Madonna di Vitaleta o poranku

Awantura o kapliczkę,

czyli do kogo należy krajobraz?

Przetacza się ostatnio przez niektóre media społecznościowe, te nastawione raczej na obrazki, fala oburzenia: psują nam krajobraz! Otóż słynna toskańska kapliczka Madonna di Vitaleta zostanie obrzydliwie skomercjalizowana, bo stanie przy niej – o zgrozo – restauracja! Tutaj miejsce na gromy, wyrazy oburzenia itp. itd.

Madonna di Vitaleta o poranku

Jak to wygląda naprawdę?

Dla nieznających, albo niepamiętających dokładnie tego miejsca, dwa zdjęcia: górne z węższym, klasycznym kadrem, dolne z szerszym, poglądowo. Oba zdjęcia z zeszłej jesieni. Restauracja, a także sklepik z produktami regionalnymi, ma się znaleźć w tym szerokim budynku na prawo od kapliczki. Nie bardzo mogłyby się znaleźć w jakimś innym, ponieważ krajobraz w Val d’Orcia jest chroniony (tak, tak, serio) i nie można w nim postawić żadnego nowego budynku. To zresztą dlatego każda ruina tam stojąca, a nawet leżąca, jest na wagę złota: bo pozwala postawić budynek, taki sam jak stał tam kiedyś. Przynajmniej taki sam z zewnątrz, bo w środku to już każdy może sobie urządzić w jakim stylu chce. Obecnie trwa pod Vitaletą remont, więc wygląda to nieszczególnie, ale gdy go skończą – będzie z zewnątrz zapewne wyglądało bardzo podobnie jak kiedyś. Tyle, że będzie można tam zjeść kolację i napić się wina, patrząc na piękny krajobraz.

Madonna di Vitaleta o poranku, Toskania

Rolnik na zagrodzie

Tak, to jest teren prywatny. Większość takich terenów w Toskanii jest prywatna. Właściciel ma prawo korzystać ze swojej własności: uprawiać ziemię albo turystykę, jak woli. Żyć z pracy w banku w Sienie, ze sprzedaży zboża uprawianego na tym polu albo z restauracji otwartej tam, gdzie przychodzą ludzie i być może zechcą zjeść. Jego prawo, jego wybór, jego ryzyko. My, fotografowie, jesteśmy tam tylko gośćmi: widzianymi mile, albo i nie. Jeśli zaczniemy zabraniać właścicielowi korzystania z jego praw, życia z jego ziemi, to z pewnością mile widziani nie będziemy.

Skansen, komercjalizacja czy zakaz wstępu?

Bo jakie właściwie są alternatywy? Toskańczycy też ludzie, potrzebują dochodów jak wszyscy. Akurat restauracja serwująca lokalne potrawy i sklepik sprzedający lokalne produkty bardzo sympatycznie wpisują się w stylistykę miejsca: „byłem pod Vitaletą, mam zdjęcia, miłe wspomnienia i toskańską pastę z trufli” – jakby nie patrzeć, pozostajemy we włoskich nastrojach. Dostajemy usługę w pakiecie z widokami, dajemy zarobić miejscowym, wszyscy zadowoleni.
Mogłoby być gorzej. Bo jeśli nie będziemy dawać zarobić miejscowym, w Toskanii czy gdzie indziej, to oni mogą wpaść na inne pomysły. Np. postawić płot z bramką otwieraną kartą kredytową. To się w niektórych miejscach na świecie dzieje. Albo postawić płot z nieotwieraną bramką, co też się gdzieniegdzie dzieje. Albo wypuszczać psy. Albo witać gości dubeltówką i przebijać im opony w samochodach (nie napiszę gdzie, ale to się też dzieje, i to znacznie bliżej niż byśmy się spodziewali). To co, może jednak pecorino i est-est-est są dobrą opcją?

Vitaleta, Val d"Orcia, Toskania

Najprawdziwsza z możliwych Toskanii

Co by nie powiedzieć, Toskańczycy i tak bardzo się starają nie zepsuć sobie największego bogactwa jakie mają, czyli krajobrazu. Nie stawiają nowoczesnych budowli, nie uznają banerów reklamowych, anteny satelitarne malują w maskujące kolory i chowają w krzakach, samochody na posesjach ukrywają za żywopłotami z cyprysów. Więc bądźmy ludźmi i dajmy im żyć w dwudziestym pierwszym wieku.

A martwiącym się, że restauracja spowoduje napływ mnóstwa ludzi pod słynną kapliczkę, przypominam, że włoskie knajpy nie są otwierane o wschodzie słońca. Więc nie ma się czym martwić.