W fotografii architektury bardzo ważne jest, żeby było prosto. Piony mają być pionowe, a poziomy poziome, chyba że zbieg perspektywy wymusza poziomy zbiegające się, czyli skośne. No i już chyba wszyscy rozumiecie, że ten przydrętwy wstęp jest tylko wstępem – do czegoś całkiem innego.
Bo czemuż by nie zafundować sobie od czasu do czasu odrobiny szaleństwa? Ukośnych pionów, falujących poziomów, żyrandola zwisającego z podłogi?* Przecież tak naprawdę w kompozycji nie chodzi o prosto czy krzywo, tylko o to, żeby pięknie wypełnić kadr. Można go wypełnić prostymi, kołami, elipsami, łukami, czy co tam się akurat wymyśli. Przy czym wymyślone trzeba jeszcze zrealizować, co oczywiście może wymagać pewnych wygibusów. Na przykład zdjęcie na górze wymagało jednocześnie przyklęknięcia i ostrego zadarcia głowy**. Można go wypełniać w różnych konfiguracjach, byle skutecznie: tak żeby wzrok miał punkty zaczepienia***, żeby miał gdzie się przesuwać, skręcać, wracać i żeby z kadru nie wypadał. Budynek może stać się abstrakcją, plątaniną linii, dwuwymiarową interpretacją przestrzeni. Dlaczegóż by nie? W końcu, fotografia jest sztuką, a sztuka nie tyle pokazuje rzeczywistość, co ją interpretuje****.
* To możliwe, tylko trzeba użyć luster. Lustra się w pomieszczeniach zdarzają.
** A cała ta gimnastyka dlatego, że do Mezquity nie wpuszczają ze statywami.
*** Niekoniecznie w tak zwanych mocnych punktach; punkt zaczepienia jest wszędzie tam, gdzie wzrok się zaczepia.
**** Owszem, ilość gwiazdek w tym tekście jest szalona. Nic dziwnego: to tekst o szaleństwie. W tekście o gwiazdach byłoby ich jeszcze więcej.