… do uczenia się, jak patrzeć bez aparatu. Dorothea Lange tym przewrotnym zdaniem mówi, jak być lepszym fotografem: trzeba się nauczyć patrzeć. Biorąc do ręki aparat, ludzie zaczynają się mocniej przyglądać otaczającemu światu. Tam, gdzie normalnie przeszliby bez zwrócenia uwagi na cokolwiek, wypatrują czegoś ciekawego. I czasem widzą: „O, od kiedy na tym budynku są takie rzeźbienia? Wyglądają na stare… serio były tu w zeszłym tygodniu?” Pewnie były… ale gdy się chodziło bez aparatu, widziało się tylko zielone i czerwone światła na ulicy, no i może jakieś wystawy, czasem przechodzących znajomych. Układ dachów, światło odbijające się od okien, kompozycja z linii ulicy i dwóch bram, przeróżne większe lub mniejsze zestawienia kolorów, obiektów, ludzi z otoczeniem – to wszystko zaczyna się zauważać, gdy szuka się kadrów. Rzeczy niekoniecznie mające praktyczne znaczenie, ale wyglądające ciekawie, niecodziennie albo po prostu ładnie. Z biegiem czasu, osobnik fotografujący zaczyna dostrzegać kompozycje nie tylko, gdy ma przy sobie aparat. Po prostu chodzi po świecie i widzi różne rzeczy – znacznie więcej, niż dostrzegał wcześniej. Świat robi się bardziej interesujący, tyle w nim piękna! Nawet zwykła kałuża potrafi zaciekawić. I gdy już użyjemy aparatu do tego podstawowego zadania, czyli nauczenia się jak patrzeć, to wtedy warto go też zastosować w drugiej roli: rejestratora tego, co udało się dostrzec.
Oba zdjęcia oczywiście z Wenecji.