GoPro Fusion to nowa kamera rejestrująca w zakresie 360 stopni i w rozdzielczości 5.2K przy 30 kl/s, do tego wodoszczelna, stabilizowana, sterowana głosem itp. itd. W tym całym filmowaniu VR od GoPro najfajniejsze jest to, że później łatwo można je przerobić na normalny film. Co więcej, dołączony do GoPro Fusion wirtualny kamerzysta pozwala kadrować w postprodukcji – można sobie z dookólnego materiału łatwo wyciąć „płaskie” klipy. Te sekwencje w zwykłym FullHD mogą być dynamiczne – jakby kamera się w trakcie ujęcia obracała. Ten wirtualny kamerzysta od GoPro nazywa się Overcapture. To coś, jakby ze zdjęcia zrobionego szerszym obiektywem wycinać węższe kadry, tylko że w wersji filmowej. Przykład przejść zrealizowanych z klipu 360 za pomocą Overcapture poniżej.
Fajna kamera 360 stopni, bo… da się nią zrobić normalny film
GoPro Fusion to bardzo fajna kamera, bo łatwo pozwala nakręcić normalny film. Dzisiejsze filmy VR to jak niedawno 3D – efekciarskie i promowane, ale nie da się tego oglądać. Na krótką metę fajne, ale ta meta jest bardzo krótka: kilka klipów z rozglądaniem się wokół skoczka czy surfera i starczy tego. Cokolwiek dłuższego jest nie do obejrzenia. Natomiast odsunięcie decyzji o tym, w którą stronę kamera powinna być obrócona przy dynamicznych scenach, to rzecz bardzo użyteczna.
Komponowanie to podejmowanie decyzji
Tworzenie fotografii, ale też filmów, to wybieranie z otaczającej rzeczywistości wycinków – tych najciekawszych, najładniejszych, gdzie się właśnie dzieje coś ciekawego. Pokazywanie wszystkiego, co naokoło, kiepsko się sprawdza – i w fotografii, i w filmie. Przygotowanie sceny tak, aby wyglądała dobrze dla normalnej kamery, to już wyzwanie. Jak dotąd nie widziałem, żeby ktoś sobie radził z dobrym przygotowaniem scen, które są dookoła kamery. Wycinanie, selekcja to część procesu twórczego w każdej sztuce wizualnej. Wirtualny kamerzysta GoPro Fusion jest przydatny, bo pozwala pewne decyzje odsunąć na później. Ale i tak te decyzje trzeba podjąć – jak nie w trakcie kręcenia, to przy montażu.
Powyżej zdjęcia z Santorini – starannie wycinane oczywiście. Coś podobnego dałoby się uzyskać, chodząc po Santorini z rybim okiem, pstrykając wszystko, co popadnie, a później selekcjonując i przycinając. Ale i tak trzeba wybrać i przyciąć – a nadal wybierać i przycinać łatwiej przed wciśnięciem spustu niż później, przegrzebując się przez zwały losowego urobku.
A my pędzimy najpierw w Dolomity, a później do Wenecji.