Wiosna w Pradze – 16-18 marca 2012

Praga 2 – powrót

Druga edycja naszych warsztatów w Pradze jest dowodem, że to naprawdę miasto magiczne. Choć spora część uczestników była tam z nami po raz drugi, to przywieźliśmy zupełnie nowe kadry i nowe wrażenia.

 

 

W odkrywaniu nieznanych uroków Złotego Miasta spora zasługa naszego przewodnika, Włodka „Sewo” Krajewskiego, dzięki któremu mogliśmy jeszcze przed świtem wejść na wieżę kościoła św. Mikołaja, skąd fotografowaliśmy wschód słońca nad Mostem Karola. Kolejną unikatową okazją, którą zawdzięczamy Włodkowi, było dokumentowanie wnętrza modernistycznego kościoła na Winohradach, a także zwiedzanie… polskiej ambasady! Musimy też przyznać, że bez jego asysty nie trafilibyśmy w tyle malowniczych zakątków miasta, a z pewnością tak sprawnie byśmy się z nich nie wydostali.

 

 

Weekend 16-18 marca to jednak nie były dni wypełnione bieganiem w pościgu za napiętym harmonogramem – Włodek prowadził nas przez zaułki i pasaże, a w wybranych, interesujących fotograficznie miejscach padała komenda: „Do zdjęć – rozejść się!” i wszyscy mieli co najmniej pół godziny na swobodne fotografowanie. Co najmniej, bo takie kadry jak zachód słońca nad Mostem Karola czy historyczny cmentarz na Wyszehradzie wymagały poświęcenia im znacznie więcej czasu.

 

 

Właściwy czas, właściwe miejsce

Zgodnie ze starym powiedzeniem, że dobre fotografie biorą się z tego, że stanie się z aparatem we właściwym miejscu o właściwym czasie, naszym celem było znaleźć się w szczególnie ciekawych miejscach wówczas, gdy można liczyć na dobre światło. W sobotę wymagało to wyjścia z hotelu już o piątej rano, aby zdążyć przed wschodem słońca wdrapać się na specjalnie dla nas otwartą o tej porze wieżę kościoła św. Mikołaja – to stamtąd pochodzi zdjęcie otwierające tę relację. Barbarzyńsko wczesna pobudka przydała się także do tego, aby zobaczyć i fotografować klasyczne miejsca czeskiej stolicy w porze, gdy nie zostały one jeszcze zalane tłumem turystów. W trakcie warsztatów obowiązywała także zasada, że zachody słońca mają pierwszeństwo przed kolacją – zarówno w piątek, jak i w sobotę na przysmaki czeskiej kuchni schodziliśmy dopiero wówczas, gdy kończyło się dobre światło.

 

 

Piątkowy i sobotni wieczór to czas spotkań, dyskusji o wykonanych zdjęciach oraz o problemach technicznych, na które natrafiliśmy podczas spacerów. W takich momentach pisze się formułkę o „rozmowach do białego rana”, ale nie w tym przypadku! Spotkania skończyły się przed północą wskutek wyczerpania uczestników. Przyznajemy się do poczucia satysfakcji: widok uczestników padających na nosy był dla nas dowodem, że zajęcia plenerowe były dostatecznie intensywne. No cóż, ponad siedem godzin wędrówki z aparatem w piątek, a aż piętnaście godzin w sobotę! Do wieczornego panelu dyskusyjnego dotrwali najtwardsi…

 

 

Dyskusje zresztą odbywały się w trybie ciągłym – w trakcie spacerów, przejazdów tramwajami i metrem, śniadań i obiadów w przytulnych restauracjach, przerw na kawę, fotografowania… Rozmawialiśmy o technice i estetyce fotografowania, napotykanych problemach, i na wszystkie tematy, na które fotoamator chciałby porozmawiać, tylko przeważnie nie ma z kim.

 

 

Trzy dni to za krótko

O ile przy zeszłorocznych warsztatach w Pradze mieliśmy problemy z hotelem, o tyle tym razem wszystko poszło gładko – Hotel Golf jest godny polecenia! Obsługa hotelowa dopilnowała nawet, żeby nikt po sobie pamiątek nie zostawił: wszelkie pozostawione w pokojach aparaty, obiektywy i elementy garderoby zostały zwrócone właścicielom. Także pogoda stanęła na wysokości zadania, dzięki czemu my okazaliśmy się słowni: obiecaliśmy wiosnę w Pradze i była wiosna. Czy można się w tej sytuacji dziwić, że kilku warsztatowiczów przedłużyło pobyt w Złotym Mieście o jeszcze jedną dobę? (Oni sami do dzisiaj twierdzą, że spóźnili się na pociąg, ale kto by w to wierzył?).

Rok temu zorganizowaliśmy pierwsze warsztaty w Pradze i zaraz po ich zakończeniu uczestnicy domagali się powtórki. Vox populi… więc była i powtórka, choć oczywiście ze zmienionym programem, żeby nie wchodzić dwa razy do tej samej Wełtawy. Czy dwa razy wystarczą czy też do trzech razy sztuka?

  1. Wróciliśmy… cali. Najbardziej stresująca była droga powrotna, ale to insza inność 😉
    Tak mimowolnie nasuwają się porównania z wyjazdem sprzed roku.
    Hotel lepszy, do tego z mechanicznym masażem tajskim 😉
    Dużo wcześniej wschód słońca, brrrr 😉
    Cieplej, ale za to dużo więcej ludzi na ulicach. Niestety też „ogródki” przed lokalami różnej maści.
    Zdjęcia inne. Bardziej dojrzałe? 🙂 Mniej „spektakularnych” kadrów pod publiczkę? 😉
    Chyba nikt nie usiłował sfotografować całego „tańczącego domu”. Wszyscy po przypięciu szerokich kątów popędzili do wejścia z drzwiami obrotowymi i filarami 😉 W ubiegłym roku męczył ten motyw tylko jeden z nas [pozdrowienia dla Jacka].
    Nie wzbudzali też emocji słynni „sikający”. No tak, ale wokół było wiele osób, w ubiegłym roku poza nami nikogo.
    Jeśli miałbym na coś narzekać, to jedynie wielkość, a raczej małość tej wieży kościoła św. Mikołaja, na którą wdrapaliśmy się o wschodzie. Do czasu Pragi III należy ją bezwzględnie rozbudować 😉
    W paru miejscach byliśmy po raz drugi i muszę przyznać, że np. cmentarz wyszehradzki mimo ostrego słońca obfotografowałem lepiej.
    Sewo-gawędziarz w jeszcze lepszej formie niż rok temu 😉

    1. Dzięki, Andrzeju.
      Miałem być i w tym roku, niestety pewne sprawy mi plany rozwaliły. Jadę w maju 😉
      Zdravím staré a nové účastníci semináře (Sewo poprawi, jeśli niepoprawnie ;-))

    2. Za rok będę jeszcze lepszy, po prostu „szatan nie kogut”. Już teraz obmyślam trasy. Będą nowe cmentarze i wieże, i jak zawsze „niespodzianka”.

  2. Pozdrowienia dla uczestników! Co tu gadać: fajnie było!!! Na zdjęciu nie ma kilku warsztatowiczów. Niektórzy odlecieli… samolotem odlecieli 😉

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *