Mawia się, że zdjęcia mają opowiadać historie. I że mają być o czymś. No cóż, to prawda, trudno się nie zgodzić. Ale na czym miałoby to opowiadanie polegać? W reportażu jest względnie łatwo: coś się dzieje, fotografuje się to dzianie, a potem tak się dobiera obrazki, żeby historia owego dziania się była możliwie jasna. Ale co, gdy… nic się nie dzieje, tylko trwa? Co z krajobrazem, architekturą, makro, całym tym wielkim światem fotografii, która nie mówi bezpośrednio o ludziach?
Czy opis to historia
Budynki stoją, góry stoją jeszcze bardziej, jedyne co się rusza to chmury i słońce, o czym tu opowiadać? No właśnie – opowiadać można po prostu o tym, co widać, ale ciekawiej jest opowiedzieć, co się odczuwa patrząc. Nie górski krajobraz, ale monumentalność przyrody. Nie budynek, tylko przeplatanie się łuków i kolumn. Zachwyt blaskiem na wodzie, groza burzowej chmury. To trudniejsze oczywiście, pokazywanie odczuć wymaga najpierw wzbudzenia tychże odczuć, a potem wymyślenia jak je pokazać i to trwa. Ale warto.
Od ogółu do szczegółu albo odwrotnie
Można też snuć historię o wybranym miejscu i czasie, na serii zdjęć pokazując różne aspekty tego samego: monumentalny krajobraz z klasztorem na pierwszym planie, blask słońca na jego ścianach, styl architektury w przeplataniu się bram, łuków i wieżyczek, wreszcie detale zdobień.
Takie podejście ma jeszcze ten plus w życiu towarzyskim, że gdy wrócimy z fotowyprawy i pokażemy znajomym nasze ulubione, wysmakowane kadry, w których główną rolę gra światło i wrażenie, to najprawdopodobniej znajomi będą rozczarowani, bo z takich zdjęć nie wyciągną odpowiedzi na kluczowe dla nich pytanie: „Jak było?” Ale jeśli pokażemy cykl fotografii, prezentujących ogół, szczegół, a do tego jeszcze nastrój i ulotne chwile blasku, wszyscy będą usatysfakcjonowani.