Wprawdzie fotografia już od bardzo dawna jest kolorowa, bywa jednak, że ten kolor tej akurat konkretnej fotografii nijak nie pomaga. Może tak być z różnych powodów: pstrokate kolorki w scenie nie pozwalają dostrzec szlachetnych kształtów, jaskrawość odwodzi od podziwiania subtelnej kompozycji, albo jeszcze co innego. To „co innego” często zdarza się o tej właśnie porze roku: gdy złota jesień już odeszła, a srebrzysta zima jeszcze nie przyszła (u nas we Wrocku ona bardzo rzadko przychodzi tak w ogóle, więc nie wiem czy się doczekamy), po prostu jest szaro. Nie ma słońca, czyli nie ma tego rodzaju światła, w którym kolory pokazują cały swój urok. Po szarym niebie przesuwają się szare chmury, a dołem szarozielona trawa leży pod poszarzałymi drzewami. Mokro, smutno, ponuro. Ponuro? Hejże! Przecież w dowolnych warunkach pogodowych można robić dobre zdjęcia, pejzażowe również. Trzeba tylko wyłuskać obiecującą scenę, starannie poukładać w kadrze linie wiodące (nie ma to jak srebrzysta wiodąca linia strumienia!), kształty i plamy oraz… nie upierać się, że każde zdjęcie musi być kolorowe. Jeśli widoczne gołym okiem barwy są nijakie, sprane, nie kreują atmosfery, nie pomagają kompozycji – nie ma co się do nich przywiązywać. Gdy jest szaro, próby zwiększania nasycenia mogą doprowadzić do eksplozji kolorów dziwacznych i niedopasowanych ani do sceny, ani do siebie nawzajem. W takich sytuacjach fotografia czarno-biała bywa znacznie lepszym pomysłem. A jak się zabrać do jej edycji, o tym można przeczytać na Fotezji.
Zdjęcie w tym wpisie pochodzi z tegorocznej fotowyprawy na Wyspę Skye – tego dnia nawet w Szkocji było szaro…