Szczelniec, Góry Stołowe

Pstrykaj więcej, pokazuj mniej

Po internecie krążą porady różnego rodzaju, w tym i takie, które doprowadzają mnie do białej gorączki. Jednym z takich dziwnych, acz nieustannie popularnych zaleceń jest, aby fotografować mało – tym razem trafiłem na tę radę tutaj (porada 14.), aczkolwiek ani to debiut tej mądrości, ani jej ostatni występ.

Szczelniec, Góry Stołowe

Przyznaję, że nie rozumiem myślenia, które stoi za radą, aby doskonalić się w czymś przez nierobienie tego. Być może to jakaś pedagogika zen: ucz się ze zdjęć, których nie zrobiłeś; analizuj błędy, których nie popełniłeś; ciesz się z sukcesów wyobrażonych; zapamiętaj to, czego się nie dowiedziałeś. Może jest to metoda, która w jakichś dziedzinach działa – ja w każdym razie w ten sposób intensywnie ćwiczę balet.

Uczenie się zawsze wymaga popełniania błędów, sprawdzenia wielu ślepych dróg, samodzielnego zweryfikowania cudzych przepisów i poeksperymentowania z własnymi. Tego się nie da przemedytować, przemyśleć, przeprowadzić w formie jakichś gedankeneksperiment. Owszem, jest czas na myślenie, analizy i medytacje, ale później – po zrobieniu wszystkich mniej lub bardziej nieudanych eksperymentów. Wtedy trzeba kombinować, a nie zamiast pstrykania.

Żeby się nauczyć, trzeba się uczyć. Żeby nauczyć się fotografować, trzeba fotografować. A później trzeba starannie przejrzeć i przemyśleć skutki tej edukacji, wyciągnąć wnioski i spróbować jeszcze raz, tylko lepiej. I niekoniecznie należy od razu prezentować skutki tej edukacji – tutaj rzeczywiście wstrzemięźliwość jest wskazana.

U góry zdjęcie ze Skalnych Labiryntów, gdzie zaraz ruszamy, a gdzie jest mnóstwo okazji do nauki fotografii na błędach.

  1. Hm, wydaje mi się, że porada, aby fotografować mniej dotyczy tylko sytuacji „patologicznej”, czyli podejścia: „Zrobię 1000 zdjęć krzaka, w domu się wybierze to fajne”. Chodzi o zastanowienie się nad kadrem przed bezmyślnym (!) naciśnięciem spustu migawki, przynajmniej ja to tak odbieram. Bo nie da się ukryć, że szczególnie na początku fotografuje się wszystko „jak bądź”, z miliona stron w nadziei, że później się przejrzy i wybierze odpowiednie kadry. Tylko że później się już nie chce przeglądać takiej sesji z setkami prawie identycznych zdjęć i wybierać tego „naj”, często więc brakuje weryfikacji i wyciągania wniosków, o których piszesz. A przyzwyczajenie do zapełniania karty pozostaje.

    Wiem to po sobie – też na początku strasznie męczyłem migawkę aparatu (w starym D200 w ciągu dwóch lat wypstrykałem ok. 40tys. klatek, a nie było tam sportu czy wesel!). Na szczęście zmusiłem się do selekcji i z tamtego okresu mam obecnie może 5000 zdjęć, z których większość trzymam nie ze względu na ich walory „ahtystyczne”, tylko z sentymentu.

    Teraz wolę jednak poobchodzić fotografowany obiekt z wielu stron, obmyślić ujęcie i dopiero pstrykać. Przy czym nie jestem dogmatykiem i jeśli już zrobiłem jedno zdjęcie np. fajnego budynku, to więcej „nie wolno”. Jeśli uważam, że warto mieć alternatywę, to robię i dziesięć zdjęć jednego tematu (tu detal, tam pod światło itp.). I myślę, że w poradzie chodzi właśnie o coś takiego – żeby fotografować z namysłem, a nie trzaskać bardzo dużo niewiele różniących się zdjęć, „bo się później wybierze” :o)

    1. podejścia: „Zrobię 1000 zdjęć krzaka, w domu się wybierze to fajne”.

      Ale problem nie w ilości zrobionych zdjęć, tylko braku ich analizy. Jak zrobi mniej, to wcale nie będą lepsze, a i niczego się nie nauczy z nich, bo nie będzie miał czego analizować.
      Nie bardzo rozumiem, dlaczego dla początkujących miałaby działać metoda, która nie działa dla zawodowców. Owszem, był Helmut Newton, który wchodził do studia z koncepcją na 6 zdjęć, robił 6 zdjęć (tzn. dokładnie 6 razy wciskał migawkę) i wychodził, ale był też Galen Rowell, który jak dostał pierwsze zlecenie z NG i po 2 tygodniach wrócił z jakimiś 70 tysiącami zdjęć, to od fotoedytora NG usłyszał, że owszem, materiał jest ok, ale jeszcze nigdy ten fotoedytor nie spotkał się z sytuacją, żeby ktoś zrealizował zlecenie w tak małej ilości klatek. A były to głębokie czasy analogowe…

  2. Ale problem nie w ilości zrobionych zdjęć, tylko braku ich analizy. Jak zrobi mniej, to wcale nie będą lepsze, a i niczego się nie nauczy z nich, bo nie będzie miał czego analizować.

    Rozumiem, że początkujący mają potrzebę (i chęć) robienia tysięcy zdjęć – i niech robią, jeśli będą je choćby przeglądać. Link, który zacytowałeś dotyczy artykułu „Jak poprawić umiejętności fotograficzne bez kupowania nowego sprzętu”. To nie jest poradnik dla początkujących, tylko dla kogoś, kto robi już zdjęcia od jakiegoś czasu i czuje niedosyt, coś chce poprawić. A jak można poprawić swoje umiejętności? Zacząć zastanawiać się przed zrobieniem zdjęcia, a np. mała karta pamięci do tego zachęca (jeśli ktoś nie ma silnej woli ;o))

    Może to też po prostu kwestia skali – jeśli ktoś zrobi 50-100 zdjęć na spacerze, to jest szansa, że je przynajmniej przejrzy (może nawet krytycznie). Jeśli zrobi 1000 – pewnie już nie bardzo będzie mu się chciało, a co za tym idzie, i tak niczego się nie nauczy. I sądzę, że w poradzie chodzi bardziej o to i o zastanawianie się PRZED zrobieniem zdjęcia :o)

    1. Rozumiem, że początkujący mają potrzebę (i chęć) robienia tysięcy zdjęć – i niech robią, jeśli będą je choćby przeglądać.

      Owszem.

      A jak można poprawić swoje umiejętności? Zacząć zastanawiać się przed zrobieniem zdjęcia, a np. mała karta pamięci do tego zachęca (jeśli ktoś nie ma silnej woli ;o))

      Może i zachęca, ale nie zmusza. A duża karta wcale nie zniechęca do zastanawiania się i robienia analiz posesyjnych. Nie widzę przełożenia między wymuszoną redukcją liczby zrobionych zdjęć a przemyśleniem sytuacji przed i po wciśnięciu spustu migawki. Gdyby porada brzmiała: „wizualizuj przed wciśnięciem spustu migawki, a później weryfikuj trafność wizualizacji” – podpisałbym się pod tym oburącz. Ale porada brzmi: „mechanicznie wymuś ograniczenie liczby robionych zdjęć”, a to jedynie prowadzi do nierobienia zdjęć, a wcale nie aktywuje myślenia. Pomijam już drobny fakt, że gdyby myśleniem można było zastąpić praktykę, to można by zostać mistrzem fotografii nie dotykając wcale aparatu. W rzeczywistości potrzebne są oba elementy, a praktyka musi być podstawą do przemyśleń, analiz i wniosków.

  3. sedno sprawy nie leży w ilości pstrykanych zdjęć, lecz we włączeniu w trakcie oraz po mózgu – często-gęsto zdjęcia pstrykane są bez zastanowienia i cienia refleksji – ilość tak pstrykniętych niczego nie zmieni 🙂

  4. No dobra, a co gdy jesteśmy w plenerze na rekonesansie (nigdy wcześniej nie byliśmy w tym miejscu) i: światło nie takie jakbyśmy chcieli, nic ciekawego wokół nas nie ma (naszym zdaniem). Pstrykać czy nie pstrykać – oto jest pytanie. Ja nie pstrykam.

    6. pkt mnie rozwałił 🙂 Studiowanie dzieł Cartier-Bressona raczej się nie przyda miłośnikowi makrofotografii przyrodniczej 😛 Zredagowałabym go: studiuj zdjęcia mistrzów gatunku, który Cię interesuje.

  5. http://www.dfv.pl/tl_files/dfv/Poradniki/Szkola_dfv/dla_zaawansowanych/DuChemin_10/duChemin_e-book.pdf

    pkt. 1 Bądź wybredny
    Nie w każdych okolicznościach i nie w każdym świetle można zrobić doskonałe zdjęcie. Na początku mamy tendencję do fotografowania wszystkiego, co widzimy. Oczywiście, warto, a nawet trzeba tak postępować. Wszyscy musimy zapisać odpowiednią ilość klatek, by zrozumieć fotografię i nauczyć się podstaw techniki. Przez pierwsze dziesięć tysięcy klatek zdobywamy doświadczenie. Potem jednak dobrze jest zwolnić. Trzeba zacząć wybierać.
    Kiedy już minie zachwyt związany z samym używaniem aparatu i zaczyna nad nim dominować chęć robienia ciekawych fotografii, trzeba stać się wybrednym. Gdy masz juz pełno zdjęć kotów, własnych stóp, itp. – zacznij wybierać. Nie marnuj czasu na fotografowanie motywów, które Cię nie poruszają.

    Tako rzecze duChemin.

  6. Podobnie pisze też David Noton:
    „W erze cyfrowej łatwo stracić głowę. Powszechne jest przekonanie, że jeśli zrobi się wystarczająco dużo zdjęć, to któreś z nich będzie dobre. Nic bardziej błędnego. Działając w ten sposób, na koniec masz tysiąc słabych kadrów, a skazujesz się jedynie na długie dni, tygodnie lub miesiące siedzenia przed komputerem i przekopywania się przez śmieci. Szczerze mówiąc, robię teraz mniej zdjęć niż w czasach filmu. Po pierwsze – nie muszę stosować bracketingu ekspozycji. Po drugie – to moja reakcja na dzisiejsze realia rynku fotograficznego, dominację ilości nad jakością. Nie chcę spędzić reszty życia przed komputerem. Wolę wrócić do domu z jednym dobrym zdjęciem zamiast z setką średnich.”
    Co innego jednak świadome robienie mniejszej ilości zdjęć a co innego ograniczanie się poprzez pojemność karty pamięci.
    Porada nr 13 z tamtej listy jest jeszcze bardziej kuriozalna – fotografowanie w trybie JPG zamiast RAW celem lepszego opanowania umiejętności doboru ekspozycji i balansu bieli. No pewnie, można od razu wyrzucić lustrzankę i fotografować kompaktem sprzed 5-10 lat albo i małpą na kliszę. Noton też pisał o tym w innym miejscu, że rozwój techniki umożliwił robienie zdjęć, których wcześniej się nie dawało wykonać bądź było to bardzo kłopotliwe. Potężna dynamika nowych matryc w połączeniu z RAWem otwiera nowe możliwości a JPG zawsze będzie skażony tym, co sobie wymyślił producent aparatu w zakresie wyostrzania, nasycenia kolorów itp.

  7. Hm, czy mała pojemność karty może być przydatna i wpłynie na jakość zdjęć? Moim zdaniem, może być takie przełożenie. Właśnie dlatego, że „mam w głowie”, że mogę zrobić np. tylko 30 zdjęć. Więc nie trzaskam dwudziestu ujęć kwiatka, tylko obchodzę go, przymierzam, sprawdzam i robię jedno lub dwa przemyślane kadry.

    Robiłem na początku roku eksperyment z analogami i wówczas pojemność kasetki z filmem tak właśnie na mnie działała – przy każdym wciśnięciu spustu nachodziła mnie myśl: „czy wszystko jest ok? kadr jest taki, jaki chcę? nie ma śmieci? kompozycja jest dobra?” i dopiero po tym był pstryk.

    Natomiast ponowię tezę, że część z Was patrzy na te „przykazania” jako listę porad ogólnych dla fotografów, także początkujących, podczas gdy to jest lista podpowiedzi, jak można próbować POPRAWIĆ swoje umiejętności. Czyli coś już wiemy, wypstrykaliśmy już 10 czy 20 tysięcy klatek (część – nie oszukujmy się – bezmyślnie) i chcemy zwolnić, by zacząć robić lepsze zdjęcia. To teraz jest czas, żeby usiąść i przejrzeć te tysiące zdjęć krytycznie, jeśli tego nie robiliśmy wcześniej. I uważam, że na tym etapie ograniczanie liczby robionych zdjęć pomaga bardziej niż utrzymywanie tempa kilku tysięcy klatek na sesję. Tym bardziej, że powiedzmy sobie szczerze – początkujący nie robią tysięcy zdjęć, bo każdy temat obfotografują z wszystkich stron, tylko zazwyczaj robią niemal to samo ujęcie w kilkunastu wersjach (bo albo „się poruszyło”, albo „zrobię zooma”, albo „zapomniałem przestawić ISO”) ;o)

    1. Ograniczanie się w fotografowaniu do tego, co się umie zrobić; co wie się dokładnie, jak wyjdzie; do tego, co przewidywalne – to recepta na stagnację. Jeśli chcesz się rozwijać, to musisz szukać nowych pomysłów, nowych technik, nowych sposobów prezentacji. Także takich, a może zwłaszcza takich, których nie jesteś w stanie do końca przewidzieć, zwizualizować, w których nie jesteś pewien, co z tego wyjdzie. Tego się nie da osiągnąć robiąc tylko zdjęcia zaplanowane i wymyślone – jeśli zaplanowałeś pewien efekt na zdjęciu i dokładnie taki efekt uzyskałeś, to może zrobiłeś dobre zdjęcie, ale nic nowego się nie nauczyłeś, nie przekroczyłeś swoich ograniczeń, nie zrobiłeś kroku naprzód. Rozwój to także popełnianie błędów, nieudane próby, nietrafione eksperymenty. Redukcja do prób bezpiecznych, przewidywalnych, ujęć zaplanowanych i przemyślanych to nie jest rozwój.

      Recepta, aby ostro ograniczać się w ilości zrobionych zdjęć to tak naprawdę powrót do czasów analogowych, gdzie amatorów od zawodowców różniło przede wszystkim doświadczenie – zawodowiec pstrykał dużo, stać go było na eksperymenty i kombinowanie, a amator „szanował” kliszę, bo za każdą rolkę i wywołanie płacił z własnej kieszeni. To się zmieniło w czasach cyfrowych, gdy nagle amator też miał naukę za darmo – i efektem był ostry wzrost umiejętności amatorów, poziom fotografii amatorskiej jest dziś nieporównanie wyższy niż był 20-30 lat temu.

      I z ograniczania ilości zrobionych zdjęć nijak nie wynika konieczność czy nawet skłonność do ich analizy, tak przed wciśnięciem spustu migawki, jak po nim. Myślenie, przewidywanie, analizowanie – jak najbardziej, zupełnie niezależnie od tego, ile zdjęć się zrobiło. I w tej poradzie nie było zresztą słowa o myśleniu, a jedynie, jakoby robienie mniejszej liczby zdjęć miało poprawić ich jakość.

  8. „Moja prawda” jest taka: na początku (nawyk z czasów analogowych) robiłem zazwyczaj jedno ujęcie (i bywało, że jedno pojedyncze zdjęcie) tematu. Taki dokument – byłem, widziałem sfotogtrafowałem.
    Następnie liczba ujęć i pstryknięć szybko rosła, a w domu analiza na monitorze.
    Kolejny etap to redukcja wstępna na wyświetlaczu i od razu na miejscu poprawki, a w domu analiza i… do kosza (80-90%). Na tym etapie czytanie ksiażek i intensywne oglądanie wystaw i stron mistrzów uprawianej przeze mnie fotografii. Teraz kilka różnych ujęć (punkt widzenia/perspektywa, kierunek światła), 2-3 pstrykniecia na ujęcie np. z różna głębią ostrości, a w domu szybka ocena. I już mniej wyrzucam (około 50%). Po przespaniu sie jednak jeszcze jedna selekcja przy przegrywaniu na pamięć zewnętrzną. I znowu powrót do oglądania prac moich ostro wyselekcjonowanych Mistrzów.
    A książki? Podręczniki „do kosza” (nudzą mnie zwłaszcza powtórzenia dotyczące techniki). Czytam natomiast opowiesci o fotografowaniu, jest ich jednak bardzo mało (trochę można znależć w Internecie). Czytam je nie dla nauki, a dla przyjemnosci przeżywania przeżyc autora. To czym i jak Mistrz fotografuje przestało mnie właściwie interesować, no moze trochę przy ekstremalnie trudnych tematach przyrodniczych. Kiedyś trzeba w końcu oderwać się od spraw technicznych i maksymalnie wykorzystywać to co się ma.

    Wniosek: liczba pstryknięć i liczba eliminowanych później zdjęć (w przypadku takiego fotoamatora jak ja) zmienia się z fotograficznym dojrzewaniem. Nie ma jednakowego zalecenia dla wszystkich i na wszystkie etapy rozwoju/dojrzewania.
    U profesjonalisty chyba jednak wygląda to zupełnie inaczej. Albo wie co ma być i wie jak to uzyskać (robi stosunkowo mało zdjęć) albo poluje na ujęcia (wydarzenia, sport, dzikie zwierzęta, zabawy dzieci), i wtedy robi dużo do póżniejszej selekcji. Ale może to tylko tak mi się wydaje 🙂
    A przytoczona przez Piotra sytuacja w National Geographic to raczej już przebrzmiała historia. Tam też dużo sie pozmieniało, może poza rzetelnością przekazu.

    1. A przytoczona przez Piotra sytuacja w National Geographic to raczej już przebrzmiała historia.

      Co masz na myśli?

  9. Za darmo nie ma nic – eksperymentowanie kosztuje choćby kilka stów na nową migawkę, co przy Canonie 40D jest sprawą nieopłacalną. Nie zarabiam na fotografowaniu więc mogę sobie pooszczędzać migawkę 🙂

  10. Hm, nie wiem, czy do końca o tym samym piszemy, Piotrze. Mnie osobiście wydaje się, że jeśli ten pierwszy, bardzo gorący i obfitujący w zalew zdjęć okres „zachłyśnięcia się” fotografią mamy za sobą i widzimy, że ilość zdjęć nie przekłada się wcale na ich jakość, to powinniśmy zacząć szukać powodu tego stanu rzeczy. A dlaczego zazwyczaj ilość nie przekłada się na jakość? Ano dlatego, że mało kto te tysiące zdjęć przegląda uważnie i krytycznie. Stąd Twoja teza:

    I z ograniczania ilości zrobionych zdjęć nijak nie wynika konieczność czy nawet skłonność do ich analizy, tak przed wciśnięciem spustu migawki, jak po nim.

    nie za bardzo się broni – bo jak pomyślę, że mam do przejrzenia i oceny np. 50 zdjęć po sesji, to mam zupełnie inne odczucia, niż gdybym tych zdjęć miał 2000. Co zatem z tego, że zrobiłem ich tyle, skoro nawet ich nie przejrzę, bo zasnę w połowie?

    W kwestii popadania w stagnację – nie piszę o tym, żeby dogmatycznie zakładać, że zrobię 4 zdjęcia i ani jednego więcej. Osobiście nie mam oporów przed pstryknięciem „jeszcze jednego zdjęcia”, jeśli wydaje mi się to sensowne. Nigdy nie zakładam, że zrobię tylko kilka kadrów „po Bożemu” – np. krajobraz tylko ze statywu, szerokim kątem, z wykorzystaniem trójpodziału i hiperfokalnej na przysłonie f/8 z filtrem połówkowym. Mam wiele różnych, czasem wariackich pomysłów – ale niekoniecznie od razu robię zdjęcie. Pójdę w nietypowe miejsce, kucnę lub wejdę na latarnię, przyłożę aparat do oka i… nie nacisnę spustu. Po co mam to robić, skoro kadr do mnie ostatecznie nie przemawia? Czy na etapie przeglądania będzie fajniejszy? Wychodzę z założenia, że na zdjęciach chcę pokazać to, co mnie w danym kadrze zaintrygowało, zaciekawiło, zachwyciło. Jeśli tego nie ma, to po co pstrykać?

    Myślę, że poradników tego typu, na który się powołujesz, nie można traktować jako recepty na sukces. Ja traktuję je jako sposób na wytrącenie się ze stagnacji – skoro nie czuję już satysfakcji z robionych zdjęć, mogę podejrzeć, co warto spróbować zmienić – może wróci fascynacja? Może zacznę robić lepsze zdjęcia? Poradę o zmniejszeniu liczby zdjęć tak właśnie traktuję – jeśli na kartę zmieści mi się niewiele kadrów, to nie zrobię 10 niemal identycznych ujęć (żeby jedno wyszło nieporuszone), tylko postaram się, żeby to jedno zrobione było po prostu dobre. Bo powtórzę – tysiące zdjęć powstają zazwyczaj z asekuranctwa. To nie są różnorodne kadry, które cokolwiek mogą wnieść do rozwoju, tylko wynik niechlujstwa i podejścia „może coś się wybierze”. Chyba powinniśmy podumować tę dyskusję takim właśnie zdaniem: „aby podnosić jakość swoich zdjęć, powinniśmy robić mniej zdjęć niechlujnych, których powstanie jest wynikiem wyłącznie lenistwa”

    Na koniec powiem tylko, że rady jak to rady – można ich posłuchać bezkrytycznie wierząc, że coś nam dadzą. Można się nad nimi zastanowić, czego tak naprawdę dotyczą. A można je zwyczajnie ignorować, jeśli uważamy je za głupie :o) Najgorzej, gdy się je traktuje jak ostatnią wyrocznię i prawdę objawioną…

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *