tożsamości kulturowej.
      A tak przy okazji – w Polsce kuchnia rodzima w gastronomii w dużych miastach jest w mniejszości, za to mamy pełno śródziemnomorskiej i azjatyckiej, da się też znaleźć np. gruzińską. I co, jest to problem?

      1. Piotrze, czy brak kuchni polskiej w Polsce jest problemem to pytanie do turysty, który do Polski przyjeżdza i chce może spróbować czegoś lokalnego.
        Na ogólnie postawione pytanie, czy fakt przenikania się, czasem wypierania kultur, zwyczajów, itd. jest problemem nie ma dobrej odpowiedzi – jednym to pasuje, drugim nie.
        Mnie osobiście to zjawisko zasmuca i nieco odstręcza – nie jestem zainteresowany konsumpcją hamburgerów w Gruzji, czy Portugalii, bo celem moich wyjazdów jest również i kuchnia lokalna w danym miejscu.

        1. No nie ma dobrej odpowiedzi, ale wrócę do przykładu z polską kuchnią w Polsce: czego oczekuje turysta to jedno, ale czy polski tubylec ma rezygnować z pizzy, kebaba czy chaczapuri, żeby podtrzymać tożsamość kulturową polskiej oferty gastronomicznej i zrobić dobrze turystom? Z jednej strony tożsamość kulturowa jest fajna, ale z drugiej można się obudzić, mieszkając w skansenie.

  2. Z punktu widzenia mniejszych turystycznych miejscowosci, turysci sa jednak zbawieniem. Obserwowalem to niedawno w Portugalii, a i nawet w duzych miastach ktore odwiedzilem (Lisbon, Sevilla) turysci sa oczekiwani. Jedni zostawiaja pare euro, a inni znacznie wiecej. Wystarczy zobaczyc ile pieniedzy wplywa do budzetu tych panstw. Amerykanizacja przemyslu turystycznego (o czy pisze Szalas) jednak w moim przekonaniu nie grozi. Tam wiedza, ze turysci nie przyjezdzaja do MacDonaldow itp. bo oni to maja u siebie. Dla turystow najbardziej atrakcyjne sa elementy kultury miejscowej, a tym bardziej dla fotografow.

  3. Już Iwaszkiewicz w Rachunkach włóczęgi (1961 r.!): „Turystyka – to jedna z największych klęsk XX wieku. Oczywiści mówię o turystyce bezmyślnej, która tłumem ospałych podróżników zamula najpiękniejsze i wymagające delikatnej czułości zakątki świata. Stare Anglice i Amerykanice przesłaniają zbyt często młodym nieporównane wzruszenia spowodowane pięknem, pamiątką, nieoczekiwaniem.” Turysta Iwaszkiewicz jest oczywiście OK, tylko te stare Anglice i Amerykanice mu przeszkadzają. Estetom zawsze ktoś przeszkadza. Nihil novi sub sole.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *